"Bo gdzie władza polityczna zapewnia przywileje, króluje TKM" - konstatuje Witold Gadomski.
"Zjadliwe zawołanie: "Teraz k.... my" wymyślono za rządów koalicji AWS-UW, ale zjawisko trwa - wtóruje Gadomskiemu w felietonie Kazimierz Kutz. "Jedna ferajna zamienia się w drugą. Co rusz mamy do czynienia z paskudnym i przeklętym parciem do żłobu, które skazuje jakość państwa na marniejszy los. A nas na frustracje" - pisze reżyser.
Witold Gadomski przypomina, że na TKM stosunkowo odporne były tylko pierwsze rządy niekomunistyczne do 1993 roku. Według publicysty działo się tak dlatego, że układ polityczny nie był dychotomiczny; SLD nie było najsilniejszym ugrupowaniem, a po stronie niekomunistycznej rywalizowały ze sobą partyjki zmuszone też do zawierania niestabilnych koalicji. "Niestabilność układów - a pierwsze trzy rządy trwały krócej niż rok - utrudniała dzielenie łupów" - tłumaczy publicysta "Gazety Wyborczej". Ponadto reformy uderzały i w przywileje wyniesione z systemu komunistycznego, i w te świeżo zdobyte przez związki zawodowe. Wreszcie zaś klasa polityczna, szczególnie w pierwszych miesiącach rządu Mazowieckiego, umiała się wznieść ponad doraźne interesy - pisze Witold Gadomski.
Później była już tylko walka o łupy. "Jak to się mówiło w staromodnym PRL-u: "Wszystko się zgadza z wyjątkiem kasy". Teraz czasy niby inne, ale tradycja pozostała" - konkluduje Kazimierz Kutz.
O niekończącej się historii polskiego TKM na dwa głosy rozprawiają dziś w "Gazecie Wyborczej" Witold Gadomski w artykule pod tytułem "TKM wkoło Macieju" i Kazimerz Kutz w felietonie "Co pod kołderką".
"Gazeta Wyborcza"/Piotrowska/Skw.
