Białoruś nie pozostała dłużna za sankcje. Alaksandr Łukaszneka podpisał dekret Rady Ministrów Republiki Białorusi zakazujący udziałowcom z "nieprzyjaznych" krajów sprzedawania aktywów firm działających w kraju.
Czarna lista objęła do tej pory 190 firm z kilkunastu państw, a wśród nich udziałowców z Austrii, Bułgarii, Danii, USA, Irlandii, Hiszpanii, Włoch, Cypru, Łotwy, Litwy, Luksemburga, Norwegii, Holandii, Nowej Zelandii, Niemiec, Rumunii, Finlandii, Francji, Czech, Szwajcarii, Szwecji, Estonii oraz z Wielkiej Brytanii, a także z Gibraltaru i Brytyjskich Wysp Dziewiczych.
Łukaszenka się zabezpiecza
Co właściwie oznacza białoruski dekret? Upraszczając, uniemożliwia wycofanie się z kraju zagranicznych firm mających udziały w przedsiębiorstwach działających na Białorusi. Bez zgody władz nie będą mogły sprzedać swoich aktywów, a mało prawdopodobne, by ją otrzymały.
Zdaniem białoruskich mediów ruch ten uniemożliwi powtórzenie scenariusza, jaki odgrywa się w Rosji, gdzie kolejne firmy opuszczają kraj Putina. Niektórzy z dużych graczy już zapowiedzieli, że porzucą również Białoruś, jak choćby fiński Olvi, udziałowiec w browarze Lidskaje Piva.
Finowie już na początku marca ogłosili wycofanie swoich aktywów z Białorusi. W kwietniu firma potwierdziła wstrzymanie wszelkich inwestycji oraz eksportu na Białoruś i rozpoczęła proces sprzedaży swoich aktywów w tym kraju. Obawy przed porzuceniem dotyczą również firmy Lukoil Internartional zarejestrowanej w Austrii czy białoruskiego oddziału koncernu Henkel.
Dlatego też dekret, zdaniem białoruskiego dziennika "Nasza Niwa", uważany jest za bezpośrednią "reakcję na zamiar wielu firm zagranicznych wycofania się z Białorusi".
Kaciaryna Barnukowa, dyrektor naukowa białoruskiego think-tanku ekonomicznego BEROC w rozmowie z Biełsatem wprost nazwała to "próbą zmuszenia do miłości".
Jej zdaniem jest to w istocie pogwałcenie podstawowego prawa własności, na które składa się nie tylko prawo do posiadania, ale także prawo do sprzedaży własnych aktywów. "Gdyby w naszym kraju istniała normalna giełda, akcje takich spółek natychmiast straciłyby na wartości" - zaznaczyła Barnukowa cytowana przez dziennik "Nasza Niva".
Kazimierz Zdunowski, prezes Polsko-Białoruskiej Izby Handlowo-Przemysłowej przyznaje w rozmowie z money.pl, że wprowadzony zakaz ma znaczenie polityczne, bo daje informację miejscowemu elektoratowi, że władza ma pole manewru i może udzielić odpowiedzi na sankcje.
- Ma także znaczenie gospodarcze, bo może chronić miejsca pracy i profil produktowy. Wreszcie, omawiana decyzja może ułatwić zagranicznym firmom na Białorusi przetrwanie, pomimo nacisków ich krajowych decydentów politycznych, daje alibi - zauważa ekspert. - Białoruś jest gospodarczo małym krajem i jest bardzo wrażliwa na wszelkie zawirowania - dodaje.
Polskie firmy również ucierpią
Jak zauważyła Kaciaryna Barnukowa, na "czarną listę" białoruskiej Rady Ministrów mogłyby trafić prawie wszystkie duże firmy z kapitałem zagranicznym. Tak się jednak nie stało. "Austriacki Raifeisenbank, firma telekomunikacyjna A1 i producent wyrobów drewnianych Kronaspan czy szwajcarski producent pociągów Stadler nie zostały objęte sankcjami" - wylicza.
Firm reprezentujących polski kapitał dekret również nie wymienia. Nie oznacza to, że w przyszłości nie mogą zostać do niego dopisane.
Kazimierz Zdunowski, prezes Polsko-Białoruskiej Izby Handlowo-Przemysłowej nie ma wątpliwości, że dekret odbije się również na polskich przedsiębiorcach.
- Oczywiście, że dotknie, tak jak dotykają polskich przedsiębiorców na Białorusi wszystkie sankcje i ograniczenia UE, w tym i Polski. Sankcje oznaczają wojnę ekonomiczną, a ich autorzy, jak to na wojnie, muszą liczyć się z odpowiedzią, kontratakiem, stosowaniem różnych manewrów etc. i wreszcie ze stratami, które ktoś musi ponieść i ktoś powinien pokryć - komentuje w rozmowie z money.pl.
Jak dodaje, na Białorusi działa około 400 polskich firm. Wśród nich choćby polska spółka CDRL, sprzedająca ubrania dziecięce pod marką Coccodrillo. W styczniu 2019 roku przejęła największą sieć sklepów dziecięcych Buslik, w tym 46 lokali, z czego 17 w samym Mińsku.
Jak przekazała nam Beata Michalik, pełnomocnik zarządu ds. finansowych i relacji inwestorskich CDRL, na razie firma nie czuje się zagrożona dekretem.
- Spółka na bieżąco monitoruje sytuację na rynku białoruskim i związane z tym ryzyka. Do tej pory nie zaobserwowaliśmy jakichkolwiek przejawów dyskryminacji naszej spółki zależnej z uwagi na polskie pochodzenie kapitału - zaznaczyła Michalik.
- Niemniej działalność na tamtejszym rynku od zawsze wiązała się ze zwiększonym ryzykiem politycznym, dlatego też transakcja nabycia udziałów w DPM została ubezpieczona w KUKE, m.in. od takich zdarzeń, jak nakładanie sankcji gospodarczych czy konflikty zbrojne - dodała.
Jak informuje białoruska ambasada, Polska jeszcze w 2020 r. była dziesiątym inwestorem w gospodarkę Białorusi, z wartością inwestycji na poziomie 580,5 mln zł, i piątym zagranicznym partnerem gospodarczym Białorusi pod względem wolumenu handlu. Według tych danych, zarejestrowanych było tam 345 przedsiębiorstw z udziałem polskiego kapitału. Spośród nich ponad 200 to przedsiębiorstwa wspólne.
Sankcje uderzają obie strony
- UE nie pozostawiła firmom z udziałem kapitału inwestorów z krajów UE dużego pola manewru, w tym zabezpieczenia się i wobec tego taką samą taktykę będą stosować kraje, w których polskie firmy są rezydentami - zaznacza w rozmowie z money.pl prezes Polsko-Białoruskiej Izby Handlowo-Przemysłowej.
Kazimierz Zdunowski wyjaśnia, że na Białorusi funkcjonują różne przedsiębiorstwa zagraniczne o różnej strategii ekonomicznej.
Firmy ściśle powiązane technologicznie, surowcowo i handlowo z firmami matkami w UE, które były często "perłami w koronie" spółek unijnych, znalazły się w najgorszej sytuacji, ponieważ sankcje dotyczą eksportu, importu i płatności (o czym więcej przeczytasz TUTAJ).
- Są też firmy, które korzystają z surowców i technologii firmy matki, ale sprzedają towar na rynku Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej i dla nich sankcje i ograniczenia mają mniejsze znaczenie. Całkiem nieźle się trzymają - zaznacza prezes Zdunowski. - Z kolei te firmy, które w Białorusi mają bazę surowcową i kadrową oraz sprzedają na rynku Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, obecnie mają żniwa, ponieważ sankcje UE zlikwidowały lub znacząco ograniczyły im konkurencję - argumentuje.
Zdumiewający wywiad Łukaszenki. "Boi się"
Przypomnijmy, że w piątek Rada UE podjęła decyzję o wprowadzeniu szóstego pakietu sankcji gospodarczych i indywidualnych wymierzonych w Rosję za jej inwazję na Ukrainę, jak i w Białoruś za pomoc udzielaną Moskwie.
Do tej pory oprócz restrykcji handlowych wprowadzono również dodatkowe środki nacisku, jak wykluczenie białoruskich banków z systemu SWIFT, zakaz transakcji z Bankiem Centralnym Białorusi, ograniczenie przepływów finansowych z Białorusi do UE czy zakaz dostarczania na Białoruś banknotów euro, co tym bardziej uderza w relacje gospodarcze.
Jak wynika z danych, publikowanych pod koniec 2021 r. w GUS-owskim Roczniku Statystycznym Handlu Zagranicznego, w 2020 r. wartość importu z Białorusi do Polski wyniosła około 4,5 mld zł. Eksport z Polski na Białoruś sięgnął 7,1 mld zł.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl