Rząd nie ustaje w poszukiwaniu źródeł, z których można by sfinansować koszty zamrożenia cen prądu. Na razie podatek Sasina trafił do kosza, ale rządzący mają już inny pomysł.
Nowa opłata zamiast "daniny Sasina"
Przypomnijmy, że tzw. podatek Sasina miał objąć firmy z wszystkich branż, które osiągają wyższe zyski. Tymczasem rząd ma już nowy projekt, czyli "Ustawę o środkach nadzwyczajnych mających na celu ograniczenie wysokości cen energii elektrycznej oraz wsparciu niektórych odbiorców", przygotowany przez resort klimatu. Według tego projektu nowym podatkiem mają być obciążone tylko firmy produkujące energię.
W projekcie słowo "podatek" jednak nie pada. Zamiast tego jest "kwota wpłaty".
Obowiązek zapłacenia nowej daniny może uderzyć m.in. w firmy z branży OZE. Z rządowego projektu wynika bowiem, że zapłacą ją m.in.: wytwórcy energii elektrycznej wykorzystujący do jej wytwarzania energię z wiatru, energię z promieniowania słonecznego, energię geotermalną, hydroenergię, biomasę, biogaz, biogaz rolniczy oraz biopłyny, z wyjątkiem biometanu, a także odpady". Będą nią objęte także m.in. przedsiębiorstwa energetyczne zajmujące się obrotem energią elektryczną.
Projekt ustawy nakłada na nie "obowiązek przekazania kwoty wpłaty, będącej nadmiarowym przychodem, zgodnie z przyjętym w ustawie sposobem obliczania".
Sposób obliczania "kwoty wpłaty", uwzględniający poszczególne technologie, będzie regulować osobne rozporządzenie. Jej wysokość ma ustalać prezes Urzędu Regulacji Energetyki do 15. dnia każdego miesiąca.
Nowa opłata teoretycznie nie będzie bezpośrednio zasilać budżetu państwa, tylko fundusz łagodzenia skutków gospodarczych zamrożenia cen prądu.
Rząd w pośpiechu szuka pieniędzy, które sfinansują koszty zamrożenia cen energii. Ten projekt wprowadza nową daninę, która może zastąpić 'podatek Sasina'. W praktyce spółki z branży OZE, które produkują tanią energię, będą zrzucały się teraz na wytwórców drogiej energii np. z gazu, czy węgla. W dodatku nowa opłata została sprytnie "ukryta" w ustawie na samym końcu, bo a nuż ktoś nie doczyta - komentują nasi informatorzy.
Monika Mirończuk, dyrektor działu prawno-analitycznego w firmie Energy Solution, uważa, że rządowy projekt może "wywrócić do góry nogami rentowność wielu przedsiębiorstw energetycznych, tym bardziej że kontrakty na energię zawierane są często na kilka miesięcy do przodu".
- W praktyce firmy będą musiały co miesiąc czekać na określenie dokładnej wysokości opłaty do momentu jej publikacji przez prezesa URE. W dodatku na ok. dwa tygodnie przed datą faktycznej fizycznej dostawy energii elektrycznej do sieci, co mocno skomplikuje sytuację wielu firm - ocenia nasza rozmówczyni.
Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, również przypomina, że sprzedaż energii elektrycznej oparta jest na długoterminowych kontraktach i w związku z tym nowe rządowe propozycje mogą zagrażać rentowności inwestycji w tym sektorze. Jego zdaniem wprowadzenie odgórnego limitu cen np. dla energetyki wiatrowej może w praktyce zagrażać opłacalności inwestycji w tym sektorze w przyszłości.
O nową daninę zapytaliśmy m.in. resort klimatu oraz kancelarię premiera. Chcieliśmy się dowiedzieć m.in. kiedy planowane jest posiedzenie KPRM, na którym mają zostać przyjęte oba projekty oraz kiedy obie ustawy trafią pod obrady Sejmu.
Wydział komunikacji resortu klimatu odpisał nam, że rząd przyjął już założenia do projektu ustawy "o środkach nadzwyczajnych mających na celu ograniczenie wysokości cen energii elektrycznej oraz wsparciu niektórych odbiorców w 2023 roku". Według przekazanych nam informacji, Rada Ministrów prowadzi obecnie prace nad projektem.
Niezwłocznie po przyjęciu projektu przez Radę Ministrów, zostanie on przekazany do Sejmu - poinformowało nas ministerstwo.
Samorządy będą sprzedawać węgiel
Drugi projekt, na którym bardzo zależy rządowi dotyczy dystrybucji węgla. Premier Mateusz Morawiecki i minister aktywów państwowych Jacek Sasin przedstawili w czwartek szczegóły tego pomysłu. Według szefa rządu dzięki takiemu rozwiązaniu węgiel będzie kosztować maksymalnie 2 tys. zł za tonę.
W środę samorządowcy dyskutowali o tej ustawie z rządem. Paweł Szefernaker, wiceminister spraw wewnętrznych, poinformował po spotkaniu, że samorządy i rząd porozumieli się w tej sprawie. - Bez względu na emocje potrafiliśmy rozmawiać z przedstawicielami samorządu o tematach, które są dzisiaj najistotniejsze dla Polaków - stwierdził.
Samorządowcy w rozmowie z money.pl twierdzą jednak, że kompromis zawarty z rządem ma wyjątkowo gorzki smak. Dodają, że rządowi bardzo spieszy się z wprowadzeniem ustawy, bo dostali niewiele czasu na wyrażenie opinii. Nieoficjalnie mówi się, że rząd chce przyjąć ustawę jak najszybciej. Z wykazu prac legislacyjnych rządu wynika, że ma to nastąpić najpóźniej w czwartym kwartale tego roku.
Gminy nie będą musiały handlować węglem, ale mogą być do tego "przymuszone"
Zgodnie z projektem gmina teoretycznie nie będzie musiała zajmować się handlem węglem. - W praktyce może zostać do tego "przymuszona" np. poprzez presję społeczną i medialną - mówią money.pl samorządowcy, którzy uczestniczyli w spotkaniu z rządem. Nasi rozmówcy nie chcą jednak ujawniać nazwisk, bo - jak mówią - ich stosunek do rządowych projektów jest bardzo krytyczny.
W ich słowach "o presji" społecznej może być sporo racji, o czym świadczą m.in. wczorajsze słowa Jarosława Kaczyńskiego, które padły w trakcie spotkania z wyborcami w Puławach. Szef PiS częściowo odkrył karty, pokazując, jakie są rzeczywiste intencje rządu wobec samorządów.
Powiedział m.in. że rola samorządów w kontekście handlu węglem jest dziś kluczowa. Dodał też, że "samorządy, w momencie, gdy stawia się im jakieś zadania, łaski nie robią, mają obowiązek to robić".
Dodajmy, że pomysł rządu, aby samorządy zaangażować w dystrybucję węgla, nie jest nowy. Opisywaliśmy go w tekście Tykająca bomba PiS-u. "Desperacko chcą zrzucić odpowiedzialność".
Szczególnym jego orędownikiem jest Jacek Sasin, który niedawno przekonywał, że gminy mogą sprzedawać węgiel z niższą marżą niż inni pośrednicy. Jak ustaliliśmy, w czwartek pomiędzy rządem a samorządowcami wywiązała się gorąca dyskusja wokół tego tematu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rządowy projekt zawiera mnóstwo niejasności
Skąd takie emocje? Ustawa nakłada na gminy mnóstwo obowiązków.
Te, które zdecydują się na handel węglem, będą musiały go kupić od spółek skarbu państwa, następnie zorganizować transport i plac składowy, cały ten proces może być bardzo kosztowny - mówią nasi rozmówcy.
W rządowym projekcie roi się też od pułapek. Jest tam m.in. zapis, mówiący o tym, że jeśli dana gmina nie przystąpi do sprzedaży węgla, to mieszkańcy będą mogli go kupić w sąsiedniej gminie. - To bardzo nieprecyzyjny i potencjalnie konfliktogenny zapis - mówią nasi rozmówcy.
Podobnych kontrowersji jest więcej. Na przykład art. 3 ust. 3 mówi o tym, że "różnica między określoną w umowie ceną zakupu paliwa stałego przez gminę a ceną sprzedaży stanowi dochód gminy". - A co będzie, jeśli to będzie strata - pytają samorządowcy?
Kolejnym problemem - ich zdaniem - jest ustalenie, kto będzie uprawniony do zakupu węgla na preferencyjnych warunkach. Art. 7. pkt 1 projektu ustawy zakłada, że "do dokonania zakupu preferencyjnego jest uprawniona osoba fizyczna w gospodarstwie domowym, która spełnia warunki uprawniające do dodatku węglowego".
- Dodatek wypłacany jest na konkretny adres, co rodzi dodatkowe problemy. A co jeśli pod jednym adresem mieszka więcej rodzin? Ten zapis jest niespójny. Pojawi się także problem, jak to weryfikować - wskazują nasi rozmówcy.
Spółki skarbu państwa nie będą za nic odpowiadać
Dodatkowo nowe przepisy w praktyce zdejmują ze spółek skarbu państwa odpowiedzialność za dostarczenie węgla. Państwowe firmy nie będą też musiały odpowiadać za jego jakość.
Obawiamy się, że mimo iż gminy mają zajmować się handlem węglem jedynie 'fakultatywnie', to jednak w momencie, gdy zacznie go brakować na rynku, rząd zrzuci całą odpowiedzialność za ten fakt na samorządy. Przekaz może być następujący: daliśmy wam szansę, ale sobie nie poradziliście - twierdzą nasi rozmówcy.
Dodają, że wraz z nadejściem zimy presja ze strony rządu będzie rosła, a główny komunikat będzie taki jak podczas ostatniego spotkania Jarosława Kaczyńskiego w Puławach. - Bo skoro samorządy są częścią władzy państwowej, to powinny mieć także obowiązek zajmowania się handlem i dystrybucją węgla - zaznaczają.
- Tymczasem sprzedażą i handlem węglem zajmuje się tysiące punktów Polsce, które są wyposażone w odpowiedni sprzęt. Moim zdaniem nie ma opcji, aby kupić węgiel za 2 tys. zł i jeszcze go przetransportować - komentuje dla money.pl Roman Ptak, burmistrz Niepołomic.
Dodaje, że rolą samorządów powinno być raczej zbieranie zapotrzebowania na węgiel w gminach. - Nie wyobrażam sobie jednak, aby było nią kupowanie i sprzedawanie go mieszkańcom, a co z marżami, kosztami, kto do tego dołoży? - zastanawia się samorządowiec.
Trzaskowski o projekcie ws. węgla
W czwartek premier Morawiecki spotkał się z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim, które miało rozwiać część wątpliwości samorządowców.
Trzaskowski poinformował po spotkaniu, że rząd sam ma zapewnić węgiel i dowieść go na składy. - Nie musimy go odbierać z portów, tak jak na początku to miało wyglądać, więc z tego się cieszę, bo to jest sensowniejsze rozwiązanie - ocenił.
Dodał, że dzięki postulatom samorządów wprowadzona zostanie większa elastyczność, która - jak powiedział - może polegać na tym, że samorządy będą mogły współpracować z firmami, które zajmują się tym profesjonalnie.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl