W jednym roku branża transportowa przeszła drogę od zapaści do rozkwitu. Przeżyłem kilka okresów tego typu, ale nie wiem, czy to krótkotrwały stan, czy nowa rzeczywistość – powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą" dyrektor generalny Raben Transport Paweł Trębicki.
Przekonuje, że odkąd w lipcu gospodarka zaczęła się odbijać, liczba zleceń jest bliska tej sprzed pandemii. Można wręcz mówić o nadmiarze pracy, więc w rezultacie brakuje już przewoźników.
Festiwal dobrych wiadomości? Wcale nie. Problemem dla firm transportowych jest niewystarczająca liczba aut. Trębicki mówi, że od wielu tygodni nie ma dostępnych samochodów, więc przedsiębiorcy, choćby chcieli, to nie mogą zrealizować wszystkich zamówień.
Niewystarczająca liczba samochodów to nie jedyna rzecz, która spędza logistykom sen z powiek. Martwi ich również przyjęty w UE pakiet mobilności, który podniesie cenę usług na zachodnich rynkach i może spowodować, że polskie usługi przestaną być konkurencyjne w zestawieniu z francuskimi czy niemieckimi.
No i ludzie, czyli najbardziej newralgiczny element każdego biznesu. Do niedawna za kierownicą samochodów na polskich tablicach rejestracyjnych często siadali kierowcy z Białorusi czy Ukrainy. Teraz jest ich mniej, bo ogólny niepokój powoduje, że coraz więcej z nich nie chce pracować za granicą.
- Nie spodziewam się, by gotowość do pracy w ruchu międzynarodowym rosła. Przeciwnie, może maleć wraz ze wzrostem skali zakażeń – przewiduje Trębicki.
Główny ekonomista Banku pekao Ernest Pytlarczyk widzi perspektywy dla branży przewozowej w jasnych barwach. W rozmowie z "Rz" powiedział, że skutki drugiej fali pandemii nie będą dla niej tak negatywne jak pierwszej, kiedy to doszło do przerwania łańcuchów dostaw. Obecnie rządy dbają o zapewnienie drożności transportu, zaś firmy zdążyły już przygotować procedury bezpieczeństwa.