Od 1 stycznia 2023 r. Chorwacja została 20. członkiem strefy euro. Tuż po przyjęciu wspólnej waluty lokalne media pisały, że ceny podstawowych produktów wzrosły, mimo że eksperci zapewniali, że tak nie będzie.
Premier przestrzega przed drożyzną
Tę sytuację postanowił skomentować premier Mateusz Morawiecki, który we wtorek stwierdził, że "chaos inflacyjny, który daje się tak we znaki Chorwatom, jest dla nas bardzo poważnym ostrzeżeniem". – Wybór euro w czasie, kiedy mamy tak wysoką inflację, to trochę jak dolewanie oliwy do ognia. Przestrzegamy przed tym każdego, kto chce zmusić Polaków do wstąpienia do strefy euro – powiedział premier.
Jeszcze bardziej ostry jest materiał zamieszczony przez premiera na Twitterze, w którym stwierdza, że PiS nie pozwoli na przyjęcie euro w Polsce:
– W dzisiejszych czasach najważniejsze jest bezpieczeństwo, w tym bezpieczeństwo polskich rodzin. Posiadanie własnej waluty zapewnia bezpieczeństwo gospodarcze i pieniężne w większym stopniu niż przystąpienie do euro w sytuacji kryzysu – stwierdziła z kolei minister finansów Magdalena Rzeczkowska.
Z taką inflacją, jak za rządów PiS, do strefy euro nigdy nie wejdziemy
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, przecierają oczy ze zdumienia. – Nikt przecież nie mówi o wprowadzeniu euro za tydzień czy za miesiąc. To wieloletni proces, do którego obecnie, także za sprawą polityki rządów PiS, Polska nie jest nawet odpowiednio przygotowana – podkreśla Marek Tatała, ekonomista z Fundacji Wolności Gospodarczej.
Jak stwierdza, straszenie wzrostem cen po przyjęciu euro jest oderwane od jakichkolwiek poważnych analiz i przystoi najwyżej tabloidom, a nie premierowi dużego europejskiego kraju.
Jak ktoś jeździ po pijanemu, to nie zakazujemy na tej podstawie samochodów. Z racji tego, że w jakimś sklepie w Chorwacji zawyżono cenę, nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien rezygnować z wprowadzenia euro w Polsce – zauważa ekspert.
Na razie mamy do czynienia z artykułem prasowym o wzrostach cen, które mogą być po prostu np. działaniem nieuczciwego przedsiębiorcy. Jak podkreśla Tatała, nawet jeśli dochodzi do tego typu nadużycia, zarówno w Chorwacji, jak i w Polsce, są odpowiednie organy, które zajmują się ochroną praw konsumentów.
Wzrost cen po przyjęciu euro to mit. Nie ma na to dowodów
Chorwacja dodatkowo wprowadza euro w wyjątkowo trudnym otoczeniu makroekonomicznym, co związane jest z inwazją Rosji na Ukrainę. Tego nie dało się przewidzieć, gdy podejmowano decyzję o przyjęciu waluty. Jak zauważa Tatała, gdy inflacja daje się we znaki na całym kontynencie, ceny mogły wzrosnąć po 1 stycznia z wielu innych powodów. – U nas też będziemy mieć skokowy wzrost cen po 1 stycznia, a przecież nie można winić za ten stan rzeczy wprowadzenia euro – ironizuje.
– Mamy do czynienia z grą na emocjach, a przecież pan premier powinien wiedzieć, że tak naprawdę wcześniej żadnego takiego efektu nie stwierdzono. Wprowadzenie euro prowadzi raczej do stabilizacji czy też obniżenia cen – podkreśla ekonomista.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak zauważa, wprowadzenie euro to m.in. oszczędności dla gospodarki, chodzi m.in. o brak kosztów wymiany czy ryzyka związanego ze zmianą kursu. Do tego, wbrew temu, co sugeruje minister finansów, euro nie jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa polskich rodzin. Wręcz przeciwnie, zdaniem Tatały "strefa euro to rodzaj gospodarczego NATO". Dlaczego?
– Francuzi czy Niemcy tym bardziej muszą rzucić się na ratunek tym krajom, które są z nimi w strefie euro, bo problemy jednego kraju to problem całej strefy – zauważa Tatała.
Wejście do strefy euro powinno być celem rządu
– Przedstawiciele rządu powinni wiedzieć, że Polska, chociaż bez konkretnej daty, zobowiązała się do wejścia do strefy euro. Oznacza to, że wszystkie kolejne rządy powinny mieć taki cel, łącznie z rządem premiera Morawieckiego – podkreśla z kolei prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club.
Traktat akcesyjny, w którym Polska zobowiązała się wprowadzić euro, poparł także PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele. – Podjęliśmy słuszną decyzję dotyczącą losów Polski na dziesięciolecia – powiedział prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński w 2003 r. po głosowaniu, na którym zdecydowana większość członków jego partii postanowiła poprzeć członkostwo Polski w UE na takich m.in. warunkach, że zobowiązujemy się do przyjęcia wspólnej waluty.
Później Jarosław Kaczyński jako premier negocjował zacieśniający unijną integrację Traktat Lizboński. Prezydent Lech Kaczyński z kolei w imieniu Polski podpisał go w 2009 r., nazywając to wydarzenie "bardzo istotnym z punktu widzenia historii".
Sygnał dla rynków, że Polsce nie zależy
– Niestety, dążenia do relacji tych zobowiązań nie tylko obecnie nie widać, a wręcz podążamy w przeciwnym kierunku, który każe wątpić, czy rząd PiS w ogóle zamierza pozostać w Unii – ocenia Gomułka. Ekspert nie ma wątpliwości, że jest to zmiana na gorsze i oznacza m.in. ryzyko dla kursu złotego i ogólnie polityki monetarnej.
To też kolejne wydarzenie, które wystraszy inwestorów, którzy chcieliby lokować swój kapitał w Polsce. – Gdy Polska stawiała sobie za cel wejście do strefy euro, to mieli oni większą pewność co do tego, że będą realizowane standardy w polityce monetarnej i fiskalnej. Teraz Polska nie tylko nie spełnia warunków wejścia do strefy euro, ale wysyła sygnał, że nam nie zależy – zauważa prof. Gomułka.
Jak podkreśla ekspert, są takie kraje, jak Dania czy Szwecja, które w przeciwieństwie do Polski, wchodząc do UE, nie zobowiązały się do przyjęcia euro. Jest między nimi a Polską jednak znacząca różnica. Dania czy Szwecja prowadzą taką politykę, że bez problemu mogłyby wejść do strefy euro praktycznie w każdej chwili.
NBP ciężko wierzyć w zapewnienia o walce z inflacją
Wymogi wejścia do strefy to m.in. inflacja utrzymująca się stale w pobliżu 2 proc. Tymczasem – w ocenie Gomułki – gołym okiem można teraz zobaczyć różnicę między polityką Europejskiego Banku Centralnego a naszego NBP. Gdy EBC dalej podkreśla, że jest zdeterminowana, by walczyć ze spadającą w strefie euro poniżej 10 proc. inflacją, NBP przy inflacji na poziomie 17 proc. wyraża opinię, że może jeszcze w tym roku obniży stopy procentowe. EBC zajmuje więc ostrzejsze stanowisko w walce z inflacją od NBP, mimo że inflacja w strefie euro jest dużo mniejszym problemem niż u nas.
Na to wpływają oczywiście czynniki zewnętrze, ale też – jak twierdzi Gomułka – polityka rządu i NBP. – W Polsce w ogóle ciężko stwierdzić w ostatnich latach, na ile NBP jest rzeczywiście niezależny. Formalnie Glapiński mówi o konieczności powrotu do celu inflacyjnego, ale równocześnie prowadzi politykę monetarną, która sprowadzi nas do niego bardzo powoli – zauważa ekspert.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie tylko nie chcą euro, ale w ogóle nie chcą być w UE?
20 z 27 krajów UE jest w strefie euro, a nawet Węgrzy myślą o wprowadzeniu u siebie wspólnej waluty. Jak podkreśla Gomułka, wkrótce możemy być poza Danią i Szwecją jedynym krajem bez euro w Unii i zupełnie jedynym, który równocześnie nie spełnia wymogów wejścia. Tymczasem powinniśmy dążyć do ich spełnienia, niezależnie czy chcemy wejść do strefy euro, czy nie. Te wymogi to w końcu nic innego, jak dążenie do stabilnej sytuacji makroekonomicznej, która sprzyja rozwojowi gospodarki.
– Dużo większym problemem jest, że wypowiedzi polityków PiS każą wątpić nie tylko, czy chcą wejść do strefy euro, ale też czy w ogóle chcą być w UE. Mamy przecież wojnę prawną z UE i z tego powodu nie ma środków nie tylko z KPO, ale też z obecnego unijnego budżetu. To gigantyczne zagrożenia dla polskiej gospodarki nie tylko dlatego, że to są realne pieniądze, które tracimy, ale to jest też problem wizerunkowy – ocenia ekspert.
Jak podkreśla, przez 20 lat w Polsce inwestycje zagraniczne były kluczowe dla naszego wzrostu gospodarczego, teraz ich poziom spada, bo po prostu rynki wyżej oceniają ryzyko inwestowania u nas za rządów PiS. Ta sytuacja jego zdaniem może się jeszcze pogorszyć, gdy rynek posłucha, co o wprowadzeniu euro mówi Morawiecki.
Stawką wiarygodność kraju. Możliwy termin przyjęcia euro? 2029 r.
Wątpliwości w ocenie Gomułki budzi też polityka fiskalna Polski. Przez lata mieliśmy poziom deficytu na poziomie 1 proc. PKB, ale może wynieść nawet 3 proc. PKB. Jak podkreśla ekspert, małym pocieszeniem jest, że inne kraje borykają się z wyższym poziomem zadłużenia, gdyż mamy wyższe od nich koszty obsługi długu.
Jak niską notę w porównaniu z krajami strefy euro wystawiają nam rynki finansowe, widać w rentownościach polskich obligacji, które w porównaniu z krajami strefy euro utrzymują się na dużo wyższym poziomie.
Oznacza to też, że Polska zadłuża się na gorszych warunkach. – Tymczasem rząd zachowuje się, jakby mu na tym w ogóle nie zależało, żeby koszt obsługi długu był niższy, mimo że planuje nas zadłużyć na kolejne 200 miliardów zł w tym roku. Stawką jest wiarygodność Polski – ocenia Gomułka.
Jeśli coś się zmieni po wyborach w 2023 r. (główne partie opozycyjne są zwolennikami wejścia do strefy euro) i Polska będzie zdeterminowana, by dążyć do przyjęcia waluty, i tak miną lata, zanim to nastąpi. Jak szacuje ekspert, realnym terminem jest wejście Polski do strefy euro dopiero w 2029 r. Najpierw musimy wejść do takiego przedsionka strefy euro, co może się udać za ok. pięć lat, a potem jeszcze trzeba dodać dwa lata "stania w poczekalni".
Mateusz Lubiński, dziennikarz money.pl