Wczoraj pracę w Adrianie straciło 500 osób. Likwidowany jest zakład na ulicy Dworcowej i salon meblowy. Marek Karwan, prezes zarządu, chce się porozumieć z wierzycielami, by spółka w całości nie poszła pod młotek.
O tym, że niedawny potentat na rynku meblarskim i strategiczny sponsor toruńskiego klubu żużlowego (Karwan, właściciel firmy był wtedy prezesem ówczesnego Apatora/Adriany), ma długi, wiadomo od dawna.
Zakład miał mało zamówień, produkcja była wstrzymywana, a pracownicy musieli brać przymusowe urlopy. Bomba wybuchła w tym tygodniu. W poniedziałek prezes firmy złożył w sądzie wniosek o upadłość, a wczoraj kilkuset pracowników zakładu dostało wypowiedzenia. Zwolnienia grupowe objęły wszystkie grupy zawodowe. - Dotyczą one całej firmy, więc nie odejdą tylko pracownicy zatrudnieni na ul. Dworcowej - mówi Karwan. - Będą to głównie pośrednicy produkcji, pracownicy transportowi, administracyjni, ze szwalni, a także obsługa.
- Do drastycznego ograniczenia wielkości Adriany zmusiła mnie kryzysowa sytuacja na rynku meblarskim - mówi Karwan. - Mamy bardzo mało zamówień w stosunku do możliwości produkcyjnych i liczby zatrudnianej załogi - dodaje.
Problemy Adriany sięgają jednak głębiej. Firma nastawiona jest na eksport i tym samym uzależniona od sytuacji na rynkach zachodnich. - A ta jest tragiczna - ocenia prezes. - Funt kosztuje już 4 złote, nasi najwięksi odbiorcy - tacy jak Adriana Benelux - informują, że z powodu sytuacji na rynku nie są w stanie zapłacić nam terminowo za towar. Dla mnie, jako człowieka, najważniejsze jest zatrzymanie w firmie jak największej ilości ludzi, ale też jak najszybciej muszę rozliczyć się z wierzycielami - dodaje. Stąd wniosek o upadłość. - Z tzw. opcją na układ z wierzycielami - wyjaśnia Karwan. Jeśli uda się go zawrzeć, zostanie mała firma w Kosowiźnie.
Źródło: Gazeta Wyborcza Toruń
fortuna kołem się toczy