Rząd już jakiś czas temu przyjął projekt ustawy, która ostatecznie zlikwiduje Otwarte Fundusze Emerytalne (OFE). Sejm na obecnym posiedzeniu zapewne uchwali ustawę, choć nie oznacza to końca prac legislacyjnych. W następnym kroku ustawa trafi do Senatu. Pieniądze zebrane w OFE docelowo trafią albo na Indywidualne Konta Emerytalne (IKE), albo do ZUS. Decyzję o tym podejmą wszyscy, którzy mają choć złotówkę na rachunku w OFE.
Dotyczy to ponad 15 mln Polaków, którzy zgromadzili w OFE w sumie prawie 150 mld zł. Z tego blisko 115 mld zł nie jest w postaci gotówki, ale akcji spółek notowanych na warszawskiej giełdzie.
Inwestorzy z GPW i obserwatorzy rynku zastanawiają się nad konsekwencjami likwidacji OFE. Jedni mówią o masowej wyprzedaży akcji i wynikających z tego spadkach na giełdzie. Inni przestrzegają przed nacjonalizacją niektórych spółek, jeśli większość ich akcji trafi do ZUS (a tak naprawdę do państwowego podmiotu - Polskiego Funduszu Rozwoju).
A jak postrzega tę sytuację prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie (GPW) Marek Dietl? Co dla rynku jest lepsze - ZUS cz IKE? W rozmowie z money.pl wskazuje, że najgorsza jest trzecia opcja. - Najgorszy scenariusz dla giełdy jest taki, że planowana reforma znowu odsunie się w czasie - wskazuje.
- Niestety suwak bezpieczeństwa, w ramach którego OFE muszą systematycznie pozbywać się akcji, od 2014 roku dobija giełdę. To zabójstwo dla rynku kapitałowego. To powolne upuszczanie krwi - podkreśla prezes GPW. Zauważa, że jak tylko jakaś spółka zyskuje na wartości, OFE sprzedają jej akcje, żeby zaspokoić "suwak". W ten sposób z rynku znikają miliardy złotych.
Warto przypomnieć, że na początku istnienia funduszy emerytalnych były one tylko stroną kupującą akcję, co budowało popyt i podbijało wyceny giełdowe. Reforma z 2014 roku odwróciła role. OFE muszą pozbywać się akcji, bo tzw. suwak bezpieczeństwa oznacza, że na 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego przez daną osobę OFE musi sukcesywnie przesuwać z jej konta środki do ZUS.
Jak wobec tego oceniać obecne działania rządu wobec OFE i ich ostateczną likwidację? Marek Dietl uważa, że wobec reformy z 2014 roku i jej konsekwencji obecne decyzje wydają się być najbardziej sensowne.
ZUS czy IKE?
Prezes GPW uważa, że większość Polaków wybierze IKE. - Skutki reformy OFE dla giełdy zależą od decyzji Polaków i tego, czy wybiorą oszczędzanie w ZUS czy IKE. Przeciętny Kowalski ma odłożone na koncie emerytalnym około 10 tys. zł. Myślę, że dla większości ludzi fatyga związana z przeniesieniem pieniędzy do ZUS będzie zbyt problematyczna i zostaną przy domyślnej wersji, którą jest IKE - wskazuje.
Tym samym pula środków, która trafi do PFR, nie będzie wielka. Prezes szacuje, że może to być około 20 proc. To oznacza, że w ręce państwowego podmiotu nie trafiłoby aż tak dużo akcji i tylko w przypadku pojedynczych spółek może się zdarzyć, że PFR stanie się bardziej znaczącym akcjonariuszem. Przy tym prezes uspokaja, że to nic strasznego.
- Nie rozumiem obaw o to, że akcje trafią w ręce jednego państwowego podmiotu, bo w PFR pracują profesjonaliści. Poduszkę bezpieczeństwa zapewnia też rynkowy mechanizm. Nacjonalizacja w tym przypadku jest przesadnie demonizowana - podkreśla Marek Dietl.
- PFR będzie musiał systematycznie spieniężać akcje, żeby wypłacać środki na emerytury. Będzie więc musiał dbać o to, żeby kursy akcji rosły i żeby tych pieniędzy na kontach przybywało, a nie ubywało - tłumaczy.
Niektórzy obserwatorzy rynkowi zastanawiają się, czy PFR zamiast zarządzać akcjami, pozbędzie się szybko większych pakietów. A to grozi spadkami na giełdzie i stratami inwestorów. Prezes GPW nie podziela obaw o masową wyprzedaż akcji. Sugeruje, że PFR będzie wręcz aktywnie zarządzał nimi, bo będzie miał takie możliwości.
- Do tej pory ZUS zarządzał aktywami, ale skupiał się na kilkudziesięciu największych spółkach z GPW. Teraz Fundusz Rezerwy Demograficznej przejdzie do PFR i ta instytucja będzie dużo bardziej aktywnym graczem na rynku, który też dysponuje większym mandatem do lokowania środków w akcje. Będzie miał więcej możliwości działania. I dobrze - ocenia Dietl.
Rząd hamulcowym giełdy? Wręcz przeciwnie
Wieloletnie zamieszanie z OFE i związana z tym niepewność jest wskazywane przez analityków giełdowych jako główny problem sprawiający, że na innych światowych giełdach padały rekordy notowań, a na GPW nie.
Różnego rodzaju stowarzyszenia inwestorów często narzekają, że rząd po macoszemu traktuje giełdę. Innego zdania jest prezes giełdy, który chwali sobie np. współpracę z prezydentem.
Marek Dietl zwraca uwagę na wypracowaną strategię rozwoju rynku kapitałowego. Przewiduje ona około 90 punktów, z czego już z kilkanaście udało się wprowadzić.
Zakłada m.in. zniesienie 19-procentowego podatku od długoterminowych obligacji rozwojowych o stałym oprocentowaniu (to jeden z elementów tzw. podatku Belki). Ma to na celu m.in. promowanie tego typu inwestycji, których w naszym kraju jest ciągle stosunkowo mało. Rynek długoterminowych obligacji jest blisko czterokrotnie mniejszy niż rynek akcji.
Jednym z punktów strategii jest też np. możliwość wspólnego rozliczania zysków z różnych rodzajów inwestycji. To oznacza np. możliwość obniżenia podatku od zysku z lokat czy obligacji poprzez rozliczenie ich ze stratami na akcjach itp.
Strategia nie zakłada jednak zniesienia w całości podatku Belki od zysków z oszczędności, czego domagają się np. inwestorzy zrzeszeni w fundacji Trading Jam. Pod ich petycją podpisało się kilka tysięcy ludzi. Na pewno nie ma wśród nich Marka Dietla.
- Osobiście uważam, że to nie jest dobry pomysł. Podatek Belki ma swoje uzasadnienie. Rozkład majątku w społeczeństwie jest nierównomierny. Osoby z większymi oszczędnościami więcej korzystają z infrastruktury państwa np. częściej korzystając z usług sądów. Kapitał mają ludzie zamożni, to oni częściej inwestują i w ten sposób też powinni w większym stopniu dorzucać się do państwowej kasy - uważa.