Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Grzegorz Siemionczyk
Grzegorz Siemionczyk
|
aktualizacja

Euro oznacza drożyznę i stagnację? Nie na Litwie i nie w Chorwacji [OPINIA]

85
Podziel się:
Przedstawiamy różne punkty widzenia

W tym roku minęło 10 lat od wprowadzenia euro na Litwie. Dla tej niewielkiej gospodarki, podobnie jak dla Estonii i Łotwy, była to jednoznacznie dobra decyzja. Ochroniła ją przed kryzysem walutowym, do którego mogło dojść po napaści Rosji na Ukrainę. Czy to powinno przekonać do euro sceptycznych na ogół Polaków?

Euro oznacza drożyznę i stagnację? Nie na Litwie i nie w Chorwacji [OPINIA]
Chorwacji i Litwini są raczej zadowoleni z przyjęcia euro (East News, Albin Marciniak, Rafał Parczewski)

Litwa przystąpiła do europejskiej unii walutowej z początkiem 2015 r., stając się jej 19. członkiem. Sąsiednia Łotwa przyjęła euro rok wcześniej, a Estonia cztery lata wcześniej, w 2011 r. Od tego czasu strefa euro powiększyła się jeszcze tylko o jeden kraj. Z początkiem 2023 r. z własnej waluty zrezygnowała Chorwacja.

Każde z tych państw, a jeszcze częściej Słowacja, która przyjęła euro w 2009 r., było w Polsce przywoływane jako przestroga przed rezygnacją z autonomii walutowej. Zdaniem polskich eurosceptyków, z prezesem NBP Adamem Glapińskim na czele, grozi to wzrostem cen i utratą elastyczności gospodarki, a w rezultacie też spowolnieniem rozwoju. Ale ani najnowsza historia gospodarcza tych krajów, ani opinie ich mieszkańców, takich obaw nie uzasadniają.

Co złego to przez euro

Najpierw oddajmy głos mieszkańcom. Według Eurobarometru, szeroko zakrojonego badania opinii publicznej w UE, w październiku 2024 r. ponad 80 proc. Estończyków, Słowaków i Słoweńców uważało, że euro przynosi ich krajom korzyści. Na Litwie tego zdania było 71 proc. mieszkańców, a na Łotwie 63 proc. W żadnym z tych państw ocena konsekwencji przystąpienia do unii walutowej nie pogorszyła się na przestrzeni ostatnich lat. Przykładowo, pięć lat wcześniej, w 2019 roku, najbardziej euroentuzjastyczni byli mieszkańcy Słowenii. Wtedy 71 proc. z nich uważało, że euro jest dla ich kraju korzystne. Na Litwie odsetek takich głosów wynosił wtedy 49 proc.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Rozwój Polski dzięki funduszom z UE. Na Podlasiu ocenili zmiany

Dzisiaj w podobnym miejscu jest Chorwacja. Jesienią 2024 r. tylko 44 proc. jej mieszkańców - w porównaniu do 52 proc. rok wcześniej - oceniało, że euro jest dla Chorwacji korzystne. Odsetek negatywnych ocen wyniósł 46 proc. w porównaniu do 35 proc. jesienią 2023 r. Ale spadek aprobaty dla wspólnej waluty tuż po jej przyjęciu był w krajach naszego regionu powszechny. Przykładowo, na Litwie w 2015 r. euro za korzystne dla kraju uważało 57 proc. mieszkańców, a rok później już tylko 42 proc.

Mechanizmy psychologiczne, które za tym stoją, łatwo zrozumieć. Zmiana waluty to reforma tak zauważalna, że opinia publiczna wiąże z nią wszelkie negatywne zjawiska w gospodarce, nawet jeśli występowały one wcześniej. Inflacja, nawet jeśli nie przyspieszyła w stosunku do okresu sprzed wprowadzenia euro, staje się w oczach opinii publicznej konsekwencją tej zmiany. W przypadku Chorwacji efekt ten spotęgowało to, że kraj przystępował do unii walutowej w czasie kryzysu inflacyjnego. W 2023 r. ceny poziom cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł tam o 8,4 proc. Chorwatom łatwo było powiązać drożyznę z przyjęciem euro, chociaż w 2022 r. ceny wzrosły nawet bardziej - o 10,7 proc., a ich kraj nie wyróżniał się wcale na tle innych państw UE ze strefy euro jak i z poza niej.

Na dłuższą metę oceny konsekwencji wprowadzenia euro zbliżają się do tego, co pokazują dane makroekonomiczne. Te zaś w krajach naszego regionu nie dają zbyt wielu powodów do krytycznego stosunku do wspólnej waluty.

"Nasza sytuacja byłaby o wiele gorsza"

Jedną z najczęstszych obaw mieszkańców państw, które szykowały się do przyjęcia euro, dotyczyła właśnie kosztów życia. Wynikały one z błędnego przekonania, że przyjęcie euro musi prowadzić do wzrostu cen do poziomu, który obowiązuje w innych państwach unii walutowej. Dodatkowo, kraje strefy euro tracą autonomię w polityce pieniężnej, nie mogą więc dostosować stóp procentowych tak, aby zapewniały stabilność cen. Na tej nucie grał prezes NBP Adam Glapiński gdy w czerwcu 2022 r. wskazywał, że na Łotwie i w Estonii inflacja była wtedy wyższa niż w Polsce. "To są wszystko kraje strefy euro. To pokazuje w jakiej bylibyśmy sytuacji, gdybyśmy byli w strefie euro. Nasza sytuacja byłaby o wiele gorsza" - mówił.

W rzeczywistości inflacja w krajach bałtyckich była wtedy wyższa z powodu większego uzależnienia od surowców energetycznych z Rosji, które mocno podrożały. Szok energetyczny szybko jednak ustąpił - pomimo niższych stóp procentowych - a inflacja wyhamowała. W 2023 r. wszystkie kraje bałtyckie miały już niższą inflację (mierzoną europejskim wskaźnikiem HICP, aby umożliwić porównania) niż Polska. Wyższą miały z kolei Węgry, do czego przyczyniło się osłabienie tamtejszej waluty - a do tego nie doszłoby, gdyby kraj należał do strefy euro.

W dłuższej perspektywie, np. pięciu lub 10 lat, również nie da się wykazać, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które zdecydowały się na wejście do strefy euro, doświadczyły większego wzrostu cen. W Polsce w horyzoncie dekady skumulowana inflacja wyniosła niemal 43 proc. W krajach bałtyckich była nieco wyższa (od 45 do 50 proc.), ale wyższa była też na Węgrzech (61 proc.), które pozostają poza unią walutową. Z kolei na Słowacji i w Słowenii, które należą do strefy euro, ceny rosły wyraźnie wolniej (38 i 25 proc.).

Co najważniejsze, tam, gdzie ceny rosły szybciej niż nad Wisłą, na ogół szedł z tym w parze także szybszy wzrost płac. Z danych Eurostatu wynika, że siła nabywcza przeciętnego wynagrodzenia (tzn. realna płaca) w ciągu ostatnich 10 lat wzrosła w Polsce o niespełna 30 proc. Dla porównania, na Litwie podskoczyła o niemal 90 proc., na Łotwie o 50 proc., a w Estonii o 34 proc. Spośród państw naszego regionu, które należą do unii walutowej, realny wzrost płac niższy niż w Polsce był na Słowacji (18 proc.). Ale tak samo było w Czechach (19 proc.), które w strefie euro nie są.

Własna waluta jest jak zderzak. Ale tylko czasem

Innym argumentem eurosceptyków jest ten, że rezygnacja z własnej waluty osłabia wzrost gospodarczy. Znów oddajmy głos prezesowi NBP, który mniej więcej rok temu przekonywał, że dyskutowanie o przyjęciu euro w Polsce już teraz jest działaniem na szkodę kraju. Jak twierdził, przystąpienie do strefy euro sprawiłoby, że polska gospodarka rozwijałaby się równie wolno co gospodarka strefy euro. - Przestalibyśmy te zamożne kraje gonić, pozostalibyśmy na zawsze krajem biedniejszym, peryferyjnym - ostrzegał.

Odzwierciedleniem tych przekonań prezesa NBP jest kampania przeciwko euro, którą bank prowadzi w mediach. Przekaz jest taki, że "dzięki niezależnej polityce i własnej walucie, Polska rozwija się szybciej niż wiele krajów strefy euro". Z wypowiedzi Glapińskiego wynika, że postrzega on własną walutę jako swego rodzaju polisę ubezpieczeniową, która chroni gospodarkę przed wstrząsami.

- Gdy zmienia się koniunktura, zmienia się kurs naszej waluty. Kurs waluty to nasz zderzak. W innych krajach, które mają euro, na zmiany koniunktury reaguje bezrobocie - tłumaczył w marcu 2024 r. Ilustracją tej tezy był wykres, który pokazywał, że od przystąpienia do UE w 2004 r. do dzisiaj produkt krajowy brutto Polski wzrósł bardziej niż tych państw Europy Środkowo-Wschodniej, które zdecydowały się przyjąć euro, o samej strefie euro nie wspominając.

Jakie są fakty? Realny (liczony w cenach stałych) PKB Polski rzeczywiście w minionych dwóch dekadach wzrósł bardziej niż PKB Słowacji oraz krajów bałtyckich. Ale z kolei te kraje rozwijały się szybciej niż Czechy i Węgry, które podobnie jak Polska pozostają przy własnych jednostkach płatniczych. Nie widać też, aby wzrost gospodarczy Słowacji oraz innych krajów regionu, które zdecydowały się przyjąć euro, po tej decyzji istotnie zwolnił.

Z pewnością gorzej rozwijała się Słowacja, ale to - jak się wydaje - miało związek ze słabą koniunkturą w dominujących tam branżach przemysłu. Z kolei Litwa, która doświadczyła głębokiego kryzysu w latach 2008-2009, gdy w obiegu był tam jeszcze lit, po przyjęciu euro zyskała wiatr w żagle. Tak samo Chorwacja.

Podobnie jak w przypadku Słowacji nie jest bynajmniej oczywiste, że zmiana trendu była tu konsekwencją zmiany waluty. Ale nie jest to też wykluczone. Członkostwo w unii walutowej prawdopodobnie uchroniło kraje bałtyckie przed masową ucieczką kapitału po wybuchu wojny w Ukrainie. Z kolei Chorwacja mogła skorzystać na większym napływie turystów z krajów strefy euro.

To, że spośród państw naszego regionu w ostatnich dekadach najszybciej rozwijała się Polska, a następnie Rumunia, Bułgaria i Litwa, najwolniej zaś Słowenia, Czechy, Węgry i Estonia, jest spójne z teorią konwergencji, wedle której biedniejsze kraje gonią te bogatsze. Ilustruje to poniższy wykres, choć dotyczy nie tyle poziomu rozwoju gospodarek ile ich poziomu zamożności - czyli PKB na mieszkańca z uwzględnieniem różnic w poziomie cen. Zależność między poziomem zamożności państw Europy Środkowo-Wschodniej w 2004 r. a wzrostem zamożności w kolejnych latach jest wyraźna. PKB per capita w ostatnich 20 latach najszybciej rósł tam, gdzie w punkcie wyjścia był najniższy.

Wniosek z tych rozważań jest taki, że to, jakie banknoty ludzie noszą w portfelach, ma dużo większe znaczenie symboliczne niż ekonomiczne. Na podstawie doświadczeń krajów Europy Środkowo-Wschodniej nie sposób obronić tezę, że przyjęcie euro było dla nich istotnym impulsem rozwojowym albo, przeciwnie, że było silnym hamulcem. Jeszcze trudniej wyciągnąć z tego lekcje dla Polski, która od innych krajów regionu mocno się różni, w szczególności wielkością gospodarki. To samo w sobie czyni złotego walutą stabilniejszą niż lit, łat czy dzisiaj forint, osłabiając jeden z argumentów na rzecz przyjęcia euro.

Z drugiej strony - potencjalne korzyści z przynależności do unii walutowej, takie jak napływ zagranicznych inwestycji, też mogą być większe.

Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(85)
TOP WYRÓŻNIONE (tylko zalogowani)
Jan M.
53 min. temu
euro to bilet w jedna strone.. podpisany certyfikat!!!!
Mirosław R.
26 min. temu
kto przeprowadził te badania wystarczy jechać i porozmawiać z mieszkańcami szkoda że nie wspomniano o Słowacji
MM3
22 min. temu
Nie dla Euro !!!!!!!!!!!!!
POZOSTAŁE WYRÓŻNIONE
Furiat
1 godz. temu
W Chorwacji po wprowadzeniu € zrobiło się już tak tanio,że nie mam sumienia dalej tam jeździć i ich wykorzystywać.
młody
1 godz. temu
Już zaczynają ogłupiać ludzi . Takich bredni nie da się czytać. Tusk w opowiadaniu i oszukiwaniu Polaków jest najlepszy. BEZKONKURENCYJNY.
rwd
3 godz. temu
Zaklinanie rzeczywistości za wszelką cenę.
NAJNOWSZE KOMENTARZE (85)
Gość
6 min. temu
Urabianie opini publicznej. Słabe to wszystko
Adler
6 min. temu
Już pisałem i napiszę jeszcze raz Zmieńcie nazwę na TrybunaLudu🤣
Siemiończyku
7 min. temu
A co było we Francji czy Włoszech? Nie manipuluj ludźmi krętaczu.
relax m.
8 min. temu
Euro to ekonomiczne poddaństwo
Siemionie
8 min. temu
DOŚĆ! Odrobina prawdy jest tak droga?
...
Następna strona