Ponad 200 tys. zł odszkodowania chce od policji Piotr D. z Warszawy, do którego przed rokiem przez pomyłkę wkroczyli antyterroryści, powalając na podłogę i powodując złamanie kręgosłupa. Cywilny proces w tej sprawie zaczął się w piątek przed stołecznym Sądem Okręgowym.
Pozwana komenda wojewódzka policji z Białegostoku przyznaje, że doszło do pomyłki, ale płacić nie chce. Wskazuje, że to Komenda Główna Policji, której podlega CBŚ, miała informację, iż w mieszkaniu jest groźny przestępca i to dlatego w lutym 2008 r. o 6 rano doszło do tej omyłki. "Bo do niej doszło, ale to nie nasza wina" - powiedział PAP po rozprawie mec. Janusz Radwański.
Sąd postanowił w piątek, że dopozwanym w sprawie będzie Komenda Główna Policji. Wcześniej przesłuchał Piotra D. Jest on informatykiem i w kawalerce na stołecznym Wawrzyszewie mieszka od kilku lat z narzeczoną.
Opisywał, jak w lutym 2008 r. o szóstej rano usłyszał walenie do drzwi. Wstał z łóżka w koszulce i bokserkach i usłyszał "policja, otwierać!". "Otworzyłem natychmiast i zobaczyłem kogoś w kominiarce. Odwróciłem się plecami do drzwi chcąc przejść w głąb mieszkania. Wtedy poczułem silny ból w okolicach lędźwiowych. Siła uderzenia przemieściła mnie aż pod okno" - relacjonował mężczyzna.
Gdy już skuty leżał na ziemi, do jego mieszkania wkroczyło troje nieumundurowanych policjantów i zaczęło się przesłuchanie. Dopiero wtedy się okazało, że doszło do pomyłki. "Pokazywali mi zdjęcia kompletnie nieznanych mi osób, pytali o jakieś brzmiące z rosyjska nazwiska. Na koniec stwierdzili, że najwyraźniej doszło do pomyłki, bo oni mieli informacje, że ukrywa się tu jakiś groźny przestępca" - zeznał Piotr D.
Według niego, już wtedy odczuwał silny ból w plecach, więc poszedł do lekarza. Prześwietlenie wykazało, że ma złamany kręgosłup i że musiał chodzić w gorsecie ortopedycznym. Do dziś musi unikać sportu, nie może też nosić ciężkich rzeczy. "Czym pan został uderzony?" - dopytywał go pełnomocnik, mec. Piotr Bytnerowicz. "Na koszulce, w której spałem, był odcisk buta" - odparł powód, który przyniósł do sądu tę koszulkę.
Według powoda, policja nigdy go nie przeprosiła. "Od tamtego zajścia boję się policji, unikam jej, nie chcę mieć z nią nic do czynienia. Mam też psychiczny problem z tym, że będąc młodym człowiekiem nie mogę pomóc, gdy np. ktoś w pociągu poprosi mnie o ułożenie walizki na półce, gdy idę z narzeczoną na zakupy i to ona musi nieść ciężkie rzeczy" - opowiadał sądowi. Wcześniej, jak dodał, lubił grać w koszykówkę, pływać kajakiem czy jeździć na nartach.
"Dziś mój stan jest taki, że po dłuższych okresach siedzenia - a jako informatyk mam siedzącą pracę - ból się nasila. Czasem ból budzi mnie ze snu, gdy źle się ułożę. Lekarze powiedzieli, że proces zrastania się kręgosłupa już dobiegł końca i lepiej już nie będzie, a gorzej - to prawdopodobnie w przyszłości tak" - oświadczył pytany przez sąd.
Według Joanny Lory z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która zajęła się tą sprawą w ramach Programu Spraw Precedensowych, pomyłki w policji zawsze zdarzają się i będą się zdarzać, ale największym błędem jest, że policja nie potrafiła przeprosić za zajście. "Zachowują się trochę tak, jakby chcieli udowodnić, że nic złego się nie stało" - dodaje mec. Bytnerowicz, który reprezentuje Piotra D. pro bono.
Według prawnika policji mec. Radwańskiego, dobrze się stało, że nadzorująca CBŚ Komenda Główna Policji została dopozwana do sprawy. "My tylko dostaliśmy polecenie udania się w to miejsce. My jesteśmy tylko z Białegostoku" - dodał. (PAP)
wkt/ wkr/ gma/