Wiemy, że Grecja dostanie pieniądze pomocowe i dlatego przynajmniej w tym roku nie zbankrutuje. Rynek jednak tego nie zauważa i dalej przecenia obligacje Hellady. Problem rozlewa się też na Portugalię i Hiszpanię.
Widzimy więc powtórkę z niedawnej historii. Portugalia typowana jest na nową Grecję, a pod koniec dnia agencja Standard&Poor's obniżyła swoje ratingi dla obu krajów. Spekulowano o tym już wcześniej, co psuło nastroje. Inwestorzy żyli więc w korekcyjnej atmosferze i nie zważali na pozytywne znaki płynące ze spółek czy danych makro.
Byki, gdyby tylko chciały, znalazłyby powody do optymizmu. Otóż wyniki amerykańskich spółek nadal pozytywnie zaskakują. Amerykańska „gospodarka w pigułce", czyli 3M, pochwaliła się zyskami lepszymi od prognoz. Podobnie wskaźnik S&P/Case-Shiller mierzący ceny domów, czy indeks zaufania konsumentów Conference Board, zaskoczyły pozytywnie. Nic więc w malowanym dotychczas optymistycznym obrazie się nie zmieniło. Pojawiła się jednak chęć realizacji zysków.
Jeżeli kupujący szybko nie pojawią się na rynku, to podaż może w najbliższym czasie przejąć kontrolę nad rynkiem. Wciąż jednak ciężko znaleźć racjonalne powody do głębszego spadku. Dotychczas wszelkie problemy były wręcz ignorowane. Wstrząsnąć rynkiem mogłaby informacja o bankructwie Hellady, którą widocznie „bezduszni" spekulanci wciąż obniżający wartość greckich obligacji nie wykluczają. A może to jednak nie spekulanci są winni, tylko realny problem wciąż nieznany opinii publicznej? Przecież politycy zbyt często swoje winy zrzucają na barki rynków.
Na rynku walutowym sytuacja była łatwa do przewidzenia. Gorszy sentyment na parkietach i ciągły problem grecki obniżały eurodolara i tym samym osłabiały złotego. Po obniżkach ratingów dolar umacniał się aż o 1 proc w stosunku do waluty wspólnotowej., a złoty tracił jeszcze bardziej.