Co oznacza 6,8 proc. inflacji? O tyle wzrosły ceny rok do roku, w październiku 2021 roku płacimy średnio właśnie o wspomniane 6,8 proc. więcej niż w październiku 2020 roku. To zła wiadomość, tym bardziej że prognozy mówiły o wzroście najwyżej o 6,4 proc.
Co więcej, wedle wszelkich prognoz inflacja w najbliższych miesiącach wzrośnie do 7 proc. i utrzyma się przed dłuższy czas. Analitycy Santandera są jeszcze bardziej pesymistyczni - uważają, że inflacja CPI przekroczy poziom 7 proc. przed końcem 2021 r., a w I kwartale 2022 może osiągnąć 8 proc.
W miarę wzrostu inflacji rośnie też presja na prezesa NBP (który przewodniczy Radzie Polityki Pieniężnej), by podniósł po raz kolejny stopy procentowe. Ten krok oznaczałby, że droższe staną się kredyty, ale to z kolei pozwoli okiełznać konsumpcję na kredyt i ograniczyć wzrost cen.
"Konieczne kolejne wyraźne zwiększenie stóp procentowych. Rozum czy polityka? Niestety prezes Glapiński jest niewiarygodny i nieprzewidywalny" - pisze na Twitterze dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.
- Podwyżki stóp procentowych teraz nie będą miały wpływu na inflację w najbliższych miesiącach, tym bardziej że część wzrostu inflacji wynika z cen surowców czy czynników regulacyjnych (podatki, ceny energii). Dlatego też radykalne zacieśnianie warunków monetarnych (takie, że realne stopy procentowe zbliżałyby się do zera) nie jest potrzebne, ponieważ mogłoby zaszkodzić gospodarce. Zdecydowana reakcja banku centralnego jest jednak konieczna, aby nie dopuścić do odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych i przełożenia się wysokiej inflacji na żądania płacowe - mówi w rozmowie z money.pl Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millenium.
Maliszewski dodaje, że zarządzać oczekiwaniami inflacyjnymi można nie tylko przez podwyżki stóp procentowych, ale także przez wiarygodną komunikację.
- Niestety nasza RPP jest spóźniona w reakcji na przyspieszającą inflację, a przez długi czas bank centralny ignorował spiętrzające się ryzyka inflacyjne. Coraz więcej danych, w tym raport koniunktury opublikowany przez NBP, wskazuje bowiem, że presja płacowa narasta i żądania płacowe w firmach się nasilają. Gdyby RPP zaczęła podwyżki stóp wcześniej, zapewne skuteczniej wpływałaby na oczekiwania inflacyjne - dodaje ekonomista Millenium.
O ile powinny wzrosnąć stopy?
- Jeśli zaufanie do banku centralnego jest małe, to nawet wysoka podwyżka stóp procentowych nie pomoże w walce z inflacją. Jeśli jest duże, to już sama zapowiedź podniesienia stóp będzie skuteczna. Dziś nie ma wątpliwości, że Rada Polityki Pieniężnej musi zacząć serię podwyżek - mówi w rozmowie z money.pl ekonomista prof. Witold Orłowski.
Dodaje, że trudno dziś powiedzieć jaki poziom stóp procentowych będzie potrzebny do tego, by zatrzymać inflację. Pewne jest to, że przez ostatni co najmniej rok wiarygodność banku centralnego mocno ucierpiała. A to oznacza, że do okiełznania inflacji będą potrzebne o wiele wyższe podwyżki stóp, niż gdyby NBP był wiarygodny.
- Trudno dziś powiedzieć, czy miałoby to być 5 czy 7 proc. - mówi prof. Orłowski. - W końcu inflacja sięga już prawie 7 proc., więc osiągnięcie realnej zerowej stopy wymagałoby podniesienia stóp również do 7 proc., co jest oczywiście nierealne - zauważa.
Wszystko zależy od tego, czy bank będzie umiał odzyskać swoją wiarygodność i to jest zdaniem prof. Orłowskiego sprawa o wiele ważniejsza niż wysokość stóp. Ekonomista dodaje, że prezes Glapiński nigdy nie ukrywał faktu, że za swoją misję uważa dopomożenie rządowi w czasie pandemii.
- Ale to nie dziwi, wiele banków centralnych tak uznało, nawet jeśli oznaczało to w pewnym sensie złamanie ich statutu. Ale coś, co można zrozumieć w sytuacji wyjątkowej, przestaje być akceptowalne w momencie, gdy powracamy do normalności. O ile nie mam pretensji za pomoc rządowi w wyjątkowej sytuacji, o tyle teraz bank musi odejść od tego nadzwyczajnego trybu. I przekonać nas, że naprawdę życzenia rządu nie są ważniejsze niż statutowe zadania NBP - mówi prof. Orłowski.
Co zrobi Narodowy Bank Polski?
NBP i Ministerstwo Finansów są w rozkroku. Dlaczego? Bo choć inflacja uderza w obywateli, to jest korzystna dla budżetu. Jak to możliwe? Ceny rosną, chcąc nie chcąc wydajemy więcej pieniędzy. Przez to rosną wpływy budżetowe - choćby z podatków.
To właśnie (między innymi) dzięki inflacji minister finansów Tadeusz Kościński zaraportował ostatnio, iż sytuacja budżetu jest wręcz wyśmienita. W okresie styczeń - wrzesień dochody budżetu państwa były wyższe o 55,6 mld zł w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego. Głównie dzięki dochodom podatkowym, które były wyższe o około 48,3 mld zł. Wpływy z podatku VAT wzrosły w rok o 20,7 proc. (około 27,1 mld zł), z PIT były wyższe o 15,4 proc. (6,9 mld zł), a z CIT - o 24,3 proc. (7,4 mld zł).
Ale inflacja uderza też w ludzi (szczególnie najmniej zamożnych), niektórzy ekonomiści nazywają ją wprost ukrytym podatkiem.
- Dla gospodarstw domowych inflacja ma tę cechę, że redukuje siłę nabywczą z trudem zarabianych pieniędzy. Za tę samą kwotę z czasem możemy kupić coraz mniej towarów i usług. Jednocześnie wraz z coraz wyższymi cenami do budżetu trafia więcej pieniędzy z podatków pośrednich, głównie z VAT i akcyzy - zauważa Ireneusz Jabłoński, ekonomista i ekspert Centrum im. Adama Smitha.
Podkreśla, że jest tu ewidentny konflikt interesów. Rząd dostaje więcej pieniędzy kosztem obywateli. Naturalnym zadaniem Narodowego Banku Polskiego byłoby więc podniesienie stóp procentowych.
- Tempo wzrostu, jakie obecnie odnotowujemy, może skłonić Radę Polityki Pieniężnej do kolejnej podwyżki stóp procentowych już w środę. Choć nie ukrywamy, że prawdopodobnie nie jest to na rękę NBP ani Ministerstwu Finansów - mówi Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan.
Identyczne zdanie na temat wzrostu stóp procentowych prezentują analitycy banku Pekao. Na Twitterze ogłosili, że w środę czeka nas podwyżka stóp procentowych.
Skąd się dziś bierze tak wysoka inflacja?
Ekonomiści są zgodni: za znaczną część odpowiadają rosnące ceny paliw. GUS podał, że w stosunku do października 2020 roku wzrosły one aż o 33,9 proc. Na szczęście ceny paliw w ostatnich dniach nieco się ustabilizowały i przestały rosnąć. Zła wiadomość jest natomiast taka, że ciągle są wysokie i raczej nie spadną.
PiS podnosi podatki. Gowin: drożyzna przyspieszy
- Kolejne wzrosty inflacji są nadal podyktowane dynamiką zmian cen na rynkach światowych. Ceny ropy ustabilizowały się na swoich siedmioletnich maksimach, co mocno winduje ceny benzyny. Ceny gazu lekko spadły, choć nadal pozostają wysokie. Kurs węgla na giełdach po mocnych spekulacyjnych spadkach ponownie odbił. To wszystko rzutuje na ceny w Polsce - mówi Mariusz Zielonka.
Czy inflacja nam odpuści? Nie
W tym aspekcie ekonomiści są zadziwiająco zgodni. Polski Instytut Ekonomiczny prognozuje "jeszcze szybszy wzrost cen w nadchodzących miesiącach - w grudniu CPI przekroczy 7 proc., a w przyszłym roku inflacja wyhamuje jedynie w niewielkim stopniu". Podobne przewidywania mają analitycy Pekao i ING. A to oznacza, że inflacja nie dość, że wzrośnie, to utrzyma się przez najbliższe kilka miesięcy.
Zielonka dodaje, że część wzrostu cen jest niezależna od prowadzonej w kraju polityki pieniężnej, a dyskurs dotyczy tego, co dzieje się dziś i teraz, i jakie działania może podjąć rząd i NBP.
- Zapominamy jednak o tym, że lada moment zostaną wprowadzone rozwiązania Polskiego Ładu, które krótkoterminowo zwiększą presję inflacyjną poprzez zwiększoną konsumpcję obywateli, a jednocześnie przybliżają nas do spirali płacowo-cenowej. Możemy zatem oczekiwać, że średnio w przyszłym roku wzrost cen - tak jak go widzi Ministerstwo Finansów w ustawie budżetowej na 2022 rok - na poziomie 2,8 proc. stanie się wyłącznie pobożnym życzeniem - dodaje Zielonka.
Jest jeszcze jeden wątek sprawy z inflacją: polityczny. Rząd utrzymuje, że inflacja nie jest niczym niezwykłym, bo szybko się rozwijamy. A na dodatek wynagrodzenia rosną szybciej od inflacji i nie jest ona problemem.
Adam Glapiński jako szef Narodowego Banku Polskiego publicznie twierdzi, że w Polsce mamy do czynienia z cudem gospodarczym i skłania się ku ostrożnemu obserwowaniu inflacji. Podnoszenie stóp procentowych byłoby dla niego przyznaniem się do winy i do tego, że inflacja jednak jest problemem.
A to właśnie prezes NBP przewodniczy Radzie Polityki Pieniężnej, złożonej z osób powołanych przez Sejm, Senat i prezydenta. Podnoszenie stóp byłoby więc dla RPP dość niewygodne.
Z drugiej jednak strony inflacja najmocniej uderza w osoby najmniej zamożne, wśród których PiS ma spore poparcie. Jest też wodą na młyn opozycji. Niepodnoszenie stóp byłoby więc działaniem dziwnym. Co zrobi RPP?
Na razie pojawiają się głosy nawołujące Glapińskiego do ustąpienia ze stanowiska. Zaapelował o to w piątek Donald Tusk.