Jak pisze "Rzeczpospolita", pierwszy miesiąc 2021 roku był rekordowy pod względem rozpoczętych inwestycji. Powodów może być wiele.
Z jednej strony deweloperzy chcą nadrobić to, co stracili w kwietniu i maju ubiegłego roku. Gdy nikt nie wiedział, jak rozwinie się epidemia i co będzie oznaczać dla całego rynku.
Pomagają też niskie stopy procentowe. Polakom nie opłaca się już trzymać pieniędzy na lokatach, więc decydują się na inne inwestycje. Wśród nich za jedną z najbezpieczniejszych uchodzą właśnie nieruchomości.
- Bardzo ważne jest to, że banki obniżają wymagania, akceptują wnioski od osób posiadających 10 proc. wkładu własnego, a nie np. 15–20 proc. - mówi Bartosz Turek, analityk HRE Investments.
Tuż po wybuchu pandemii banki bardzo mocno zaostrzyły politykę kredytową. Oprócz sporego wkładu własnego wymagały odpowiedniej formy zatrudnienia, a działalność w niektórych branżach praktycznie dyskwalifikowała potencjalnych kredytobiorców.
Właściciel restauracji czy agencji eventowej miał znacznie trudniej o kredyt niż pracownik na etacie w firmie produkcyjnej lub handlowej.
Nieruchomości. Kredytobiorcy wpadną w nową pułapkę?
Dobry styczeń wcale jednak nie oznacza, że cały rok będzie rekordowy pod względem inwestycji. - Widać coraz większą niepewność, jeśli chodzi o koniunkturę całej gospodarki. Covid nie odpuszcza, rynek pracy wydaje się coraz bardziej zagrożony wzrostem bezrobocia, nastroje konsumenckie prawdopodobnie będą słabnąć z miesiąca na miesiąc, a wiele branż może się znaleźć w stanie załamania - mówi "Rz" Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl.