Wbrew oczekiwaniom rządu, aplikacji raz zainstalowanej na telefonie niemal nie da się zablokować. Rozwój technologii utrudnia też ograniczanie dostępu do sieci czy konkretnych stron. W rozmowie z money.pl ekspert tłumaczy, jak bronić się przed zakusami władzy.
Motywowane politycznie ograniczanie dostępu do internetu to niechlubna praktyka stosowana przez państwa o demokracji wątpliwej proweniencji. Ostatnio na takim pomysł wpadło polskie Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa, które chciało blokować Ubera. Jak jednak ustalił money.pl, byłoby to technicznie niewykonalne.
Dużo lepiej z ograniczaniem dostępu do internetu radzą sobie na przykład Turcja, Iran czy Chiny, jednak i tam system jest dziurawy. - Jeśli mamy chociaż podstawową wiedzę informatyczną, możemy takie blokady obejść - mówi money.pl programista z wieloletnim doświadczeniem, który ze względu na poruszany temat woli zachować anonimowość.
Blokowanie stron
Rądy przegrywają w walce z blokowaniem dostępu do internetu, bo to zbyt złożony system. Kiedy wchodzimy na jakąś stronę internetową, to - w ogromnym uproszeniu - nasz komputer łączy się z innym komputerem-serwerem, na którym dana strona jest zapisana. My wpisujemy jedynie adres www w okno przeglądarki (np. money.pl), ale za tym zrozumiałym dla nas językiem stoi też język niezrozumiały, za pomocą którego komputery łączą się ze sobą. Są to tak zwane adresy IP.
Korzystanie z sieci byłoby trudne, gdybyśmy musieli znać adresy IP konkretnych stron. Dlatego "pośrednikami" w odszukiwaniu tych adresów są tak zwane serwery DNS. Użytkownik wpisuje w wyszukiwarce nazwę, np. money.pl, i takie żądanie trafia do DNS, który rozwiązuje sprawę - znajduje adres IP w oparciu o wpisaną domenę.
To właśnie w to "pośrednictwo" próbują ingerować rządy. - Blokowanie stosowane na tym poziomie opiera się na tym, że DNS zamiast prawdziwego adresu, zwraca adres domeny z komunikatem o jej zablokowaniu - wyjaśnia nasz rozmówca. I dodaje, że bardzo łatwo to obejść. - DNS-y zapewniają dostawcy internetu, ale użytkownicy nie muszą z nich korzystać. Mogą przełączyć się na DNS zlokalizowany w innym kraju, by strona zadziałała - tłumaczy rozmówca money.pl.
Wystarczy zastosować tak zwany VPN, aplikację dostępną dla każdego przeciętnego użytkownika komputera. - Takie rozwiązanie poradzi sobie z każda próbą blokowania internetu, bo połączenie z internetem może odbywać się za pośrednictwem serwerów w innym kraju - wskazuje ekspert.
Wyłączenie internetu w całym kraju
Jednak strony blokuje się nie tylko ingerując w DNS. Krok dalej w 2011 roku poszły władze Egiptu. Gdy w kraju wrzała rewolta tzw. Arabskiej Wiosny, rząd "wyłączył" dostęp do internetu na terenie całego kraju. Zrobił to poprzez odłączenie "wtyczki", czyli wszystkich publicznych serwerowni.
- W Egipcie sieć dostawców nie była mocno rozwinięta - na rynku działało ich raptem pięciu. Wszyscy dostali nakaz wyłączenia urządzeń - wyjaśnia nasz rozmówca. W kraju o rozwiniętej sieci byłoby to trudniejsze ze względu na liczbę dostawców oraz wiele połączeń między unikalnymi użytkownikami. By zobrazować sytuację, wystarczy wyobrazić sobie mapę. By z punktu A dotrzeć do punktu B, można wykorzystać kilka dróg - poza najprostszą, istnieją przecież alternatywne i objazdy. Pakiety danych poruszające się po takiej "mapie" w razie zerwania najbardziej oczywistej ścieżki, "pojadą objazdem".
- W Polsce taka całkowita blokada jest praktycznie niemożliwa - mówi ekspert.
Raz zainstalowanej aplikacji nie zablokujesz
Jeszcze trudniejsze okazuje się blokowanie aplikacji, które marzyło się resortowi infrastruktury. Istnieje możliwość prób blokowania na poziomie wspominanych już DNS-ów, ale po zastosowaniu łączenia za pośrednictwem VPN problem znika.
Rząd mógłby co prawda spróbować zablokować dystrybucję aplikacji, a globalne koncerny muszą usunąć taką aplikację ze swojej witryny. Ale taki ruch nie zadziała na aplikacje już zainstalowane na prywatnych urządzeniach.
Co prawda w regulaminie korzystania z systemu Android istnieje zapis, który przyznaje koncernowi Google prawo do usuwania z urządzeń użytkowników np. niebezpiecznych aplikacji. Ale choć technicznie jest to wykonalne, to krajowy zakaz korzystania z aplikacji nie jest kwestią bezpieczeństwa - przekonuje nasz rozmówca.
- Co więcej, byłoby to bardzo niewygodne. Można sobie wyobrazić, że ktoś z Wielkiej Brytanii przyjeżdża do Polski i automatycznie znika z jego smartfona aplikacja. Po powrocie do kraju musiałby instalować ją na nowo. To absurd - kończy programista.