Trwa ładowanie...
Przejdź na
Alkoholicy wysokofunkcjonujący, czyli HFA. Tak piją ludzie sukcesu
Witold Ziomek
Witold Ziomek
|zmod.
WP magazyn

Alkoholicy wysokofunkcjonujący, czyli HFA. Tak piją ludzie sukcesu

(Getty Images, Image Source)

Obracają milionami. W firmie ich słowo to świętość, a decyzje nie podlegają dyskusji. Cena za bycie "bogiem biznesu" dla wielu jest jednak przerażająca.

"Pacjent A" ma 43 lata. Właśnie wyszedł z porannej sesji crossfitu, na którą dotarł dzięki 'pogotowiu kacowemu'. Wczoraj podpisywał ważny kontrakt. Spotkanie przedłużyło się do późna. Wiedział, że będzie pił, dlatego w domu, do którego odwiózł go szofer, czekała na niego pielęgniarka z kroplówką. Takie usługi sporo kosztują, ale stać go.

Teraz "A" wsiada do samochodu i nalewa sobie niewielką porcję szkockiej. Drink pomoże mu zachować koncentrację, wytłumi głęboko schowany lęk.

Mężczyzna jest prezesem giełdowej spółki. Dziś wieczorem kolejne spotkanie, dlatego starannie wylicza, ile będzie mógł wypić, żeby do niego dotrwać. "A" jest zwycięzcą. Wysoki, wysportowany, przystojny. To człowiek sukcesu, który czerpie z życia garściami, układa świat pod siebie i własne oczekiwania. "Pacjent A" jest alkoholikiem.

Wysokofunkcjonujący

Alkoholizm to choroba dotykająca osób na pozór doskonale radzących sobie w społeczeństwie, zajmujących wysokie stanowiska, majętnych i dbających o siebie. Mówimy o nich "wysokofunkcjonujący alkoholicy", tzw. High Functioning Alcoholics (HFA).

Pacjenci HFA nie wpisują się w stereotyp alkoholika - nie są brudni, nie mają problemów z prawem, a ich ciała nie są wycieńczone długotrwałym piciem.

- To osoby, które na pierwszy rzut oka wyglądają na ludzi spełnionych i szczęśliwych. To często pracownicy korporacji, finansiści, lekarze lub politycy. Z sukcesem funkcjonują na rozmaitych polach zawodowych, rodzinnych. Mają prestiż, są uważani za wzorowych szefów i pracowników. Przeważnie są lubiani i otaczani szacunkiem. Jak się patrzy z zewnątrz, to można ich dom i rodzinę stawiać za przykład – mówi dr med. Bohdan Woronowicz, psychiatra, specjalista i superwizor psychoterapii uzależnień, założyciel oraz dyrektor Centrum Konsultacyjnego AKMED w Warszawie.

Trudno powiedzieć, ile osób kwalifikuje się do grupy alkoholików wysokofunkcjonujących, bo badań na ten temat jest mało, a te, które są, nie dają pełnego obrazu. Większość takich osób ukrywa swoje picie i nie przyznaje się do choroby nawet w anonimowych ankietach.

Ostatnie duże badanie na ten temat przeprowadziła w 2011 roku Wyższa Szkoła Pedagogiki Resocjalizacyjnej w Warszawie. Przebadano wtedy pracowników 13 banków i 21 koncernów w stolicy i dużych miastach. Wynik - 18 proc. z nich piło codziennie, a 40 proc. kilka razy w tygodniu.

– Z kolei amerykańskie badania pokazują, że około 20 proc. ogółu osób z zaburzeniami używania alkoholu można zaliczyć do grupy HFA – mówi dr Agnieszka Bratkiewicz, psycholożka i terapeutka, ekspertka Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Zwykle to osoby, u których problem alkoholowy zaczął się w wieku 35 - 40 lat, czyli wtedy, gdy zbudowały już swoją wysoką pozycję, w przeciwieństwie do "typowych" pacjentów, którzy zaczynają pić intensywnie w młodym wieku, nawet przed osiągnięciem dorosłości. Zazwyczaj też objawy nie są aż tak nasilone. Z siedmiu tradycyjnych objawów alkoholizmu diagnozuje się u nich np. 2 - 3, czyli to osoby o najmniejszym nasileniu zaburzenia.

Demokratyczna choroba

Uzależnienie dotyka wszystkich grup społecznych, dlatego alkoholizm często nazywany jest chorobą "demokratyczną" - cierpią na nią w równym stopniu szeregowi pracownicy, jak i właściciele firm. Policjanci na równi z przestępcami, politycy z wyborcami, celebryci i ci, którzy z pasją śledzą plotkarskie media.

– Alkohol to substancja działająca na ośrodkowy układ nerwowy, na ośrodek nagrody, w taki sam sposób. Niezależnie od tego, czy jest się prezesem firmy, sprzedawcą w sklepie, czy ma się lat 10, 30 czy 50. Każda osoba, która używa alkoholu bez żadnych obostrzeń i samodyscypliny może się uzależnić – mówi Anna Prokop, psychoterapeutka z Ogólnopolskiego Centrum Psychoterapii i Coachingu.

Mechanizmy uzależnienia pozostają podobne, niezależnie od tego, czy szampana poprawia się kreską kokainy, czy pije się denaturat i wącha klej.

– Same objawy uzależnienia są podobne, mogą mieć nieco inny obraz. Osoby wysokofunkcjonujące żyją na trochę innym poziomie, mają inne zasoby psychologiczne, środowiskowe czy materialne. Wiadomo, że przy kleju i denaturacie zniszczenia organizmu będą następowały szybciej. Wręcz mogą to być osoby, które świetnie wyglądają, ale dramat w mózgu, czyli znikanie szarych komórek i degradacja układu nerwowego, postępuje – mówi Anna Prokop.

Picie zorganizowane

Jedną z charakterystycznych cech osób z grupy HFA są często bardzo skomplikowane sposoby ukrywania problemu alkoholowego. Chorzy planują i organizują picie tak, by wypuścić na zewnątrz jak najmniej sygnałów o tym, że piją zbyt dużo.

Często dbają o zdrowie i kondycję, przyjmują po nocy picia suplementy diety, korzystają z odnowy biologicznej. Samo picie jest zwykle dobrze zaplanowane i odpowiednio wytłumaczone.

– To osoby, które na imprezach i spotkaniach towarzyskich lubią wypić, ale często nie robią tego jawnie. Wypijają jakieś drinki w odosobnieniu, upijają się zwykle po pracy. W ciągu dnia wypijają tylko takie dawki, które pozwalają im funkcjonować. Takie osoby z racji swojej pozycji często każdy dzień mają zakończony jakimś spotkaniem na mieście, które staje się okazją do wypicia i "resetu" po ciężkim dniu – mówi dr Woronowicz.

Osoby wysokofunkcjonujące mają często dużą kontrolę nad swoimi zachowaniami i wielu "pomocników" w ukrywaniu picia oraz minimalizowaniu jego konsekwencji, dzięki czemu dłużej są w stanie utrzymać się "na powierzchni", nie niszcząc swojej pozycji zawodowej i społecznej. Potrafią też powstrzymać się od picia w tygodniu i dopiero w weekendy, kiedy łatwiej znaleźć dla alkoholu wymówkę, "urywa im się film".

–To pacjenci, którym trudno jest wyjść z uzależnienia – mówi Anna Prokop.

Ukryty problem

W ukrywaniu problemu zazwyczaj pomaga wysoka pozycja społeczna.

– Większość osób prawdziwie wysokofunkcjonujących ma "dwór" osób potrzebnych do kamuflażu, choćby asystentów czy sekretarki. Z kolei dzięki różnym koneksjom unikają odpowiedzialności np. za jazdę po pijanemu. Miałem kiedyś pacjenta, który mieszkał w rezydencji, a woził go kierowca, który gdy szef miał wracać do domu, dzwonił po lekarza, który przyjeżdżał z pielęgniarką. Tam całe odtrucie już było przygotowane. Inny pacjent miał zespół pracowników stojących na straży pana prezesa, gdy ten leżał pijany. Mieli wszystkim mówić, że prezes pracuje i nie ma teraz czasu. Dlatego te osoby często, oczywiście do czasu, nie ponoszą żadnych negatywnych konsekwencji swojego nałogu – tłumaczy dr Woronowicz.

– Z racji zajmowanej pozycji osoby z grupy HFA często są otoczone ludźmi, którzy nie powiedzą im prawdy, bo się boją – mówi Anna Prokop. – Oglądałam ostatnio program o wójcie jednej z polskich gmin. Ktoś zgłosił, że przyszedł do pracy pijany i wtedy mleko się rozlało, bo okazało się, że wójt pijany przychodził już od wielu lat. Były imprezy, na których przemawiał kompletnie pijany, a otaczający go, dorośli ludzie, kompletnie nie wiedzieli, co zrobić. Zachowywali się jak dzieci, które mówią "tato, nie pij już".

W końcu jednak prezes, prawnik, adwokatka czy polityczka lądują w gabinecie terapeuty. Czasem przez problemy z prawem, czasem rodzina w końcu przełamie się i zwróci uwagę.

Przychodzi prezes na miting AA

Są trzy podstawowe mechanizmy uzależnienia. Mechanizm rozwodnionego "ja", mechanizm nałogowego regulowania emocji oraz mechanizm iluzji i zaprzeczeń. I to właśnie ten ostatni sprawia, że pacjenci grupy HFA są zwykle trudniejsi w terapii.

– Zwykle na samym początku przyznają, że przychodzą z powodu alkoholu, ale niemal natychmiast zaznaczają, że jeszcze wcale nie ma problemu. Przez większą część spotkania mam wrażenie, że jestem na spotkaniu biznesowym, gdzie druga strona przekazuje mi swoje osiągnięcia i sprawność, również wobec alkoholu. Na końcu zadaję pytanie, "to po co pan/pani tu właściwie jest?". I tego nie potrafią wytłumaczyć – opowiada Anna Prokop.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Greenpact - rozmowa z Filipem Bittnerem

To, że osoba HFA ma dużą kontrolę i wysokie zdolności intelektualne, sprawia, że sprawniej buduje wokół siebie iluzję i lepiej szuka argumentów na potwierdzenie, że wcale nie ma problemu z piciem. Trudniej jest im też zwrócić się o pomoc, bo zwykle same "załatwiają swoje sprawy". Dlatego, gdy prezes np. giełdowego giganta przyjdzie na miting Anonimowych Alkoholików, może się okazać, że się na nim nie odnajdzie.

– Nie wyobraża sobie mówienia o problemach, bo to przecież on jest od rozwiązywania problemów. Wstydzi się o nich mówić, tym bardziej na forum grupy terapeutycznej, gdzie jeszcze ktoś może go rozpoznać – mówi dr Woronowicz.

Stereotyp – piją faceci, bo Matka Polka wódy nie wali

Alkoholizm, także ten wysokofunkcjonujący, choć dotyka różnych grup społecznych, zwykle kojarzony jest z mężczyznami, rzadziej z kobietami. – Alkohol może być pity w związku z wieloma różnymi oczekiwaniami wobec mężczyzn, ale jeśli mówimy o takich aspektach kultury "macho", wypełniania sobie luk, potrzeb, to w naszej kulturze mężczyźni często sięgają po alkohol po to, żeby się dowartościować. Po to, żeby poczuć się częścią grupy – tłumaczy Anna Prokop.

W kulturze, w której alkohol jest wszechobecny, a mężczyzna, który nie pije, często przestaje być wartościowym kompanem czy interesującym człowiekiem, z którym można przeżywać "przygody", konformizm skłania ludzi do sięgania po kieliszek.

Ale stereotypy płciowe i kultura "macho" mają wpływ nie tylko na męskie picie.

"Pacjentka B" ma torebkę z podwójnym dnem. Ukrywa tam setkę wiśniówki. "Małpka" za osiem złotych nie przystoi właścicielce dynamicznie rozwijającej się firmy, dlatego codziennie kupuje ją w innym sklepie.

"B" nie imprezuje. Oficjalnie właściwie nie pije. Czasem lampka szampana czy jakiś niewielki drink. Ale zawsze z umiarem, bo w domu czeka na nią dwójka dzieci.

Wieczorem, gdy dzieci już śpią, przychodzi czas na chwilę relaksu. Kieliszek czerwonego wina pomaga się wyluzować. Dwa pozwalają zasnąć. Butelka sprawia, że na chwilę można zapomnieć o tym, że: jest 4 nad ranem; za trzy godziny dzieci muszą wstać do szkoły; wyniki firmy nie są tak dobre, jak w zeszłym miesiącu i prawdopodobnie będzie trzeba kogoś zwolnić.

"B" jest kobietą sukcesu. Mądrą, wykształconą, przebojową i atrakcyjną. Prawdziwą "Girl Boss", która prowadzi idealne życie, dostaje to, czego chce i do wszystkiego doszła w życiu własną pracą. "Pacjentka B" jest alkoholiczką.

– Kobiecy alkoholizm częściej jest ukryty. Mają na to wpływ pewne stereotypy dotyczące choćby tego, że kobiecie nie wypada, bo jest stworzona do innych celów – tłumaczy Anna Prokop. - Ma być delikatna, ciepła, ma nieść krzyż i opiekować się mężem alkoholikiem - dodaje.

Od kobiety społecznie oczekuje się więcej. To ona ma świecić przykładem, na niej spoczywa wychowanie dzieci, dbanie o dom czy męża.

Bohater i kobieta upadła

Inaczej społeczeństwo traktuje też osoby, które przeszły terapię i przestały pić. Podczas gdy mężczyźni uznawani są za bohaterów, kobiety alkoholiczki spotykają się z pewną rezerwą, nawet niechęcią.

– Mężczyznom, którzy wychodzą z uzależnienia, się współczuje. Bije im się brawa przy każdym sukcesie. Natomiast u kobiety ta łatka "co ona robiła" i patrzenie na to, co było, zanim przystąpiła do leczenia, jest cały czas obecna – tłumaczy Anna Prokop.

A wcześniej, podobnie jak w przypadku pijących mężczyzn, były emocje.

– To też jest zamienianie. Na przykład taka strategiczna emocja, jaką jest złość, dla kobiet jest zabroniona, bo "złość piękności szkodzi". Kobiety często zamieniają złość na smutek, bo to jest akceptowalne – tłumaczy Anna Prokop. – A złość jest przecież bardzo ważnym uczuciem, kluczowym przy asertywności, stawianiu granic, czy domaganiu się przestrzegania swoich praw. Mamy do czynienia z dużym rozstrzałem między społecznymi oczekiwaniami a tym, czego kobieta chce. Ona musi być bardziej sztywna w pewnych obszarach, a jak już wyjdzie z tych obszarów, to zaczyna doświadczać ostracyzmu i wstydu, który zapija.

"Pacjent C" zawsze lubił wypić. Wódka to część polskiej kultury, której nie wolno nam się wyrzec. Kto nie pije, ten kapuje. A "C" nigdy nie kapował.

W jego branży nie da się nie pić. Wszystkie ważne umowy zawiera się przy kielichu. Zwycięstwa oblewa wódką, porażki topi w wódce.

Wczoraj "C" dowiedział się, że zostanie wiceministrem. Po oficjalnych spotkaniach przyszedł czas na prywatną część imprezy. Do domu odwieźli go funkcjonariusze SOP, choć teoretycznie nie powinni.

Lepiej tak, bo po ostatniej imprezie wsiadł pijany do samochodu i po przejechaniu 200 metrów wpadł na znak "ustąp pierwszeństwa". Nikomu nic się nie stało i sprawę udało się zatuszować. "C" jest patriotą. Dobrym mężem, ojcem i katolikiem. Kocha Polskę i naprawdę spełnia się w tym, co robi. "Pacjent C" jest alkoholikiem.

Koło poselskie AA nie wypaliło

Alkoholikiem był 37. prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon. Byli nimi też Winston Churchil, George Washington, a nawet Henryk VIII Tudor czy rzymski cesarz Tyberiusz, nie mówiąc już o wielu wspaniałych pisarzach, w tym laureatach Nagrody Nobla, aktorach i muzykach.

Współcześni politycy rzadko decydują się na przyznanie do choroby alkoholowej, bo uważają, że to oznaczałoby koniec kariery. Nie oznacza to jednak, że politycy nie chorują. Wręcz przeciwnie, prasa bulwarowa opisywała niejednokrotnie przypadki pijanych do nieprzytomności parlamentarzystów, leżących np. w korytarzach hotelu sejmowego.

Myślałem nawet kiedyś o założeniu zamkniętej grupy AA w polskim parlamencie – mówi dr Woronowicz. – Ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Podziały między ugrupowaniami są tak głębokie, że ludzie nie mieli do siebie zaufania i bali się, że to, co będzie się mówiło na spotkaniach AA, może zostać wykorzystane przeciwko nim.

Dwanaście kroków

Terapia grupowa, na której pracuje się z osobami uzależnionymi metodą 12 kroków, to najbardziej klasyczna i konserwatywna szkoła leczenia alkoholizmu. Na takiej terapii uzależnieni dzielą się ze sobą swoimi historiami i wspólnie motywują się do trzeźwości.

Z tą metodą wiążą się jednak pewne problemy. Np. obsesja zachowania trzeźwości, bo według klasycznego podejścia, każdy kontakt osoby uzależnionej z alkoholem oznacza nawrót choroby. A zapicie równa się końcowi terapii i konieczność pokonywania całej drogi do trzeźwości od nowa.

– Metoda całkowitej abstynencji, pojmowanej nieraz w sposób absurdalny, może spowodować negatywne skutki, które nie występują u pacjentów leczonych innymi metodami. Mowa o tzw. szoku złamania abstynencji. W podejściu 12 kroków pacjent uzależniony od alkoholu nie może np. zjeść czekoladki aromatyzowanej jakimś alkoholem czy kawałka tortu nasączonego ponczem. Przypadkowe zjedzenie czegoś takiego, czy pomylenie szklanki i wypity przypadkiem łyk alkoholu dla tych pacjentów ma negatywne konsekwencje. W czasie pandemii bardzo silnym wyzwalaczem dla tej grupy pacjentów był zapach płynu do dezynfekcji rąk. To przekonanie, że każdy, nawet przypadkowy, nieintencjonalny kontakt z substancją stanowi zagrożenie, działa na zasadzie samospełniającej się przepowiedni – tłumaczy dr Agnieszka Bratkiewicz.

Nie oznacza to, że tradycyjne grupy AA są nieskuteczne i nie powinno się ich stosować. Jak tłumaczą specjaliści, metoda powinna być dobrana indywidualnie. I jeśli pomaga, to warto się jej trzymać.

– Jeśli chodzi o skuteczność grup AA i grup wsparcia w ogóle, to bywa z tym różnie, w zależności od organizacji całego przedsięwzięcia. Ja nie należę do terapeutów, którzy wysyłają swoich pacjentów na grupy. Choć oczywiście nie rekomenduję im też, żeby przestali, jeśli chodzą i czują, że im to pomaga. Jakakolwiek metoda terapeutyczna, która pomaga, jest dobra – mówi dr Agnieszka Bratkiewicz. – Ale metody poznawczo–behawioralne, zgodnie z danymi badawczymi, które znam, mają wyższe poziomy skuteczności niż tradycyjna terapia 12 kroków.

Redukcja szkód

Charakterystyczna dla tradycyjnego podejścia terapeutów jest też koncepcja, że osoba raz zdiagnozowana jako uzależniona od alkoholu nie ma szans na powrót do "zdrowego" picia. Tę koncepcję naukowcy podważają i coraz częściej pracują z pacjentami metodą redukcji szkód.

– W polskiej tradycji ta koncepcja jest bardzo młoda, bo u nas powstał silny nurt oparty o całkowitą abstynencję i grupę terapeutyczną. Ona powstała z różnych przyczyn historycznych, odegrała bardzo ważną i dobrą rolę. Ten nurt redukcji szkód rozwijał się na świecie od lat 80., ale do polskiej świadomości terapeutycznej dopiero niedawno zaczęło się przedzierać, że leczyć osobę uzależnioną to nie tylko stuprocentowa abstynencja – tłumaczy dr Agnieszka Bratkiewicz.

Obecnie w terapii uzależnień stosuje się całe spektrum metod, których celem jest nie tyle całkowite wyeliminowanie alkoholu z życia pacjenta, a wyleczeniu patologicznych zachowań, które są z nim związane, redukcja ilości spożywanego alkoholu i szkód, jakie pacjent sobie wyrządza.

– Zdarza się, że pacjenci nie radzą sobie z całkowitą abstynencją i wtedy przechodzą do redukcji używania alkoholu, która jest dla nich łatwiejsza i bardziej komfortowa. Działa to też w drugą stronę, są pacjenci, którzy nie potrafią utrzymać kontroli nad ilością spożywanego alkoholu i przechodzą na całkowitą abstynencję – tłumaczy dr Bratkiewicz. – Podstawą jest to, że pacjent sam wyznacza sobie, ile tego alkoholu chciałby używać.

To właśnie osoby wysokofunkcjonujące zwykle najlepiej radzą sobie z metodą redukcji szkód, bo i tak mają już wysoki poziom samokontroli, a ich choroba najczęściej nie jest aż tak zaawansowana, żeby niewielkie ilości alkoholu zagrażały poważnie ich zdrowiu czy życiu.

Różne poziomy dna

Alkoholizm, niezależnie od swojej postaci, liczby objawów czy stopnia zniszczenia organizmu, zawsze coś pacjentowi odbiera i powoduje cierpienie. Zarówno osoby uzależnionej, jak i jej bliskich.

Wielu trzeźwiejących alkoholików twierdzi, że aby skutecznie zacząć leczyć się z alkoholizmu, trzeba sięgnąć dna.

– Są różne dna – opowiada dr Woronowicz. – Pamiętam historię, którą opowiedział mi w USA ponad 30 lat temu, alkoholik niepijący od 20 lat (wtedy po raz pierwszy w życiu spotkałem taką osobę). Człowiek majętny, należący do grona osób wysokofunkcjonujących. Jego córka powiedziała mu, że zamierza studiować w szkole wojskowej. Okazało się, że po prostu nie może patrzeć na to, co dzieje się z jej pijącym ojcem. Powodowało to tak wielką przykrość i tak bardzo było jej żal ojca, że zdecydowała się ograniczyć kontakty i uciec jak najdalej od domu, żeby nie być tego świadkiem. Dzień, w którym się o tym dowiedział, był ostatnim dniem jego picia - wspomina dr Woronowicz.

"Dnem" może być odejście rodziny, wyrzucenie z pracy. Konflikt z prawem, wstyd za coś, co zrobiło się na imprezie. Czasem bodziec do porzucenia lub ograniczenia picia może wydawać się błahy.

– Miałam kiedyś pacjentkę, u której redukowaliśmy poziom spożywanego alkoholu i szukaliśmy szkody, jaką wyrządza jej picie. Okazało się, że w przypadku tej pacjentki jako bodziec do terapii zadziałał fakt, że nadmierna ilość alkoholu źle wpływa na cerę naczynkową – opowiada dr Bratkiewicz. – To była pacjentka, na którą straszenie śmiercią, bezdomnością, wąchaniem kleju i denaturatem by nie zadziałało. Dla wielu pacjentów wysoko funkcjonujących to jest science-fiction. Ale ten problem był realny - dodaje.

Realne są też konsekwencje nieleczonego picia. Bo nawet jeśli wysokofunkcjonujący alkoholik nigdy nie znajdzie się na ulicy, nie wstrzyknie sobie heroiny ani nie będzie kradł, by zdobyć pieniądze na alkohol, jego życie w ten czy inny sposób prawdopodobnie się zawali.

– Ta degradacja nie musi być stereotypowo rozumiana. Ale jeśli osoba kończy w domu, w którym do niedawna była rodzina, dzieci, pies i ciepły obiad na stole, a teraz jest brudno, ciemno, pusto i śmierdzi dymem papierosowym, to niezależnie od tego, jaka butelka stoi na stole, to nie można mówić o braku degradacji – tłumaczy Anna Prokop.

Witold Ziomek, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP magazyn