W ubiegłym roku minister zdecydował o podwyżkach dla pielęgniarek, ale nie wszystkie z nich je dostały. Dlaczego? Bo choć NFZ przesyła szpitalom pieniądze na podwyżki dla wszystkich, panie ze związków zawodowych zatrudnione na etatach wpadły na pomysł, żeby nie dzielić się nimi z koleżankami zatrudnionymi na umowę zlecenie. Dzięki temu mają więcej do podziału dla siebie. Wychodzi dodatkowe 100 zł brutto na głowę.
- Te pieniądze przychodzą na moje prawo wykonywania zawodu, a dostaje je ktoś inny – mówi rozgoryczona Monika Miętkiewicz, zatrudniona na umowę zlecenie w Mazowieckim Centrum Rehabilitacji "Stocer" w Konstancinie Jeziornej.
Dlaczego ktoś zabiera pieniądze przeznaczone dla niej? Bo tak zdecydowały jej koleżanki. Te same, które pracują z nią na co dzień, mijają ją na korytarzach. Różni je to, że pracują na etatach i jest ich zdecydowanie więcej. Zrzeszone w związkach zawodowych przegłosowały, by pieniędzy z NFZ przeznaczonych na podwyżki nie dzielić po równo. I, niestety, w świetle prawa mogły to zrobić.
W efekcie 58 pielęgniarek w pięciu placówkach w "Stocer" w Konstancinie i w Warszawie podwyżek nie dostało. Ich pieniądze rozdzielono pomiędzy tych zatrudnionych na etatach - ok. 100 zł więcej miesięcznie na głowę.
To zresztą nie pierwszy problem z podwyżkami dla tej grupy zawodowej. Niedawno pisaliśmy w WP money, że około 100 innych pielęgniarek również zostało wykluczonych z podwyżek.
To związkowcy dyktują warunki
We wrześniu 2015 roku, kiedy zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia pielęgniarki miały dostać pierwszą transzę podwyżek – po 400 zł w przeliczeniu na etat – nie było żadnych problemów, przynajmniej w Centrum Rehabilitacji w Konstancinie pod Warszawą.
Ośrodek przekazał do NFZ listę z liczbą etatów przeliczeniowych i zgodnie z tym dostał pieniądze. Na liście pracodawca wykazał zarówno pielęgniarki zatrudnione na etatach, jak i te na umowach cywilno-prawnych. Wszyscy dostali obiecane podwyżki.
Jednak rok później, kiedy miała przyjść druga transza podwyżek – kolejne 400 zł – okazało się, że dostaną je tylko pielęgniarki zatrudnione w "Stocer" na umowę o pracę. Co więcej, tych na umowach cywilno-prawnych pozbawiono również podwyżek przyznanych już rok wcześniej. I nie była to decyzja NFZ, który nie zmniejszył puli pieniędzy. To również nie decyzja pracodawcy. To związki zawodowe podjęły taką decyzję.
- Spółka jest tylko wykonawcą woli Związku Zawodowego Pielęgniarek – twierdzi Agata Kołacz, główna księgowa Mazowieckiego Centrum Rehabilitacji "Stocer". Wyjaśnia, że szpital dostaje pieniądze z NFZ dopiero po tym, jak podpisze porozumienie z reprezentacją pielęgniarek.
- Zgodnie z ustawą, jeżeli związki zawodowe istnieją w zakładzie pracy, to one reprezentują całą grupę zawodową – zarówno te osoby zatrudnione na etacie jak i na podstawie innych umów – wyjaśnia Agata Kołacz. I to te związki same decydują o podziale środków na podwyżki z NFZ.
Za pierwszym razem pielęgniarki ze związków pieniędzmi podzieliły się po równo, za drugim już nie.
- Związek Zawodowy Pielęgniarek nie zgodził się na równy podział środków niezależnie od formy zatrudnienia. I takie stanowisko przedstawił zarządowi szpitala. W takiej sytuacji pracodawca nie miał wyjścia, musiał zaakceptować decyzję – mówi główna księgowa w "Stocer".
Pielęgniarki pracujące na umowach cywilno-prawnych do związków nie należą. Ale nawet gdyby się zapisały, decyzji związku nie mogłyby zmienić. Jest ich 58 we wszystkich pięciu placówkach "Stocer". Tych na etatach jest ok. 300. I tak zostałyby przegłosowane.
Dlaczego związkowcy zagarnęli dla siebie pieniądze, które NFZ przesyła dla wszystkich? Wyjaśnień nie otrzymaliśmy. Związek od września nie odpowiada na pisma tych, którym zabrał pieniądze. Bożena Skrzyńska, przewodnicząca związków przy placówkach "Stocer", nie chciała też rozmawiać z WP money. Najpierw tłumaczyła, że jest na dyżurze, dlatego nie może rozmawiać, ale na prośbę o rozmowę w innym czasie odpowiedziała: "nie, dziękuje" i odłożyła słuchawkę.
Kto daje i odbiera...
- Powodem, dla którego pielęgniarki ze związków zmieniły zdanie i zdecydowały, żeby podwyżek nie dzielić po równo, moim zdaniem było to, że w międzyczasie "Stocer" przejął szpital na Barskiej w Warszawie, a tam od początku podwyżki dostały tylko pielęgniarki etatowe. Pewnie i u nas związkowcy pomyśleli: "skoro na Barskiej te ze zlecenie nie dostają, to dlaczego my mamy się dzielić" – uważa Monika Miętkiewicz.
Podobne opinie słyszymy w szpitalu w Konstancinie-Jeziornej – związki zorientowały się po roku, że nie muszą dzielić się pieniędzmi, bo w innych szpitalach w Warszawie podwyżki też dostały jedynie pielęgniarki etatowe.
W innych szpitalach taki niesprawiedliwy układ był od początku. Jednak zabranie raz przyznanych podwyżek to już za wiele. Sprawą zainteresował się zarząd krajowy OZZPiP i na 10 stycznia zwołał spotkanie, w którym mają uczestniczyć zarówno władze krajowe związku, pielęgniarki, którym podwyżki odebrano, jak i te, które je odebrały.
Czy to może coś zmienić? Dla pani Moniki to już nie ma większego znaczenia. Ciągle angażuje się w tę sprawę, ale tylko dla zasady. Nawet jak wygra, podwyżki nie dostanie. – Przez tę sytuację odchodzę z pracy od 1 stycznia – mówi pani Monika. Zostanie jej etat w innym szpitalu, bo tu tylko dorabiała.
Ale jednocześnie nie obwinia o to szpitala. - To nie jest tak, że wszystkie dziewczyny na etatach są przeciwko nam - dodaje. Wiele z nich wcale nie chce pieniędzy zabranych koleżankom. Ale na walnym posiedzeniu związku zawodowego więcej było tych, które chciały dostać dodatkowe 100 zł brutto. Nie swoje 100 zł.