Dni Otwartych Funduszy Emerytalnych są policzone. Rządowy projekt zakłada, że wkrótce blisko 150 mld zł oszczędności Polaków zgromadzonych na kontach trafi do ZUS lub na Indywidualne Konta Emerytalne (IKE). Każdy, kto ma choć złotówkę w OFE, będzie musiał zdecydować, gdzie mają być przelane jego fundusze, przy czym wybór IKE wiąże się z zapłaceniem 15-procentowej "opłaty przekształceniowej".
W wyniku demontażu OFE może dojść do nacjonalizacji co najmniej kilku dużych prywatnych firm - ostrzegają ekonomiści. Jak to możliwe?
Jeśli choć połowa Polaków wybierze ZUS, nawet 50-60 mld zł z OFE, które są w postaci akcji różnych spółek notowanych na warszawskiej giełdzie, może trafić w ręce jednego, państwowego podmiotu - TFI Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR). To on ma bowiem zajmować się zarządzaniem tymi środkami. Stałby się on więc udziałowcem nawet setek firm prywatnych. W wielu z nich mógłby być istotnym, a w kilku nawet dominującym akcjonariuszem (współwłaścicielem).
Na infografice przedstawiamy przykładowe spółki giełdowe, w których wszystkie OFE razem wzięte mają spore udziały (nie przesądzamy o nacjonalizacji, a jedynie pokazujemy, jak dużym graczem na rynku są fundusze emerytalne).
Do kilku spółek z powyższej tabeli i ich właścicieli zwróciliśmy się z prośbą o komentarz, czy obawiają się reformy OFE i sygnalizowanego przez ekspertów zagrożenia nacjonalizacją.
Mocny głos pełen obaw
- Jeżeli z głupoty lub z niewiedzy rozpęta się kampania straszenia 15-procentowym podatkiem, ryzykiem związanym z giełdą i namawiania do zrezygnowania z IKE, to będziemy mieć poważny problem - potwierdza w rozmowie z money.pl Roman Szwed, prezes i główny właściciel spółki Atende.
- Będąc największym akcjonariuszem z pakietem 33 proc. akcji zdaję sobie sprawę, że w rękach OFE znajduje się 38-39 proc. Od wielu lat obawiam się skutków niedokończonej reformy emerytalnej, zarówno dla swojej firmy, jak i dla całego rynku kapitałowego. To, że może się pojawić pomysł polityczny, żeby w momencie, gdy państwo znajdzie się w potrzebie, przekazać wszystkie zgromadzone w OFE aktywa na jedno konto państwowego podmiotu, to jest prawdziwe i realne zagrożenie - przyznaje.
Prezes przypomina, że formalnie już od listopada 2015 roku Trybunał Konstytucyjny przesądził, że pieniądze w OFE to nie oszczędności ludzi, tylko środki publiczne.
- Między innymi ze względu na obawę, że mogą zostać w każdej chwili przekazane do zarządzania w jedne ręce, giełda przez całe lata dołowała, gdy polska gospodarka kwitła - zauważa.
Roman Szwed wskazuje, że jedynym rozwiązaniem dobrym dla wszystkich byłoby przekazanie zdecydowanej większości aktywów OFE do IKE. Dodaje, że jeżeli jakiś niewielki procent aktywów trafiłby na konto ZUS, czyli w praktyce do PFR, to "nic strasznego" się nie stanie.
Przedsiębiorca apeluje też do polityków, komentatorów i dziennikarzy, by nie straszyć możliwymi spadkami na giełdzie i podatkiem pobranym w momencie przeniesienia pieniędzy z OFE do IKE.
- Jeżeli zwycięży opcja domyślna, czyli pozostawienia środków w IKE, to wszyscy na tym wygramy. Rząd dostanie swoje 15 proc., giełda będzie miała szansę odżyć, a wzrosty cen akcji to impuls dla całej gospodarki, z czego wszyscy łącznie z rządem powinniśmy być zadowoleni. Oczywiście wartość zgromadzonych środków przyszłych emerytów powinna wtedy ulec znacznemu zwiększeniu i, co najważniejsze, de facto nastąpi prywatyzacja tych środków, a nie nacjonalizacja - podkreśla Szwed.
Niektóre firmy się już zabezpieczyły
Prezes i główny właściciel Atende przyznaje, że nie zamierza nadawać sobie żadnych przywilejów i blokować innych akcjonariuszy, nawet gdyby miał teoretycznie utracić większość w spółce. Twierdzi, że będzie po prostu kontynuował swoją działalność niezależnie od tego, kto będzie właścicielem.
Jednak na taki "bezpiecznik" zdecydowali się np. Janusz Filipiak w Comarchu czy Jacek Rutkowski w Amice.
Aktualnie w portfelach OFE znajduje się ponad 45 proc. akcji Comarchu. Filipiak ma ich niecałe 25 proc., a razem z żoną - w sumie 35 proc. To teoretycznie mniej niż OFE, ale mają uprzywilejowane akcje, które dają małżeństwu aż 65 proc. głosów przy niecałych 25 proc. wszystkich głosów przypadających na fundusze emerytalne. Nawet więc w skrajnym scenariuszu w Comarchu państwo nie będzie o niczym decydować.
W przypadku Amiki główny właściciel Jacek Rutkowski także ma uprzywilejowane akcje. Ma mniej udziałów, ale niezależnie od wszystkiego 51 proc. głosów daje mu pełnię władzy.
- Amica jest spółką notowaną na warszawskim parkiecie nieprzerwanie od niemal ćwierćwiecza. W tym czasie akcjonariat spółki zmieniał się, niezmiennie jednak największym akcjonariuszem zawsze był i pozostaje pan Jacek Rutkowski - tłumaczy nam członek zarządu Michał Rakowski.
Niektórzy już się pogodzili z sytuacją
Jest kilka spółek na warszawskiej giełdzie, w których OFE mają w sumie ponad połowę wszystkich akcji. Tak jest np. w firmie windykacyjnej Kruk, w której największy udziałowiec, poza funduszami, ma niecałe 10 proc. akcji i głosów. To Piotr Krupa, który jest też prezesem.
Jego krótki komentarz przesłany w odpowiedzi na pytania money.pl można interpretować w ten sposób, że jest raczej pogodzony z nowymi realiami i koniecznością zmian właścicielskich. A sam fakt dużego zaangażowania OFE w spółce uznaje za wyraz zaufania. Zapewnia, że firma skupia się w mniejszym stopniu na tym, kto ma akcje, a w większym na jak najlepszym prowadzeniu działalności.
Podobne nastroje panują u dewelopera Develia, gdzie OFE mają największe udziały ze wszystkich spółek - na poziomie aż 75 proc.
- Ewentualne zmiany w akcjonariacie są niezależne od zarządu, który jest powołany do prowadzenia spraw spółki i będzie współpracował z każdym właścicielem. Koncentrujemy się na realizacji założeń operacyjnych i strategicznych oraz na rozwoju spółki - komentuje Andrzej Oślizło, prezes Develii.
- PFR, do którego w wyniku reformy trafi część akcji spółek posiadanych przez OFE, ma kilka ciekawych podmiotów w portfelu i racjonalnie nimi zarządza. Dlatego może być dla Develii wartościowym akcjonariuszem - dodaje.
Ciekawym przypadkiem jest też Agora. Właściciel m.in. "Gazety Wyborczej" teoretycznie może być potencjalnie łakomym kąskiem dla państwa. OFE po połączeniu sił mają tam teraz 42 proc. akcji. Tymczasem Agora Holding i MDIF Media Holdings mają po niecałe 12 proc.
W praktyce znacjonalizowanie wydawcy "Gazety" jest zupełnie niewykonalne. Dlaczego? Podobnie jak w przypadku Comarchu, statut spółki jest tak skonstruowany, że akcjonariusze Agora Holding mają akcje uprzywilejowane, tak zwane akcje imienne. Natomiast OFE mają jedynie "zwykłe" akcje, czyli na okaziciela. A posiadacze tych "zwykłych" akcji nigdy nie mogą wykonywać więcej, niż 20 proc. głosów.