- Kartki w latach osiemdziesiątych to była gwarancja spokoju społecznego. Władza chciała ten spokój kupić, dać nadzieję na zakup towaru. Bo przecież kartki funkcjonowały obok ciągłych braków rynkowych. Nadzieje te szybko okazały się złudne. Nawet jeśli ktoś dostał kartkę uprawniającą go do zakupu określonej ilości towaru, to nie znaczy, że ten towar udało mu się kupić - mówi money.pl dr Andrzej Zawistowski, dyrektor Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej, wykładowca Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Joanna Skrzypiec, money.pl: Równo 35 lat temu, 28 lutego 1981 roku wprowadzono w Polsce kartki na mięso.
Dr Andrzej Zawistowski: Nie, to data decyzji. Kartki zaczęły obowiązywać miesiąc później, 1 kwietnia 1981 roku (choć na kartkach faktycznie jest data luty 1981). Ale tak naprawdę, różnego rodzaju reglamentacje artykułów pierwszej potrzeby, towarzyszyły Polakom przez trzecią część ubiegłego stulecia. Postulat wprowadzenia kartek na mięso był nawet jednym z dwudziestu jeden postulatów, które zawisły na bramie Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r.
Ale kartki żywnościowe nie były polskim wynalazkiem. Funkcjonowały w wielu krajach, zwłaszcza w czasie wojen i po nich, gdy trzeba było w miarę sprawiedliwie rozdzielać reglamentowane dobra.
Reglamentacja to jest bardzo znane narzędzie polityki gospodarczej, wykorzystywane faktycznie w wielu krajach. To zagwarantowanie ludziom dostępu do pewnego minimum towarów pierwszej potrzeby w okresie, w którym różnego rodzaju zawirowania natury politycznej czy ekonomicznej powodują, że ceny gwałtownie rosną i towaru w sklepach brakuje. Na przykład na początku lat siedemdziesiątych nawet Stany Zjednoczone były gotowe wprowadzić reglamentację benzyny w okresie szoku naftowego.
Można mówić o polskiej specyfice w reglamentacji?
Oczywiście, zwłaszcza dotyczy to okresu 1976-1989. Jest to specyfika nie tylko polska, ale po prostu przynależna gospodarce komunistycznej. W gospodarkach rynkowych reglamentacja najczęściej miała charakter mieszany, to znaczy, że ten sam towar można było kupić na kartki po niewielkiej cenie oraz bez nich – wielokrotnie drożej. W PRL (zwłaszcza od początku lat 80.) kartki były niezbędne do dokonania zakupu. W sklepie mięso można było kupić na kartki, a bez nich już nie.
Sprawa podstawowa – kto decydował, że pani Kowalska dostanie tyle, a Jabłońska tyle? Na jakiej zasadzie przydzielano kartki?
O tym decydowały przepisy wydawane przez władze. Przygotowano cały zestaw przepisów normujących co dla kogo. Więcej mięsa dla pracowników fizycznych, mniej dla urzędników. Inne normy dla niemowląt, inne dla dzieci, a jeszcze inne dla kobiet w ciąży. Część rolników została pozbawiona przydziałów, za to górnicy otrzymali je nadzwyczajnie zwiększone. Były okres, że kartki przygotowywano specjalnie dla poszczególnych miast (np. Łodzi czy Warszawy).
Zapewnienie minimum towarów wcale nie oznaczało równości. Nie każdy mógł kupić taką samą ilość towarów, a nawet produkty o takiej samej jakości.
Były oczywiście różnice w zależności od tego, kto gdzie mieszkał czy gdzie pracował. Na przykład rolnicy nie dostawali kartek żywnościowych w ogóle, bo - jak uważano - sami sobie żywność produkowali. Jeśli ktoś miał gospodarstwo powyżej pół hektara, to części kartek, a czasami wszystkich, - w zależności od czasu - nie dostawał.
Kartki w latach osiemdziesiątych to była gwarancja spokoju społecznego. Władza przy pomocy kartek chciała ten spokój kupić, dać nadzieję na zakup towaru. Bo przecież kartki funkcjonowały obok ciągłych braków rynkowych. Nadzieje te szybko okazały się płonne. Nawet jeśli ktoś dostał kartkę uprawniającą go do zakupu określonej ilości towaru, to nie znaczy, że ten towar udało mu się kupić. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych kłopot z tym był równie wielki, jak przed wprowadzeniem kartek.
Jakich właściwie produktów dotyczyły kartki?
Cukier, mięso, smalec, drób, masło, wołowina, cielęcina z kością, mąka, przetwory zbożowe, alkohol, papierosy, benzyna, wyroby czekoladowe, kasza manna, mleko, proszek do prania, mydło, wata, oliwka dla niemowląt, buty, cukierki, zeszyty szkolne. To nie jest pełny katalog.
Mięso nie było jednak pierwszym reglamentowanym towarem w Polsce.
To był dosyć skomplikowany system. Była dosyć duża gama, w pewnym momencie nawet kilkudziesięciu produktów. Przez cały okres PRL nie zdarzyło się, żeby ktoś dysponujący gotówką mógł legalnie kupić to, na co akurat miał ochotę. Nigdy nie było pełnego zaopatrzenia. Kartki były nawet na obrączki czy ubrania do ślubu. Kwity na węgiel to też były po prostu kartki. Były talony na samochody, materiały budowlane. To wszystko było rodzajem reglamentacji. Artykuły pierwszej potrzeby na ziemiach polskich reglamentowano trzykrotnie: w latach 1915-1922; 1939-1953 (tu z niewielką przerwą 1949-1951) i 1976-1989.
Ostatnią fazę systemu zapoczątkowały w roku 1976 roku kartkami na cukier, w 1981 doszły kartki na mięso, a już od maja dołączano stopniowo kolejne towary do listy produktów reglamentowanych.
Jak ludzie na to reagowali?
Cukier jest świetnym towarem, żeby pokazać jak działa panika rynkowa. W czerwcu 1976 roku władze próbowały wprowadzić podwyżkę cen. Społeczeństwo zareagowało gwałtownymi protestami (m.in. w Ursusie i Radomiu). Władze szybko wycofały się z podwyżki, ale ludzie bali się, że to jest tylko czasowy powrót do starych cen. Rzucili się do sklepów żeby kupować różne towary, a przede wszystkim cukier. Władze nie były w stanie poradzić sobie z tym szturmem na sklepy i w sierpniu 1976 r. wprowadziły „Bilety towarowe na cukier”, czyli po prostu kartki. Propaganda później głosiła, że kartki na cukier były przeciwko handlarzom, złodziejom, wszystkim wykupującym towar tej zdrowej części społeczeństwa. Część ludzi przyjęła to na zasadzie: o, teraz, ci, którzy nam zabierali, zabierać nie będą, wszyscy będziemy mieli. Podobnie było z mięsem. Mało kto dzisiaj pamięta, że postulat wprowadzenia kartek na mięso był jednym z dwudziestu jeden postulatów, które zawisły na bramie Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. Kartki miały
gwarantować możliwość zakupu i uniemożliwić spekulację mięsem.
Z drugiej strony ludzie odbierali kartki jako porażkę gospodarki, pisali o tym w listach do partii. Prysnął mit, który podtrzymywano jeszcze rok czy dwa lata wcześniej, że Polska jest wielka i bogata, Polacy wzbogacili się. Ciągle żyła masa ludzi pamiętająca drugą wojnę światową i okres powojenny. Pojawiło się coś, co kompletnie nie kojarzyło się z rozwojem, a regresem. Kartki były bardzo widocznym sygnałem porażki gospodarki komunistycznej, który każdy zobaczył.
I rozwinął się też czarny rynek. Bo kartki doprowadziły do nielegalnego obiegu mięsa, ale nie tylko.
Czarny rynek zawsze pojawia się tam, gdzie pojawiają się ograniczenia. Skoro nie można czegoś kupić legalnie, to znaczy, że można nielegalnie za dużo wyższą cenę. Przypomnę standardowy przykład: prohibicję w Stanach Zjednoczonych. Zakaz sprzedaży alkoholu wykształcił w tym kraju ogromny czarny rynek i wygrać z prohibicją można było tylko w jeden sposób: poprzez legalizację alkoholu. W Polsce było tak samo, czyli wszelkie ograniczenia w dostępności towarów powodowały rozrost czarnego rynku.
Najlepszym przykładem jeśli chodzi o nasze realia nawet nie jest mięso, ale wódka. Wprowadzenie na początku lat 80. kartek na wódkę spowodowało nie tylko rozrost czarnego rynku handlu wódką, ale też wzrost spożycia alkoholu.
Dlaczego?
Bo dochodził aspekt psychologiczny. Ludzie dostawali kartkę i mieli poczucie, że ją muszą wykupić, bo miesiąc się kończy, kartka nie może się zmarnować. I alkohol był gromadzony (mimo że z czasem kartki na alkohol można było wymienić na kartki na słodycze). To działało w ten sposób. Mniej więcej w tym samym czasie pojawił się przepis, że alkohol w sklepach sprzedawany jest od trzynastej. Żeby pierwsza zmiana nie piła alkoholu w pracy. To spowodowało rozrost sieci nielegalnych punktów handlu.
Już w drugiej połowie lat siedemdziesiątych były olbrzymie afery związane z talonami na samochody. Trzeba też pamiętać, że handlowano samymi kartkami. Bo to też był czarny rynek. Przecież nimi nie można było się formalnie wymieniać.
Ale wymieniano się.
Kartki najczęściej były spersonalizowane jednak handel nimi czy wymiana kwitły. Pojawiał się proceder fałszowania kartek i dokumentów uprawniających do ich otrzymania. Kartki stawały się swoistego rodzaju walutą, którą płacona za przysługi, dostęp do atrakcyjnego towaru czy wyrażano nimi wdzięczność. Walutą specyficzną, bo ważną jedynie kilka tygodni.
Kto miał waluty krajów zachodnich, mógł kupować w takich miejscach jak Baltona i Pewex. Ówczesny synonim luksusu.
Był kiedyś taki kawał polityczny: szczyt roztargnienia to wejść do Peweksu i poprosić o azyl polityczny. To dla wielu ludzi był zapach wielkiego świata. Chociaż jak byśmy dzisiaj popatrzyli na sklepy Peweksu, z obecnej perspektywy, to była taka odmiana sklepu spożywczo - przemysłowego. Najczęściej w tych sklepach było wszystko. Z jednej strony opony do samochodu, z drugiej ubrania i kosmetyki. Kosmetyki dziś leżące na dolnej półce supermarketów w Peweksie były sprzedawane jako luksusowe. Artykuły spożywcze w kolorowych opakowaniach. To był zapach, ale też smak Zachodu.
Było zresztą kilka rodzajów takich uprzywilejowanych sklepów. Pani mówi o Peweksie czyli miejscu, w którym kupowało się za bony PEKAO albo waluty wymienialne. Ale był cały szereg takich sklepów, na przykład dla górników. Tam można było kupować tylko mając odpowiedni dokument (książeczka „G”) zaświadczający, że jest się upoważnionym. Z czasem zaczęto je nazywać „Gewexami” – przez analogię do Pewexów.
W Warszawie były też sklepy, w których mogli kupować dyplomaci i zachodni dziennikarze znowu na specjalne pozwolenie. Były wreszcie sklepy, specjalne miejsca sprzedaży ukryte w komendach milicji, albo komitetach partii. Gdzieś na zapleczu, z dostępem tylko dla uprzywilejowanych, tych którzy wiedzą. Tam można było kupować za złotówki, a zaopatrzenie było dużo lepsze niż w sieci handlowej. W 1976 roku, zanim jeszcze wprowadzono kartki, ale już w czasie braków w sklepach, w Radomiu demonstranci weszli do komitetu i znaleźli taki sklep schowany "za żółtymi firankami”.
Żółte firanki?
To stara nazwa jeszcze z lat pięćdziesiątych, która później nabrała znaczenia symbolicznego. W czasach stalinowskich istniała sieć sklepów dla prominentów władzy komunistycznej, bezpieki, wojska. Sklepy te były dużo lepiej zaopatrzone, niż pozostałe dostępne dla całego społeczeństwa. Ich cechą charakterystyczną były firanki, które zasłaniały wnętrze sklepu tak, by z ulicy nie było widać tego, co kto kupuje. Czyli zupełnie odwrotnie niż w standardowych sklepach, gdzie witryny mają zachęcać do wejścia i zakupów.
Co wprowadzenie kartek mówiło o naszej ówczesnej gospodarce, jej stanie?
Inaczej to wyglądało w roku 1976, inaczej w 1981. Decyzja o wprowadzeniu reglamentacji cukru i wprowadzeniu bonów towarowych to było przyznanie się władzy do ogromnej porażki, o czym wspominałem wcześniej. Ludzie pisali o tym w listach do partii, mówiono o tym na zebraniach partyjnych. Wskazywano, że kartki kojarzą się z wojną, z okresem biedy.
Rok 1981 to były czasy, gdy gospodarka już leżała, rozłożona na łopatki. To było jasne. I w tym momencie wprowadzenie reglamentacji było wentylem bezpieczeństwa dla władzy. Społeczeństwo było na skraju wytrzymałości. Krajobraz to kolejki, godzinne kolejki przed sklepem. Czasami wielodniowe, a w małych miejscowościach nawet wielotygodniowe.
Powstała nawet instytucja komitetów kolejkowych.
Tylko dzięki takiemu rozwiązaniu było możliwe funkcjonowanie w czasach powszechnego braku towarów. Dostawy były z reguły o stałych porach, więc zamiast czekać,czasami wiele dni, a nawet tygodni, sporządzano listę i wyznaczano dyżury. Zamiast więc stać w kolejce, trzeba było jedynie przyjść na swój dyżur. Gdy nadchodził czas dostawy, kolejka ustawiała się według kolejności z listy. Szczęśliwcy, którzy dokonali zakupów byli skreślani, a ci, dla których zabrakło – przesuwali się na liście. Za nimi dopisywali się kolejni i tak to trwało.
Czyli w 1981 roku władza chciała dać ludziom nadzieję, wskazówkę, że będzie lepiej?
Proszę pamiętać, że w 1976 roku się udało. Kartki unormowały sytuację z dostępem do cukru. I kilka lat później też była nadzieja, że ludzie po pierwsze poczują, że coś mają. Nie mają co prawda kiełbasy, ale mają kartkę na nią. Po drugie, liczono, że doprowadzi to do częściowego zaniku czarnego rynku. Bo ze sklepów ten towar znikał. To znaczy mógł do sklepu przyjechać, ale nie trafiał na lady. Był cały łańcuszek sprzedawców, którzy się wzajemnie wymieniali i towar często trafiał na czarny rynek.
Czy można powiedzieć, że kartki poza narzędziem stricte ekonomicznym, były też narzędziem kontroli społeczeństwa?
Po części też, ale w tym aspekcie było to narzędzie mocno niedoskonałe, choćby jeśli chodzi o kontrolę sprzedawców. Im kartki przysporzyły ogromnych kłopotów. Musieli je wycinać, naklejać na olbrzymie płachty papieru, liczyć, oddawać do nadzoru.
Ten cały system przez lata osiemdziesiąte się zmieniał, ewoluował. Ciekawy przykład – początkowo, gdy ktoś w tamtych czasach wyjeżdżał na wczasy był zobowiązany, żeby nie tylko zameldować się i opłacić pobyt, ale musiał oddać też odpowiednią liczbę kartek, proporcjonalnie do spędzanego na wczasach czasu. Za te kartki kupowane było na przykład mięso na potrzeby stołówki. Inną sprawą były owe specyficzne „kartki” – talony na samochody czy zezwolenia na zakup materiałów budowlanych. To było znakomite narzędzie do nagradzania wiernych i posłusznych.
Kartki były znoszone stopniowo. I to nie był płynny proces.
Nie. Ostatnie kartki działały do końca lipca 1989 roku, ale ludziom rozdano kartki jeszcze na sierpień. To już były kartki jedynie na mięso. Wcześniej padła reglamentacja benzyny. To była ciekawa sytuacja – ludzie w wielu regionach Polski stanęli w długich kolejkach, bo nie mogli uwierzyć, że paliwo będzie bez kartek. Zaczęto ją lać do wszystkich możliwych pojemników. Dla wielu osób to było nie do wyobrażenia. Nikt nie uwierzy, że "ziemia jest okrągła, bo wszyscy by pospadali" – to było tego typu myślenie.
Ludzie zapłacili za te zmiany dużą cenę. Pojawiło się tak zwane urynkowienie, czyli skończyła się kontrola cen i ceny poszybowały w górę. Z punktu widzenia Tadeusza Mazowieckiego, który objął władzę kilka tygodni później, niesamowitym szczęściem było, że zrobił to rząd Rakowskiego. Nie musiał brać tego na siebie rząd solidarnościowy.