Coraz więcej firm, konkurując o pracownika, chce mu zapewnić możliwie najbardziej komfortowe warunki zatrudnienia. Wynagrodzenie to podstawa. Atrakcyjne są przywileje, które stanowią wartość dodaną.
To mogą być zniżki w pracowniczej stołówce, darmowe miejsca parkingowe czy bony świąteczne. Niemal standardem stały się karnety uprawniające do nielimitowanego wstępu na zajęcia poprawiające naszą aktywność fizyczną. Oferta jest bardzo bogata. Można iść na basen, aqua aerobik, jogę, taniec, siłownię czy squasha. Z takich bonusów korzysta około 2,5 mln Polaków. Problem w tym, że według szacunków nawet 85 proc. posiadaczy sportowych karnetów w ogóle ich nie używa. Aktywny fizycznie jest tylko co dziesiąty dorosły posiadacz tego benefitu.
Selfie w siłowni to ćwiczenie na marne
Według tegorocznych badań Deloitte liczba studiów fitness w całej Polsce systematycznie rośnie i dziś możemy wybierać już spośród 2600 takich miejsc.
Dlaczego więc - tym bardziej, że często płaci za to pracodawca – większość z nas z tego przywileju nie korzysta?
Brak czasu nie jest jedynym z powodów. Posiadacze karnetów narzekają też, że nie widać efektów ich ćwiczeń w walce o wymarzoną sylwetkę, przez co spada im motywacja. Woleliby pracować pod okiem indywidualnego trenera, ale regularny, indywidualny trening to dość spory wydatek wykraczający poza zakres abonamentu pracowniczego.
Do tego ci, którzy korzystają z zajęć, robią to nieefektywnie. Tak, jakby przychodzili do pracy, żeby w niej… posiedzieć. Taka postawa nazywa się prezenteizmem i jest przypadłością dotykającą przeważnie pracowników korporacji. Analogicznie fitness prezenteizm polega na nieefektywnym „zaliczeniu” treningu. Godzinny plan ćwiczeń jest de facto dwuipółgodzinną rozrywką. Zamiast serii powtórzeń – rozmowy, przestoje i selfie z hantlami.
Trenuj przez godzinę, spalaj przez półtorej doby
Jak więc zadbać o to, aby trening, który wykonujemy nie szedł na marne? W Stanach Zjednoczonych powstała koncepcja „grupowego treningu indywidualnego”. Całość nazwano: Orangetheory Fitness.
Jak on działa? Każdy, kto będzie chciał wziąć udział w tym treningu, zapisuje się na konkretną godzinę, w określonym terminie. Na miejscu czeka na niego i pozostałych uczestników trener ze specjalnie opracowanym na ten dzień zestawem ćwiczeń, który, co ciekawe, nigdy więcej się nie powtórzy.
Interwałowe treningi mają się nie tylko nie nudzić, ale przede wszystkim pomóc w podkręceniu metabolizmu i zwiększeniu powysiłkowej konsumpcji tlenu, dzięki czemu uczestnik zajęć spali więcej kalorii niż miałoby to miejsce podczas tradycyjnych ćwiczeń na siłowni, a kolejne spala nawet do 36 godzin po treningu. Bieżnia, maszyny do wiosłowania, hantle, taśmy TRX – te wszystkie urządzenia znane z siłowni czy klubów fitness będą do dyspozycji użytkowników. Co jednak nietypowe, dzięki użyciu monitorów serca i pracy organizmu, uczestnik i wykwalifikowany trener w czasie rzeczywistym obserwują wyniki ćwiczącego na ekranie. Pozwala to dopasować intensywność treningu do indywidualnych predyspozycji ćwiczącego. Nie ma znaczenia na jakim poziomie zaawansowania się jest - autorski program, technologia i wykwalifikowany trener zadbają o maksymalne wykorzystanie każdej z 60 minut poświęconych na trening, tak aby ćwiczący osiągnął swoje cele. Dodatkowo, obecność grupy pozytywnie wpływa na motywację i chęć przekraczania swoich granic.
50 zł kary za spóźnienie na zajęcia
Twórcy Orangetheory Fitness nie mają wątpliwości: godzina takiego treningu pozwoli osiągnąć taki sam efekt jak 2,5 godziny spędzone w siłowni.
– Kluczem do sukcesu w pracy nad wymarzoną sylwetką jest determinacja i konsekwencja. Sama wiem, jak ciężko jest zmotywować się do pójścia na trening – mówi Małgorzata Mączyńska, wielokrotna Mistrzyni Polski Bikini Fitness, Ambasadorka Orangetheory Fitness w Polsce – Kiedy już podejmiemy ten wysiłek to nie ma nic bardziej denerwującego od czekania w kolejce na poszczególne maszyny, wychładzając organizm i nie wykorzystując maksymalnie czasu przeznaczonego na trening. Dlatego największym atutem treningu Orangetheory Fitness jest ekonomia czasu; w 60 minut spala się nawet 1100 kcal w rytmie, który jest personalizowany w zgodzie z indywidualnymi predyspozycjami – dodaje.
Posiadacze karnetów Orangetheory Fitness paradoksalnie oszczędzają też własne pieniądze, ponieważ nieobecność na umówionym wcześniej treningu, skutkuje karą finansową w wysokości 50 zł – co wynika z zapisów w umowie z klientami. Nie można się spóźnić ani odwołać treningu później niż 8 godzin przed rozpoczęciem zajęć.
– Przysłowiowa „kara finansowa” za niepojawienie się w klubie, mimo umówionego treningu, obowiązuje we wszystkich klubach OTF na całym świecie. Jej celem jest zmotywowanie klubowiczów, ale i troska o efektywność treningu, którego założeniem jest praca i wzajemna mobilizacja w grupie – mówi Maciej Turowski, dyrektor zarządzający Orangetheory Fitness Polska – Nie chcemy zarabiać na tzw. martwych karnetach, ale razem z klubowiczami cieszyć się z osiąganych przez nich efektów. Do OTF dołączają zazwyczaj osoby mocno zorientowane na cel, a więc kary w rzeczywistości naliczane są sporadycznie, a do tego rozpatrywane są indywidualnie. – wyjaśnia.
- Mówi się, że najtrudniejszy jest pierwszy krok. Aby pomóc osobom zdeterminowanym od razu rozpocząć realizację postanowień noworocznych, aktualnie w naszym pierwszym studio, do końca stycznia, można skorzystać z aż trzech bezpłatnych treningów. – dodaje Radosław Jarmuła z Orangetheory Fitness.
Wygląda na to, że taki karnet ma szansę być pierwszym, który nie będzie się kurzył w szufladzie, a poniesione inwestycje czasu i pieniędzy na zachowanie zdrowia i uzyskanie wymarzonej sylwetki, w końcu przełożą się rzeczywistość. Może to jest właśnie dobry sposób na zrealizowanie postanowień noworocznych?