- W gastronomii szykuje się rzeź niewiniątek. Na Trakcie Królewskim w Warszawie zamknęło się już 20 knajp, ale to nie koniec. Jedne działają na lekkim minusie, ale inne szorują już po dnie – mówi Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
- Co do działalności restauracji, barów i kawiarni przyszłość nie wygląda faktycznie optymistycznie – przyznaje Przemysław Ruchlicki, ekspert prawno-gospodarczy z Krajowej Izby Gospodarczej. Według Ruchlickiego w najbliższym czasie należy się spodziewać dalszego zamykania części punktów gastronomicznych.
- Najprawdopodobniej najbardziej ucierpią restauracje ze średniej półki w mniejszych ośrodkach miejskich i firmy z dużych miast specjalizujące się w cateringu. Kawiarnie i bary szybkiej obsługi, małe lokale nastawione głównie na jedzenie z dowozem powinny dać sobie radę – ocenia ekspert.
W Krajowym Rejestrze Długów dramatu jeszcze nie widać. Trafiają do niego przedsiębiorcy, którzy mają co najmniej 3-miesięczne zaległości w spłacie zobowiązań.
We wrześniu zadłużenie gastronomii wynosiło łącznie 225 904 739 zł, a liczba dłużników – 9487. Średnio wartość długu to 23 812 zł. W porównaniu do grudnia 2019 r. łącznie zadłużenie przyrosło "jedynie" o pond 57 mln zł, a liczba dłużników o 228 podmiotów (na 76 tys. działających w tej branży). Średnia wartość zobowiązania przypadająca na jedną restaurację wynosiła w grudniu 18 201 zł. Zatem i tu wzrost nie był szokujący.
Jak tłumaczą eksperci, taki wynik to efekt tego, że większość lokali gastronomicznych w Polsce to działalność jednoosobowa lub małe firmy rodzinne, które odpowiadają za zobowiązania całym swoim majątkiem prywatnym, dlatego się nie zadłużają.
Interesy tych najmniejszych od lipca reprezentuje nowo utworzona Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej. Jej założycielami są 144 podmioty, a kolejne 170 jest w trakcie rejestracji. - Zbieraliśmy się po 5 osób, bo w maju i czerwcu był zakaz zgromadzeń. Udało się nam skonsolidować siły i zarejestrować w sądzie. Teraz będziemy wspólnie walczyć o przetrwanie – mówi money.pl, Sławomir Grzyb, sekretarz generalny IGGP.
Jak przypomina, branża gastronomiczna jest jednym z najbardziej poszkodowanych przez kryzys sektorów gospodarki. Przed kryzysem wkład gastronomii w polskie PKB wynosił 37 mld zł. Teraz taki wynik będzie już ciężko powtórzyć.
- Po zamrożeniu gastronomii w marcu zostaliśmy całkowicie odcięci od naszego głównego źródła przychodów. Kiedy restauracje były zamknięte, nasze obroty spadły o około 90 proc. - takie dane podaje np. Sylwester Cacek, prezes zarządu Sfinks Polska S.A, właściciel sieci restauracji Sphinx, Wook i Chłopskie Jadło. Sieć ratowały nieco dostawy, ale dopiero odmrożenie zmieniło sytuację.
- Pod koniec lipca w otwartych już restauracjach Sphinx i Chłopskie Jadło odnotowaliśmy 75 proc. wartości sprzedaży z analogicznego okresu poprzedniego roku, podczas gdy w pierwszym tygodniu po lockdownie było to zaledwie 34 proc. ubiegłorocznej sprzedaży – porównuje prezes.
Jak podkreślają przedstawiciele branży, największą bolączką lokali pozostają nadal obostrzenia sanitarne, takie jak limity gości na weselach i uroczystościach rodzinnych, czy te związane z liczbą osób na m2. Duża część lokali gastronomicznych obsługiwała konferencje, spotkania biznesowe i przygotowywała jedzenie dla pracowników biur. Ten biznes też padł.
Wakacje pozwoliły się odkuć, ale nie wszystkim.
- Restauratorzy z Krakowa, Gdańska czy Wrocławia, którzy głównie żyją z zagranicznych turystów, dostali najmocniej w kość. Jedynie lokale w morskich i górskich kurortach odrobiły częściowo straty przez to, że Polscy zostali w kraju i nie wyjeżdżali masowo za granicę na wakacje – relacjonuje Grzyb i dodaje, że natychmiast ich właściciele zostali napiętnowani przez polskich turystów za zbyt wygórowane ceny.
- Niewiadomą na rynku gastronomicznym są też relacje branży z właścicielami nieruchomości. Są przypadki, gdzie czynsze zostały obniżone, są i takie, gdzie zostały na poziomie sprzed pandemii. Przy zmniejszonych przychodach jest to jedna z bardziej palących kwestii dla gastronomii – dodaje z kolei Ruchlicki.
"Nie chcemy wojny"
Przedstawiciele izby zdają sobie sprawę, że wojna z rządem nic dobrego nie przyniesie, dlatego stawiają na współpracę. - Musimy z rządem współdziałać. Na razie nie wysuwamy roszczeń odszkodowawczych, nie wychodzimy na ulicę. Przyglądamy się z uwagą temu, co dzieje się ze sprawą przedsiębiorców turystycznych, którzy szykują przeciwko państwu pozew zbiorowy – informuje Grzyb.
Optymistycznie na relacje z rządem patrzy także Cezary Kaźmierczak i nie rezygnuje z postulatu ujednolicenia VAT dla gastronomii. - Proponujemy, aby stawka 23 proc. znikła z gastronomii, a na jej miejsce było tylko 8 proc. To by nam pomogło – ocenia Kaźmierczak.
Obecnie w branży gastronomicznej obowiązują trzy: 5 proc., 8 proc. i 23 proc. Od kwietnia 2020 r. w życie weszła nowa ujednolicona stawka na usługi świadczone na wynos i na miejscu - 8 proc.
- Zaproponowaliśmy, by wszystkie usługi w gastronomii były objęte właśnie stawką 8 proc. Obecnie jest to stawka stosowana w blisko 50 proc. operacji. Chcemy, by było tak, jak jest w Niemczech: pijesz alkohol, kawę czy jesz ośmiorniczki – za wszystko płacisz 8 proc. podatku – wyjaśnia Kazimierczak.
Rząd proponował, że obniży podatek na usługi, które dotychczas były objęte 8-procentową stawką, do 5 proc., ale pozostawi stawkę 23 proc. (m.in na alkohol czy owoce morza). I - jak wynika z informacji money.pl - zdania nie zmienił.
Ministrostwo Finansów przyznaje, że w czasie konsultacji z różnymi branżami odbywały się też rozmowy z przedstawicielami gastronomii. Ich prośba o usunięcie stawki 23 proc. została jednak odrzucona. - Nie możemy wprowadzać dwóch stawek np. na alkohol. Jednej, specjalnej tylko dla branży gastronomicznej w wysokości 8 proc. i drugiej dla sklepów - czyli 23 proc. To byłoby niezgodne z unijnymi przepisami - tłumaczy rzecznik prasowy resortu Iwona Prószyńska.
Dodaje jednak, że urzędnicy są otwarci na inne propozycje dotyczące stawek VAT i będą je analizować adekwatnie do tego, jak będzie rozwijała się sytuacja na rynku w związku z pandemią.