1300 pracowników etatowych, kolejnych kilkuset zatrudnionych w lokalach franczyzowych, kilkuset w firmach blisko współpracujących z Gattą. To skala ewentualnych zwolnień, gdyby firma upadła. Na razie broni się, jak może, przed wierzycielami. Właśnie weszła w postępowanie sanacyjne, które ma uchronić spółkę przed bankructwem.
- My prowadzimy firmę profesjonalnie. Od ponad 20 lat jesteśmy największym pracodawcą w Zduńskiej Woli i jest dla nas bardzo ważne, aby te relacje utrzymać. Niemniej nie jest to łatwe przy takim jak obecny lockdownie - mówi w rozmowie z money.pl Witold Pawelski, prezes spółki Farex. To do niej należy marka Gatta.
Obecnie Gatta to jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek odzieżowych. Około 150 salonów w kraju, eksport na poziomie kilkudziesięciu milionów złotych i to na cały świat: od Rosji przez Europę Zachodnią aż po Australię. W 2019 roku spółka miała prawie 240 mln zł przychodów. I stratę na poziomie ok. 4 mln zł. Rok wcześniej było to niemal 9 mln zł pod kreską.
- Problemem było przelewarowanie. Wzięli za dużo kredytów. W sumie na ponad 50 mln zł - mówi nam osoba z branży.
Firma miała więc już swoje problemy przed kryzysem, ale jednak wychodziła na prostą. W podsumowaniu 2019 roku pisała o zmniejszeniu strat.
"Jest to znacząca poprawa okupiona wieloma wyrzeczeniami. Warto również wspomnieć, że EBITDA [zysk przed opłaceniem odsetek kredytów czy podatków - przyp. red.] 2019 w porównaniu do 2018 r. wzrósł prawie 6-krotnie. Restrukturyzacja kosztów, zmiany w zakresie efektywności produkcji w 2019 r. doprowadziły do wygenerowania zysku na sprzedaży, co dobrze rokuje dla przyszłości firmy" - czytamy w sprawozdaniu finansowym. I właśnie wtedy przyszedł Covid-19.
- Początek roku mieliśmy lepszy niż rok wcześniej. I to mimo lockdownu w kwietniu i maju. Pomagał eksport, szyliśmy też masowo maseczki. Nie było tragedii. Kluczowy był dla nas drugi lockdown – mówi money.pl Pawelski.
Prezes dodaje, że do sierpnia mieli nawet zyski. Potem było już znacznie gorzej. W listopadzie i grudniu zamknięcie galerii handlowych sprawiło, że zaczęli w każdym miesiącu generować milionowe straty.
Płynność finansową utrzymują, ale boją się, że właśnie przedłużone zamknięcie sklepów - na teraz do końca stycznia - mogłoby ją zachwiać. Stąd decyzja o wejściu w postępowanie sanacyjne.
Dzięki niemu nie muszą płacić rat kredytów czy opłat za lokale. Dostaną zarządcę sanacyjnego, którego zadaniem będzie renegocjacja dotychczasowych umów. We wszystkim pomaga im też firma Zimmerman Filipiak Restrukturyzacja, która wyspecjalizowała się w tego typu działaniach. To plusy sanacji. Minusy? Pewne cięcia trzeba będzie wykonać.
- Przez cały czas staramy utrzymać zatrudnienie. Zależy nam na naszych pracownikach, choć pewne korekty związane z dostosowaniem do bieżącej sytuacji będą konieczne - tłumaczy.
Drugi minus? Każdej lokalizacji sklepów zarząd i zarządca sanacyjny będzie musiał się dokładnie przyjrzeć. Te nierentowne lub mało rentowne będą musiały zostać zamknięte.
Z rozmów z szefami innych polskich sieci odzieżowych czy obuwniczych wynika, że sanacja Gatty to dopiero początek - twierdzi Pawelski.
- Nie jesteśmy ostatni, jeśli chodzi o tego typu problemy, one dotyczą całej branży. Dla wielu firm końcówka roku to był zawsze szczyt sprzedaży, generował dużo większe przychody niż kilka innych miesięcy razem wziętych. Wcześniej czy później w naszą branżę musiało to uderzyć - stwierdza.
Jak mówi, o swoją firmę po wejściu w sanację, się nie boi. Odlicza jedynie dni do końca lockdownu. Wtedy Gatta będzie mogła wyjść na prostą.
- Mamy dobrą załogę, nowoczesny zakład, sieć sprzedaży, znany brand. Przez lata inwestowaliśmy w galerie handlowe, a teraz to przez ich zamknięcie mamy największe problemy - konstatuje Pawelski.