- Czułem, że tak będzie. To jest jakaś porażka - nie kryje oburzenia Piotr Jankowski z Murowanej Gośliny nieopodal Poznania. Nasz rozmówca przed założeniem paneli na dachu rocznie płacił za prąd 3480 zł.
Obecnie nie płaci już nic, ponosi tylko koszty przyłącza - niecałe 100 zł rocznie. Jednak według nowych zasad dla prosumentów musiałby płacić, według naszych obliczeń, ok. 1436 zł rocznie. Zatem co roku oszczędzałby ok. 2 tys. zł zamiast ok. 3,4 tys. zł. Jankowski za instalacje zapłacił 25 tys. zł. Przy starym systemie koszty zwrócą mu się po 7 latach. W nowym czekałby na to prawie 13 lat.
Dla "weteranów" fotowoltaiki jest jednak dobra wiadomość. Oni przez 15 lat będą mogli działać na starych zasadach. Wszyscy inni powinni się spodziewać zmiany prawa na początku 2022 r.
- Nie zdecydowałbym się na panele przy tych nowych warunkach. Już na pewno nie za cenę proponowaną przez firmy instalacyjne, swoją założyłem sam, prawie dwa razy taniej. Dopóki było mało instalacji, to dla rządzących było ok. Ale jak się pojawiło dużo, to coś tak czułem, że przytną te korzyści. Nie myślałem jednak, że tak szybko - mówi Jankowski.
Drogo kupić, tanio sprzedać
Co jest w projekcie, który zniechęciłby naszego rozmówcę do inwestycji? Ministerstwo Klimatu zmienia w nim zasady rozliczania się właścicieli paneli z dostawcami prądu.
Instalacje, które rozpoczną pracę od stycznia 2022 r., zaczną funkcjonować na wolnym rynku producentów energii. Wyprodukowaną będą zużywać od razu, nadwyżkę będą odsprzedawać, a brakującą kupować.
Rzecz jednak w tym, że dostaną za nadwyżkę wyprodukowaną w słoneczny dzień mniej, niż będą musieli zapłacić za prąd w nocy i wieczorem, kiedy panele już nie będą produkować energii.
W projekcie zmian zapisano, że nadwyżki energii będą skupowane po średniej cenie energii na rynku z poprzedniego kwartału, którą publikuje Urząd Regulacji Energetyki. Obecnie jest to 256,22 zł/MWh, ale na rynku za energię płaci się obecnie po zachodzie słońca 667 zł/MWh.
Skupować energię będą firmy pośredniczące między dużymi operatorami i prosumentami. Projekt resortu klimatu tego nowego uczestnika rynku nazywa agregatorem.
Obecny system opustów jest dużo prostszy i korzystniejszy dla Kowalskiego. Daje możliwość wirtualnego magazynowania nadprodukcji energii. Kowalski wpuszcza do sieci to, czego nie wykorzystał, a jak słońca nie ma, odzyskuje energię w 80 proc.
Dobrze już było?
W tym systemie wydajna instalacja jest w stanie wyprodukować tyle prądu, że wystarcza dla domu na cały rok. Teraz już tak nie będzie. Aleksander Augustyn z Kaźmierza w Wielkopolsce za prąd płacił rocznie 3540 zł. Z instalacją, podobnie jak Jankowski, płaci już tylko za przyłącze.
Po zmianach Augustyn z rodziną, korzystając z wyprodukowanego przez siebie prądu, zaoszczędziłby ok. 1,1 tys. zł. Pozostałą energię musiałby kupić za ok. 2,3 tys. zł. Kupować ją będzie po 67 gr/kWh, a ze sprzedaży swoich nadwyżek odzyska 940 zł, bo sprzedawać będzie po 26 gr/kWh.
Na nowych warunkach musiałby płacić ok. 1,6 tys. zł rocznie, zamiast dotychczasowych 100 zł. Zainwestował 48 tys. zł, co oznacza, że czekałby na zwrot inwestycji prawie 25 lat, zamiast 12, jak teraz.
- Nie wygląda to najlepiej. Na szczęście mnie i pozostałych, którzy już mają instalacje, to nie obejmie. Mimo tego fatalnego pogorszenia warunków zdecydowałbym się raz jeszcze. Oszczędności nadal będą, tylko dłużej będzie bolało, że wydaliśmy na to pieniądze - wyjaśnia.
Czy fotowoltaika spowoduje wzrost cen prądu?
Fotowoltaika jeszcze nie zginęła
Nasi dwaj rozmówcy straciliby na zmianach bardzo podobne kwoty, ale widać tu zupełnie dwie różne postawy. Od rezygnacji do zgody na dłuższe oczekiwanie na zwrot poniesionych kosztów. Może zatem tak też wyglądać to będzie w praktyce.
Paneli na dachach nie będzie przybywać już tak szybko, ale chętnych brakować nie będzie. Podobnie efekt zmian postrzega Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej (IEO).
- Fotowoltaika jako całość nadal będzie się dobrze rozwijać, ale mocniej ta biznesowa. Prosumenci indywidualnie stanowią teraz ok. 75 proc. rynku fotowoltaicznego, 3 lata temu było to 90 proc., a do końca roku ich udział spadnie do 60 proc. Rosnąć będzie fragment rynku, gdzie instalacje fotowoltaiczne budować będzie biznes, obniżając koszty energii dla wszystkich odbiorców - mówi Wiśniewski.
Jak dodaje, rządzący muszą wdrożyć unijną dyrektywę, w myśl której trzeba umożliwić sprzedaż na rynku wyprodukowanej przez prosumentów energii.
Jak zauważa, fotowoltaika indywidualna zbliżyła się też do niebezpiecznych dla sieci przesyłowych poziomów wytwarzania. Przekroczyliśmy 4 GW mocy i jeśli takie tempo by się utrzymało, grozi to nadmiernym wzrostem napięcia w węzłach sieci z niskimi napięciami i groźnymi awariami.
- Na razie rozwój sieci dotyczy głównie wysokich napięć, póki zatem nie zrobimy porządku w sieciach niskich napięć, dobrze ten rozpędzony pociąg indywidualnej fotowoltaiki przekierować na inne tory - podsumowuje Wiśniewski.