Z zapowiedzi MON wynika, że źródłem finansowania nowego funduszu będą m.in. wpływy ze skarbowych papierów wartościowych, środki z obligacji wyemitowanych przez BGK objętych gwarancją Skarbu Państwa, wpływy z budżetu państwa oraz wpłaty z zysku NBP.
MON argumentuje, że zmiany są koniecznie, bo Polska dziś jest przedmurzem sił zbrojnych NATO i ONZ. Dlatego, aby zagwarantować bezpieczeństwo nasze i naszych partnerów, konieczne jest "radykalne wzmocnienie sił zbrojnych".
- Państwo, które leży na granicy NATO i UE, musi mieć poważną siłę odstraszającą, a w razie potrzeby możliwość naprawdę skutecznej obrony i to przez dłuższy czas samodzielnie, bo mechanizm, który ma doprowadzić do uruchomienia sił NATO, nie trwa krótko - powiedział Jarosław Kaczyński.
Temu celowi ma służyć nowy fundusz przy Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK). Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych będzie jednym z elementów ustawy o obronie ojczyzny.
Środki na sfinansowanie potrzeb wojska mają pochodzić z wpływów z papierów skarbowych, obligacji BGK, budżetu państwa oraz z zysku Narodowego Banku Polskiego. Przewidziano w nim wydatki nie tylko na modernizację, ale i wynagrodzenia. Rząd kusi dobrowolnych rekrutów wynagrodzeniem na poziomie 4400 zł brutto. Innym pomysłem jest stypendium studenckie, które będzie trzeba w armii "odsłużyć".
Przewidziano też dodatki motywacyjne dla żołnierzy. 500 zł dla tych, którzy zdecydują się zostać w służbie po 25 latach oraz 2500 zł po 28 latach służb. Fundusz, z którego rząd chce sfinansować swój pomysł będzie mieć charakter "mechanizmu", który umożliwi "radykalne" zwiększenie wydatków obronnych.
Eksperci, których poprosiliśmy o komentarz, obawiają się jednak, że będzie to okazja do wyprowadzenia publicznych pieniędzy i pole do licznych nadużyć.
- Nie mam wątpliwości, że to jest zły pomysł i stworzenie kolejnego funduszu poza państwowym budżetem. Po to jest budżet państwa, aby politycy wybrani przez nas, czyli posłowie i senatorowie, sami decydowali, na co idą publiczne pieniądze - komentuje dla money.pl prof. Jacek Tomkiewicz, ekspert Fundacji im K. Puławskiego.
Przypomina jednocześnie, że już obecnie mamy ogromną ilość środków nieujętych w budżecie, a teraz pojawią się kolejne pieniądze poza kontrolą parlamentu.
- Rozumiem, że w takim wypadku zamówienia publiczne nie będą wchodziły w grę? - pyta. Dodaje, że według niego tego typu system będzie nieprzejrzysty i stworzy okazje do różnych nadużyć.
- Po to jest demokracja, aby podatnicy sami decydowali, na co mają być przeznaczone publiczne środki. Rozumiem intencje, ale nie można w ten sposób działać - dodaje.
To jest sposób na wyprowadzenie długu
Podobnego zdania jest ekonomista Marek Zuber. - Jestem zwolennikiem zwiększenia wydatków na obronność, ale posługiwanie się Polskim Funduszem Rozwoju oraz BGK, jako głównymi podmiotami do realizacji tego typu zadań, oceniam negatywnie - mówi w rozmowie z money.pl.
Według niego tego typu przedsięwzięcia powinny być zapisane w budżecie państwa i kontrolowane przez rząd oraz Sejm. - W przypadku, gdy takiej kontroli nie ma, znacznie łatwiej jest podejmować jednoosobowe decyzje, aby dysponować tymi pieniędzmi - ocenia.
Jego zdaniem jest to także sposób na wyprowadzenie długu. - Z punktu widzenia postrzegania tego przez inwestorów zagranicznych, Komisję Europejską i firmy ratingowe to będzie klasyfikowane jako dług - przyznaje ekonomista.
Polską armię trzeba zmodernizować, ale niekoniecznie w taki sposób
Generał Leon Komornicki, ekspert ds. obronności w BCC, w rozmowie z money.pl uważa z kolei, że MON chce reaktywować przedwojenny Fundusz Obrony Narodowej.
- Sam pomysł jest dobry, ale konieczne jest prawne umocowanie funkcjonowania funduszu np. w postaci ustawy, która regulowałaby jego działanie, głównie po to, aby istniała nad tym kontrola. Jej brak może stanowić zachętę do różnego rodzaju nadużyć, aby ''zaopiekować'' się tymi pieniędzmi - ocenia. Dodaje, że w przeszłości mieliśmy w tym temacie negatywne doświadczenia np. związane z FOZZ.
Przypomnijmy, że FOZZ to fundusz powołany jeszcze przez Sejm PRL w 1989 roku. Oficjalnie miał on służyć spłacie zadłużenia zagranicznego Polski. W rzeczywistości służył do defraudacji zgromadzonych w nim środków.
- Działania związane ze wzmocnieniem naszej obronności są potrzebne, ale pod warunkiem, że tego typu środki nie zostaną sprzeniewierzone - komentuje.
Leon Komornicki uważa jednocześnie, że te środki mogłyby przełożyć się na wartość dodaną i przyczynić się także do rozwoju gospodarczego państwa, ale muszą się zarazem znajdować pod kontrolą parlamentu.
Według generała Polska niezależnie od obecności w NATO powinna posiadać własny potencjał obronny, ale we wszystkich sferach, w tym również np. w segmencie cyberprzestrzeni oraz informacyjnej.
- Do tego zobowiązuje nas artykuł 3. Traktatu z NATO, o czym kompletnie zapomnieliśmy. Pomijanie tego doprowadziło do ogromnych zaniechań, z czym mamy do czynienia - przypomina. Dodaje, że polską armię na pewno należy przebudować i przemodelować, ale niekoniecznie takimi metodami.
Z kolei Jacek Tomkiewicz przypomina, że żyjemy w XXI wieku. - To nie jest czas, gdy z karabinami się idzie do okopów. Armii nie buduje się samą liczebnością. Obecnie liczy się cyberbezpieczeństwo i nowe technologie. Potrzebujemy inżynierów i informatyków, a nie ludzi w okopach - podsumowuje ekspert.
Artur Bilski, absolwent Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni i Wydziału Bezpieczeństwa Międzynarodowego Naval Postgraduate School w Monterey w Kalifornii, nie ma wątpliwości, że zmiany w armii są konieczne. - Teraz już wszyscy widzą, do tej pory było wielu sceptyków, nawet w NATO, którzy podchodzili do działań Rosji w sposób tolerancyjny i Rosja to wielokrotnie wykorzystywała - ocenia.
Polski na to nie stać
Dodajmy, że MON postawił sobie także za cel, że polska armia wzrośnie do minimum 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tys. żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy na ten temat, mają jednak obawy nie tylko o to, skąd wziąć na to pieniądze, ale jak to zrobić.
Powód? Aby stworzyć taką armię, trzeba zachęcić ludzi do służby wojskowej. Eksperci przypominają, że w Europie Zachodniej przeprowadzano w tym celu specjalne kampanie, co również kosztuje.
- Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Obecnie pokolenie nie miało do czynienia z wojskiem. Odkąd w Polsce zniesiono w 2010 roku Zasadniczą Służbę Wojskową, wiele osób nie ma żadnego przeszkolenia, nie potrafi obsługiwać broni - mówi Artur Bilski. Ekspert dodaje, że nie będzie wcale łatwo zachęcić do służby wojskowej młodych ludzi.