Wtorkowe Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Enei zapoczątkowało kadrowe tsunami w państwowych spółkach. Udziałowcy przedsiębiorstwa energetycznego, spośród których największym jest Skarb Państwa (posiada 52,29 proc. akcji spółki), wymienili częściowo radę nadzorczą, co toruje im drogę do wymiany zarządu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kadrowa rewolucja w Enei
Choć kampanijne credo koalicji rządzącej zakładało zmniejszenie liczby "stołków" w państwowych spółkach i obsadzenie ich fachowcami, to przypadek Enei pokazuje coś innego. Z rady odwołano trzech członków: Romana Stryńskiego, Pawła Łomckiego oraz Anetę Kordowską. W ich miejsce powołano zaś pięciu nowych (wszystkich wskazało państwo): Ewę Bagińską, Zbigniewa Szymczaka, Piotra Szymanka, Michała Gniatkowskiego i Monikę Starecką — samych prawników.
Nie spodobało się to Zbigniewowi Jakubasowi, prezesowi Grupy Kapitałowej Multico i akcjonariuszowi Enei. W ubiegłym roku z majątkiem wartym 1,9 mld zł biznesmen uplasował się na 30. miejscu listy najbogatszych Polaków.
W radzie nadzorczej spółki przemysłowej powinno znaleźć się kilku inżynierów. Tymczasem jedynym inżynierem — jak dowiedziałem się po WZA — jest pracownik Enei wybrany przez załogę. Dziś Skarb Państwa wydelegował do RN samych prawników, wśród których tylko jedna osoba miała do czynienia z branżą energetyczną. Prawnicy mają prawo nie odróżnić prądu stałego od prądu zmiennego — mówi w rozmowie z money.pl inwestor.
Zdaniem naszego rozmówcy nie była to najlepsza decyzja, biorąc pod uwagę, że spółka będzie podejmować bardzo trudne decyzje w związku z trwającą transformacją energetyczną. — Być może trzeba będzie myśleć o rozproszonej formie produkcji energii, żeby uniknąć zagrożeń, jakie funduje nam dziś Rosja — uważa Zbigniew Jakubas.
Trudne czasy, duża odpowiedzialność
Jak podkreśla biznesmen, w razie potrzeby członków rady nadzorczej, których obowiązkiem jest patrzenie zarządowi na ręce, będzie można pociągnąć do odpowiedzialności za błędy. Zgodnie z przepisami rada nadzorcza jest ciałem nadzorczym i ponosi odpowiedzialność zarówno karną, jak i cywilną. Kiedy spółce przyjdzie podejmować trudne decyzje, czasami ryzykowne, odpowiedzialność będzie wysoka.
— Transformacja energetyczna musi następować w sposób przemyślany, długofalowy i logicznie uporządkowany, bo niestety nie uciekniemy od niej. Sensowne decyzje wypracowuje się podczas burzy mózgów ludzi znających branżę. Zobaczymy, jakie decyzje będą podejmowane przez nowy zarząd — mówi akcjonariusz Enei. I dodaje:
Słyszę od ludzi z branży, że w obecnym zarządzie jest jeden człowiek, który zna się na energetyce. Jeśli dalej będą nominacje polityczne do zarządu, to nie będzie dobrze.
Akcjonariusze dostali prawo głosu
Nie wszystko jednak rozczarowało Zbigniewa Jakubasa.
— Jestem pozytywnie zaskoczony tym, że przewodnicząca dzisiejszych obrad dała akcjonariuszom możliwość wypowiedzenia się. Wcześniej przez osiem lat nie mieliśmy takiej szansy, a zarząd na żadne nasze pytania nie odpowiadał — przypomina miliarder.
W trakcie obrad odniesiono się do kwestii "naprawienia szkody wyrządzonej przy sprawowaniu zarządu lub nadzoru". Sprawa dotyczy nieudanej inwestycji w blok energetyczny w Ostrołęce, który najpierw został zbudowany, a następnie zburzony. Jak już pisaliśmy, zarząd Enei zapowiedział, że będzie dochodził roszczeń od osób, które odpowiadały za tę decyzję.
Budowę ostatniej w Polsce nowej elektrowni węglowej — jak informowała "Gazeta Wyborcza — okoliczni mieszkańcy nazywali "wieżami Kaczyńskiego". To od wzniesionych betonowych pylonów i chłodni kominowej, wysokich na ponad 100 metrów.
Czas rozliczyć "Ostrołękę"
Akcjonariusze Enei zagłosowali za dochodzeniem od byłych członków zarządu, rady nadzorczej i firm ubezpieczeniowych roszczeń za straty przy tej inwestycji. Szacowana kwota szkody to 656 mln zł.
— Pozytywnie oceniam próbę rozliczenia zarządu za ewidentnie politycznie sterowane decyzje w sprawie budowy bloku energetycznego Ostrołęka C bez zapewnienia finansowania i bez przemyślanej strategii biznesowej — mówi Zbigniew Jakubas.
Zabrał też głos w trakcie samych obrad. Akcjonariusz powiedział, że sprawa Ostrołęki powinna zostać rozliczona, bo wiąże się z ok. 1,5 złotego straty na akcję każdego inwestora.
Zdaniem Zbigniewa Jakubasa budowa bloku energetycznego Ostrołęka C na węgiel była jedną z najgorszych decyzji podjętych przez spółkę.
— Ewidentnie była to decyzja polityczna. Przecież już było wiadomo, że węgiel pomału idzie w odstawkę, a mimo to zdecydowano się na bezsensowne wydatkowanie kilkuset milionów złotych. Oczywiście możemy płynąć pod prąd, ale do brzegu na pewno nie dopłyniemy — puentuje nasz rozmówca.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl