Dziwi mnie, że w debacie o rekonstrukcji ten temat nie jest w ogóle poruszany. Właśnie czterech polskich ministrów i jedna wicepremier, a więc praktycznie jedna czwarta naszego rządu, jedzie na saksy do Brukseli. Dostaną gigantyczną wypłatę w euro i mikrowładzę.
Taka jest brutalna prawda. Nikt mnie nie przekona, że bycie jednym z ponad 700 europosłów to większy prestiż niż bycie konstytucyjnym ministrem polskiego rządu. Nie idą tam bronić naszych interesów, nawet nie idą realizować swoich idei - tych, z którymi się zgadzam, i tych, których nie akceptuję. Na te sprawy mieliby dużo większy wpływ będąc w rządzie. Po co więc tam wyjeżdżają?
Każdy trzeźwo myślący wie, że ministrowanie to władza po tysiąckroć większa niż bycie europosłem. Każdy dobrze liczący - jak nasza piątka - wie też jednak, że europosłowanie daje majątek kilkukrotnie większy niż bycie ministrem. Zamiast ok. 10 tys. złotych dostaną blisko 30 tys. Do tego dodatki i emerytura. Rachunek finansowy jest prosty.
Rafalska, Kempa, Szydło, Zalewska i Brudziński są jak profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego, którzy stwierdzają, że w Emiratach Arabskich mogą uczyć w szkole średniej bogate dzieci szejków. Albo jak absolwenci polskich studiów, którzy wybierają zmywak w Brukseli ze stawką 12 euro za godzinę zamiast 12 zł. Taka jest smutna prawda o naszych eurowyborach.
Trudne słowo "precedencja" mówi, kto w naszym kraju jest najważniejszy. Pierwsze miejsce ma oczywiście prezydent, potem są marszałkowie, premier, ich zastępcy oraz właśnie ministrowie. Później są jeszcze posłowie, senatorowie, ambasadorzy, wojskowi, wiceministrowie, wojewodowie, itd. W dokumencie na stronach naszej rady ministrów, z której Rafalska, Kempa, Szydło, Zalewska czy Brudziński rezygnują, europosłów nie ma.
Nawet jeśli uznamy, że europoseł w tej hierarchii równy jest posłowi, to i tak oznacza to dla naszej piątki degradację. A do tego dodać trzeba jeszcze wicemarszałek Sejmu Beatę Mazurek – formalnie więc szóstą osobę w państwie, która też wybiera się do Brukseli. Czy zna ktoś ministra, który mówi: "Hej, w zasadzie to lepiej jak będę tylko posłem"?
Bycie ministrem to przecież szczyt politycznej kariery dla każdego, kto wiąże się z polityką. Często zwieńczenie całej drogi życiowej. Piątka ministrów jednak precedencję i polskie społeczeństwo ma za nic. Rząd nominuje prezydent, zatwierdza Sejm, czyli przedstawiciele całego kraju. Czy jest coś ważniejszego? Chyba tak - pieniądze z Brukseli.
Oczywiście można narzekać, że Polska za słabo płaci członkom rządu. 100 proc. zgody, pensje są zdecydowanie za niskie. Tylko czy ktoś, kto chce być mężem stanu, powinien w związku z tym iść szukać pieniędzy na Zachodzie?
Przekonaliśmy się, że do tego grona nie należą. I to jedyny plus ich wyboru i tych wyborów. Bardziej przypominają księgowych. Test wyborczy zaliczyli, test z bycia mężem stanu - oblali.
PS. Tylko nie piszcie, że sami ich wybraliśmy. Wybraliśmy tych, których znamy z telewizora. Europosłowanie zawdzięczają temu, że byli ministrami lub premierami.
Masz newsa? Wyślij na#dziejesie