Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Ogórek
|

Z deweloperem nie wygrasz bez aktu

0
Podziel się:

Zapłacili za domy rok temu. Do dziś nie są ich prawnymi właścicielami. Wszystko z powodu konfliktu w spółce deweloperskiej.

Z deweloperem nie wygrasz bez aktu

31 rodzin ze Smolca koło Wrocławia z powodu konfliktu między wspólnikami w spółce deweloperskiej nie ma aktów własności domów, za które zapłacili. Teraz banki mogą cofnąć im kredyty.

Skusiły ich atrakcyjne ceny oraz ładna, spokojna okolica. W przypadku niektórych osób była to już kolejna inwestycja na tym osiedlu. Wszyscy mieli duże zaufanie do jednego z największych wówczas wrocławskich deweloperów spółki Eko-Bau, której właścicielami są Marek Serkieza i Roman Jędrzejczyk.

W połowie zeszłego roku podpisali umowy przedwstępne i wpłacili pieniądze. Do tej pory nie zostali jednak pełnoprawnymi właścicielami szeregówek, mimo że umowa przedwstępna gwarantowała im przeniesienie własności do końca stycznia bieżącego roku. I nie wiadomo, kiedy nimi zostaną.

Jeden z właścicieli spółki deweloperskiej, działając zgodnie z prawem, nie wyraża na to zgody. Teoretycznie takie weto może zgłaszać w nieskończoność. „Każdy z nas ma tę świadomość, że może się okazać, iż nie będziemy tutaj mieszkać. To jest właśnie największy dramat” - mówi jeden z poszkodowanych klientów.

W związku z tym, że umowy przedwstępne nie były podpisane w formie aktów notarialnych, występowanie do sądu o przymuszenie dewelopera do podpisania umowy przyrzeczonej daje poszkodowanym małe szanse zwycięstwa i uzyskania własności, za którą ponad rok temu zapłacili.

ZOBACZ TAKŻE w serwisie bblog.pl:

Pamiętajcie o notariuszu! Ze względu między innymi na nieskazitelną reputację potężnej spółki klienci nie podpisali aktów notarialnych. Wśród nich byli też prawnicy.

„Nie pytałem nawet o akt, bo sytuacja wydawała się pewna. Powstało już duże osiedle, kolejne mieszkania i domy budowano na zasadzie kontynuacji. Poza tym to nie była firma krzak, tylko sprawdzony deweloper” - mówi jeden z klientów Eko-Bau.

Tragedia w majestacie prawa

Domy zakupili od spółki Eko-Bau na podstawie uchwały z dnia 23 marca 2006 r., którą przyjęto na przeprowadzonym zgodnie z prawem handlowym i umową spółki walnym zgromadzeniu. Na zgromadzeniu tym był obecny wyłącznie jeden ze wspólników: Roman Jędrzejczyk.

Drugi wspólnik Marek Serkieza nie przybył, mimo że został powiadomiony. Jak twierdzi, dzień wcześniej rozpoczynał planowany urlop i poinformował o tym ówczesnego prezesa spółki, Mirosława Weremiuka.

„Mój błąd polegał na tym, że ja im to zakomunikowałem, a nie wysłałem swojego pełnomocnika, który mógłby uchwałę zatwierdzić, albo zgłosić sprzeciw” - mówi w rozmowie z Money.pl Marek Serkieza.

Umowa spółki skonstruowana jest w ten sposób, że niezbędna jest więcej niż połowa głosów wspólników obecnych na gromadzeniu, żeby podjąć uchwałę.

Roman Jędrzejczyk jednogłośne uchwalił sprzedaż około 200 lokali mieszkalnych i domów w zabudowie szeregowej. Rozpoczęto podpisywanie aktów notarialnych. Jednocześnie Marek Serkieza wniósł do sądu wniosek o rozwiązanie spółki. Wyrok zapadł w sądzie okręgowym 27 grudnia 2006 roku. Do spółki wkroczył likwidator.

Do zbycia nieruchomości, a wiec podpisania umów przyrzeczonych z wszystkimi rodzinami, już po ogłoszeniu likwidacji, wymagana okazała się jednak zgoda obu wspólników. I tu pojawił się problem. Jeden z nich, Marek Serkieza konsekwentnie odmawia udzielenia zgody.

Powód: „W pewnym momencie przez wiele miesięcy nie miałem w ogóle dostępu do dokumentów spółki. Na szczęście te nieruchomości są jeszcze jej majątkiem. Nie wiedziałem, na jakich zasadach funkcjonował obieg dokumentów, jakie były podpisane umowy” - tłumaczy Serkieza w rozmowie z Money.pl.

Wykorzystuje więc swoje prawo do głosowania przeciw uchwale o sprzedaży i konsekwentnie nie zgadza się na przeniesienie własności. Wszystko dzieje się w majestacie prawa.

W międzyczasie obaj wspólnicy organizowali spotkania z mieszkańcami. Zapewniali, że sprawa wkrótce się rozwiąże. Serkieza na monitorowanym spotkaniu w asyście prawników i ochroniarzy zobowiązał się, że do końca roku 31 rodzin otrzyma akty notarialne. Nie potwierdził tego jednak na piśmie.

„Klienci właściwie są w przekonaniu, że ja im wydam zgodę na zbycie tych nieruchomości. Zostawiam sobie czas do końca roku na kompletne zbadanieZOBACZ TAKŻE:

Siedem grzechów głównych deweloperów
dokumentów księgowych spółki przy pomocy biegłych oraz różnych instytucji” - mówi Marek Serkieza.

„To walka z niewidzialnym wrogiem, trochę jak z karate. Na spotkaniu dowiadujemy się, że siły ciemności opanowują ziemię i Serkieza tę ciemność zwalcza. Jednocześnie zapewnia nas, że podpisze akty, ale pod warunkiem, że nie jesteśmy uwikłani. _ Jeśli wszystko zrobili Państwo jak trzeba, to nie musicie się bać _ - uspokajał nas. Tylko w co my mamy być uwikłani?” – mówi jeden z poszkodowanych klientów.

Drugi wspólnik wystawił natomiast każdemu z poszkodowanych pełnomocnictwo, za pomocą którego mogą oni głosować za podjęciem uchwały na każdym zgromadzeniu.

„Każdy z klientów spółki Eko-Bau, który sobie tego życzył otrzymał pełnomocnictwo do głosowania z udziałów pana Jędrzejczyka za uchwałą nadzwyczajnego zgromadzenie wspólników zezwalającą na zbycie klientom mieszkań- i każdy z nich może tak zagłosować, choćby w wypadku, gdybym nie przyszedł na zgromadzenie” - mówi adwokat Jędrzejczyka, Hugo Mycek.

Jędrzejczyk dąży do możliwie najszybszego rozwiązania konfliktu i swoich interesów z Serkiezą. „Nie zależy mi na dodatkowych pieniądzach, ani na tej spółce, ale na tym żeby ci ludzie mogli mieszkać. Wyraziłem zgodę na to, żeby już się wprowadzali, bo nie widziałem, żeby ktoś wyrzucił ze swoich domów i mieszkań kilkadziesiąt rodzin – mówi Jędrzejczyk i dodaje - Na kontach spółki Eko-Bau jest w tej chwili ok. 6-8 mln złotych i powiedziałem likwidatorowi, że może każdego dostępnego sposobu użyć, żeby wykorzystać te pieniądze i żeby ci ludzie mogli dostać mieszkania.”

Natomiast faktem jest, że nie ma konstrukcji prawnej, która chroniłaby prawo własności klientów Eko-Bau. „Bez względu na to, czy pan Serkieza blokuje te akty, bo ma taki kaprys, czy po prostu musi przemyśleć jakieś sprawy, to on jest tą osobą, która podpisanie aktów blokuje”- mówi jedna z niedoszłych właścicielek szeregówki w Smolcu.

Kosztowna walka o swoją własność

Oczywiste jest, że mieszkańcy od prawie roku żyją w ogromnym stresie. Część z nich korzysta ze wsparcia psychologów i psychiatrów. Po niemal roku czekania wykańczają zakupione domy i wprowadzają się, na co oficjalną zgodę wyraził likwidator Jerzy Pałys. Nadal nie ma jednak pewności, że te domy staną się kiedyś ich własnością.

Dlatego sięgają po każdą dostępną pomoc. Po kilka tysięcy złotych płacą prawnikom za negocjacje z likwidatorem. Byli gotowi zapłacić również za profesjonalnego mediatora. Po podjęciu próby mediacji z właścicielami Eko-Bau, nie podjął się on zlecenia i nie odebrał zapłaty. Stwierdził, że konflikt jest nierozwiązywalny, dopóki z jednej strony nie ma żadnej woli porozumienia.

Większość klientów Eko-Bau sfinansowała inwestycje z kredytów hipotecznych. „To są inwestycje naszego życia, a kredyty hipoteczne ciężko jest spłacić w ciągu dwóch lat. Miesięczne raty w przypadku większości nas przekraczają dwa tysiące złotych” – mówi kolejny klient Eko-Bau.

W związku z nieuregulowaną kwestią własności płacą dużo więcej za obsługę kredytów. „Brak aktu własności, a co za tym idzie, wpisu do hipoteki powoduje, że miesięczna rata kredytu jest wyższa o kilkaset złotych ubezpieczenia.” – dodaje kolejna osoba poszkodowana w tym konflikcie.

Poza tym banki nie czekając na dalszy przebieg zdarzeń wymagają od klientów złożenia oświadczeń majątkowych, a jeśli wkrótce akty nie zostaną podpisane, banki mają prawo wypowiedzieć umowy kredytowe. „Taki stan nie będzie trwał wiecznie. Były już naciski ze strony banku na niektóre osoby.” – mówi XY.

Większość z nich sprzedała poprzednie nieruchomości i ze wsparciem kredytowym zapłaciła za szeregówki w Smolcu. Teraz od niespełna roku jednocześnie spłacają raty kredytu i wynajmują mieszkania. Mają też związane ręce, bo bank nie udzieli im w takiej sytuacji kredytu na kolejną nieruchomość.

Poszukiwany, żywy, nagroda 100 tys. złotych

Marek Serkieza w rozmowie z Money.pl mówi, że ma problemy z osobistym spotkaniem ze wspólnikiem Romanem Jędrzejczykiem i zawsze rozmawia z jego pełnomocnikami – nigdy osobiście. Negocjują wyłącznie za pomocą pełnomocników. Podobnie wygląda sytuacja między nim a Tomaszem Magdziakiem, współwłaścicielem firmy, która była generalnym wykonawcą dla Eko-Bau.

Postanowił więc na łamach Gazety Wyborczej zaprosić go na spotkanie w Karczmie Młyńskiej we Wrocławiu. Opublikowano kilka takich zaproszeń. Każde z nich gwarantowało 100 tys. złotych każdemu, kto skutecznie powiadomi Tomasza Magdziaka o spotkaniu, co zostanie przez niego potwierdzone na tymże spotkaniu.

Tak wysoko wycenił to spotkanie z uwagi na fakt, że, jak twierdzi, ”jest w posiadaniu dokumentów których wyjaśnienie wymaga spotkania z Tomaszem Magdziakiem.” „Mam też prywatne rozliczenia z Panem Tomaszem” – mówi.

Poszukiwany nie zgodził się jednak na to spotkanie. „Ja nie chcę z nim rozmawiać, bo się go boję. Poza tym wystarczyło, żeby podszedł do płotu i krzyknął. Mieszkamy bowiem obok siebie” – mówi w rozmowie z Money.pl Tomasz Magdziak.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi…

Wszyscy poszkodowani w tej sprawie klienci są przekonani, że kłótnia między udziałowcami spółki Eko-Bau dotyczy pieniędzy. Potwierdza to też Marek Serkieza, mówiąc: „Walczę o pieniądze. To nie są kwoty rzędu kilku milionów złotych. To bardzo medialne cyfry.”

O bajońskich sumach słyszeli też klienci: „Zabawne jest to, że wszyscy nam oświadczają, że to dla nich żadne pieniądze. Wydają ogromne kwoty na prawników. Wydaje nam się, że nie chodzi jednak o nasze pieniądze, ale o naprawdę duże sumy między nimi. W tym całym interesie nasze kwoty są dokuczliwe tylko dla nas” – mówią.

„Mądrzy ludzie mówią, że to już nie chodzi o pieniądze. A jak nie chodzi o pieniądze, to jest gorzej” – mówi w rozmowie z Money.pl Roman Jędrzejczyk – „Facet się zachowuje dziwnie.” Podobne zdanie ma współwłaściciel firmy, która była wykonawcą inwestycji dla Eko-Bau, Tomasz Magdziak: „Nie chodzi o pieniądze. Zaszedł inny gwałt. W pewnym momencie coś dziwnego stało się z Serkiezą, zaczął się zachowywać niepokojąco.”

„Nikt oprócz Serkiezy nie wie, dlaczego tak się stało. Dlaczego wysadził w powietrze taki biznes? I to w okresie największej hossy na rynku deweloperskim” – mówi Tomasz Magdziak. „Tak naprawdę działa już wyłącznie na swoją szkodę. Tych mieszkań zostało tak niewiele, że to już ekonomicznie nie ma sensu” – dodaje wspólnik Serkiezy w spółce Eko-Bau.

„Czekamy na decyzję Marka Serkiezy. Jeśli będzie ona niekorzystna dla nas, posypią się sprawy przeciw niemu i spółce. Pozwiemy go o odszkodowanie. Myślę, że Serkieza zdaje sobie sprawę z tego, że to my jesteśmy głównymi poszkodowanymi w tej sprawie, nie mamy z tym nic wspólnego, to na nas się wyżywa nie dając tej zgody i konsekwencje tego poniesie” – mówi kolejny poszkodowany.

giełda
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)