Fiskus chce śledzić firmowe samochody. Ma to pomóc w walce z nadużyciami podatkowymi. - To absurdalny pomysł - mówią nam przedsiębiorcy.
Urzędnicy mają skanować tablice rejestracyjne pojazdów i na tej podstawie odtwarzać ich trasy. Zdaniem fiskusa dzięki temu uda się wyłuskać np. firmy transportowe, które wykonywały swoje usługi, ale nie ma po nich śladu w dokumentacji.
Dodatkowo ma to być bat na nieuczciwych przedsiębiorców, którzy wykazują straty, mimo że ich samochód porusza się od jednego odbiorcy do drugiego. Kontrolowany będzie także sposób wykorzystywania samochodów służbowych.
Urzędnicy liczą, że śledzenie samochodów będzie możliwe dzięki Automatycznemu Systemowi Rozpoznawania Numerów Rejestracyjnych. Działa on od grudnia zeszłego roku. Na razie tylko na wschodniej granicy. Jednak w przyszłości odpowiednia infrastruktura zostanie umieszczona na ogólnopolskich drogach oraz w samochodach Krajowej Administracji Skarbowej.
O pomysły resortu finansów spytaliśmy kilku małych i średnich przedsiębiorców. Nie kryją oni oburzenia. - Jeżeli uzasadnieniem jest sprawdzanie rentowności przedsiębiorstwa w oparciu o to, ile jeżdżę, wydaję na paliwo i leasing, to to jest bzdura. Jeździ się nawet będąc na minusie - komentuje właściciel średniej firmy z branży spożywczej z Warszawy.
Nie kryje frustracji, bo - jego zdaniem - to kolejny raz, kiedy rządząca ekipa zapowiada, że "dobierze się do skóry" wielkim korporacjom, ale koniec końców kieruje swoje siły na małe i średnie firmy. Bo to po prostu łatwiejsze. - Uszczelnianie VAT-u, jak widać, nie wystarczyło - komentuje. Podkreśla przy tym, że jeśli ktoś będzie chciał robić nadużycia, to i tak zrobi.
Zapędy fiskusa irytują przedsiębiorców także dlatego, że firmy postrzegają je jako kolejny krok do coraz większej inwigilacji. - Przecież wiadomo, że raczej nie chcę, żeby ktoś dokładnie wiedział, gdzie się poruszam. Dojdzie znowu do absurdów, że nie będzie się opłacało mieć samochodu firmowego, bo będzie trzeba udowadniać, że wyjazd do sklepu był w stu procentach związany z działalnością firmy – mówi właściciel małej wypożyczalni i sklepu z okolic Piaseczna pod Warszawą.
Ten sam rozmówca zwraca też uwagę, że nowe przepisy mogą pośrednio uderzyć w pracowników. Dlaczego? Bo do tej pory samochód służbowy mógł być traktowany jako dodatek do pensji. – Załóżmy, że zatrudniamy kogoś i płacimy mu 3000 tys. zł netto. Ale oprócz tego dajemy mu samochód służbowy, którego koszty utrzymania i eksploatacji w całości ponosi firma. To korzystne zarówno dla pracownika, bo dzięki temu z pensji nie musi utrzymywać pojazdu. A dla właściciela firmy był to i tak niższy koszt, niż wypłacenie podobnej sumy pracownikowi w ramach pensji – mówi.
Właściciele małych i średnich firm, z którymi rozmawialiśmy, obawiają się też, że mogą być przez urzędników rozliczani z godzin, w których używali zarejestrowanych na firmę aut. Ponieważ, przynajmniej teoretycznie, powinni używać ich tylko w godzinach pracy. A te dla przedsiębiorców są przecież bardzo elastyczne.
- Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, że tłumaczę się przed urzędnikami, gdzie byłem swoim służbowym autem. Mogę przecież załatwiać różne sprawy i dlaczego ktoś miałby sprawdzać, co za spotkania odbyłem? Co urzędnikom do tego, jak i kiedy pracuje osoba, która ma własną działalność? – pyta właściciel firmy handlowej, która operuje miedzy Warszawą a Trójmiastem. Może to po prostu stworzyć pole do nadinterpretacji i nadużyć.