Od kilku już tygodni brytyjskie media żyją pustkami na sklepowych półkach. Po brexicie coraz trudniej o kierowców, więc nie ma kto dowozić dostaw. Towarów brakuje w sklepach czołowych sieci, jak Tesco czy Sainsbury’s.
Co z polskimi sklepami, których na Wyspach są przynajmniej dziesiątki? - Puste półki? U nas wszystko jest, co najwyżej brakuje jakiś pojedynczych sztuk towarów, ale to nic, czym można byłoby przejmować - słyszymy w londyńskim sklepie Ziarenka.
- Nic nie brakuje, wszystko dostajemy na czas - słyszymy od właścicielki sklepu Polka Polish Deli. To samo mówią pracownicy londyńskiego sklepu "Maciek".
Puste sklepy, ale nie te polskie
Gdy media na Wyspach obiegają zdjęcia pustych półek, polskie sklepy publikują na swoich profilach społecznościowych coraz więcej ogłoszeń i reklam. "Zapraszamy, u nas wszystko jest" - zachęcają.
Polskie sklepy w Wielkiej Brytanii mają ciągle pełne półki
Właściciele sklepów coraz częściej goszczą zresztą Brytyjczyków, którzy z Polską do tej pory nie mieli zbyt dużo do czynienia. Na przykład właścicielka Polka Polish Deli przyznaje, że coraz więcej bywa u niej rozzłoszczonych klientów brytyjskich sieci, którzy wracają z pustymi koszykami z dużych marketów. W polskich sklepie mogą dostać natomiast bez problemów czy to owoce i warzywa, czy mleko, czy nawet papier toaletowy.
"Efekt brexitu". Przychodzi Anglik do polskiego sklepu
- Gdyby ktoś tylko kiedyś powiedział Brytyjczykom, że po brexicie będą musieli robić zakupy w polskich sklepach.... - mówi z ironią właścicielka jednego z londyńskich sklepów z polską żywnością. Przyznaje, że angielscy klienci mówią, że "u Polaka jest wszystko".
Czemu polskie sklepy nie cierpią na razie na brak dostaw, choć problemy mają wielkie brytyjskie sieci? Większość polskich sklepów sprowadza bowiem produkty bezpośrednio z Polski.
- Współpracuje z hurtowniami z Goleniowa czy z Lublina. Dostawy potrafią być ekspresowe. Potrafię w niedzielę zamówić, a w środę już mieć towar - słyszymy od właścicielki Polka Polish Deli. Inni szefowie sklepów mówią zwykle to samo. Zamawiają produkty w polskich hurtowniach, które wożą na Wyspy polscy kierowcy.
Sklepy z polskimi produktami mają jeszcze jedną przewagę. Zwykle są to małe, osiedlowe punkty. Stosunkowo łatwo je więc zaopatrzyć.
Tymczasem sytuacja wielkich sieci jest znacznie trudniejsza. Potrzebują one gigantycznych dostaw, które mają realizować brytyjscy kierowcy. A z tymi jest coraz większy kłopot. Media na Wyspach szacują, że w branży transportowej może brakować nawet 100 tys. pracowników.
Problem z pracownikami był już zresztą przed brexitem. Jednak teraz firmy mają zdecydowanie więcej kłopotów, bo niełatwo ściągnąć do pracy ludzi z Polski, Bułgarii, Węgier czy Rumunii.
Eksperci raczej nie przewidują, by pustki na półkach prędko zniknęły z brytyjskich sklepów. - Nie sądzę, żeby się to poprawiło. Będziemy mieli braki jeśli chodzi o jedzenie - powiedział niedawno Ian Wright, szef brytyjskiej Federacji Żywności. Dodał jednak, że będzie to raczej "jeden z problemów pierwszego świata". Nie będzie bowiem raczej tak, że Brytyjczycy zupełnie nie będą mieli dostępu do jedzenia czy wody. Jednak może stale brakować konkretnych produktów, z którymi do tej pory kłopotu nie było.
Czy polscy przedsiębiorcy z Wysp boją się, że w pewnym momencie i ich dotkną problemy? Z naszych rozmów wynika, że najbardziej boją się chaosu prawnego spowodowanego brexitem.
- Już teraz jest tak, że na przykład Kreta w żelu możemy sprzedawać. Ale już sprzedaż Kreta w granulkach jest zakazana przez urzędy sanitarne. Wciąż Brytyjczycy negocjują z Unią reguły wwozu wielu produktów, w tym tych żywnościowych. Tu regulacje mogę być dla nas mocno kłopotliwe - mówi nam właścicielka polskiego sklepu na Wyspach.