Artykuł jest częścią naszego cyklu #JedziemyWPolskę.
"Koń, jaki jest, każdy widzi" - napisał w połowie XVII wieku ks. Benedykt Chmielowski. Stadniny w Janowie Podlaskim jeszcze wtedy nie było, powstała niespełna 100 lat później. Gdyby była, podlascy hodowcy arabów pewnie by się z księdzem spierali.
Konia z pewnością widzi każdy, kto do Janowa wjeżdża. W reklamach, na szyldach, jako ozdoby. Nawet na ścianie urzędu gminy wymalowano ostatnio mural z końskim motywem.
Im bliżej do stadniny, tym częściej można napotkać te prawdziwe, żywe konie, biegające po łąkach. Które z nich są warte miliony euro? Choć "koń, jaki jest, każdy widzi", laikowi trudno stwierdzić.
- Jak się rozmawia o Polsce za granicą, to ludzie kojarzą trzy miasta: Warszawę, Kraków i Janów Podlaski - mówi szef hotelu w Janowie.
Helikopterem z Warszawy
O Janowie też można by napisać: "jaki jest, każdy widzi". Niewielkie, spokojne miasteczko. Rynek (aktualnie w remoncie) kilka sklepów, szkoła.
Do tego zabytki - kolegiata, grota Naruszewicza i pałac biskupi, do którego jeszcze wrócimy.
Raz do roku Janów staje się jednak miastem o światowym charakterze. Aukcja koni i Polski Narodowy Pokaz Koni Arabskich Czystej Krwi przyciągają tłumy.
Jedni przyjeżdżają z pasji, po to, żeby popatrzeć na konie. Inni, z grubym portfelem, chcą je kupować.
- Zawsze było tak, że na aukcję i na targi przyjeżdżało mnóstwo ludzi. Mieszane towarzystwo, sporo gości zza granicy - opowiada pan Andrzej, właściciel sklepu przy rynku. - Cały rok się na to czekało.
Arabscy szejkowie, skłonni wydać na konie kilka milionów dolarów, w samym Janowie się jednak nie pojawiali.
- To jest grupa gości, która raczej przylatuje z Warszawy helikopterem, a po aukcji wraca - mówi dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury Renata Kaczmarek. - Ale i tak aukcja co roku generuje bardzo duży ruch turystyczny. Pozajmowane są wszystkie miejsca hotelowe, goście przyjeżdżają przed aukcją, a później zostają na kilka dni.
Tak przynajmniej było. Bo od pewnego czasu janowskie święto koni jest obchodzone jakby mniej hucznie.
Shame of Poland
- Roz....ali, no co mam panu powiedzieć? - mówi pan Marek, którego spotykam na rynku. W Janowie mieszka od urodzenia. - Ludzie z całego świata przyjeżdżali, pieniądze szły, a teraz jest taki burdel, że od kilku lat to na te targi w ogóle nie ma po co przychodzić. No roz....ali.
W krótkich, żołnierskich słowach, pan Marek komentuje działania nowych władz stadniny. A do zniszczenia faktycznie było sporo, bo janowska stadnina to najstarsza i najbardziej utytułowana hodowla koni arabskich w Polsce.
Jej historia sięga czasów napoleońskich. Po tym, jak wywiezione w czasie I wojny światowej stado prawie w całości padło, stadninę odbudowano. Po kolejnej wojnie swój prestiż hodowla odzyskała pod koniec lat 50., a w 1980 roku, na aukcji, która nie nazywała się jeszcze "Pride of Poland", sprzedano pierwszego konia, którego cena przekroczyła 1 mln dolarów. Ogier nazywał się El Paso.
Potem bito kolejne rekordy. W 2015 roku, za 1,4 mln euro, sprzedano klacz Pepita. Łączny dochód z tej aukcji zamknął się w 4 mln euro. I to był ostatni finansowy sukces stadniny.
W 2016 roku ze stanowiska prezesa odwołano Marka Trelę, który tę funkcję sprawował przez 16 lat. Zdaniem ówczesnego ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela, który podpisał decyzję o odwołaniu Treli, prezes wykazał się niegospodarnością.
Od czterech lat prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo, choć na razie nikt nie usłyszał jeszcze formalnych zarzutów.
W ciągu czterech lat od zmiany prezesa stadniny wymieniano czterokrotnie. Najpierw został nim Marek Skomorowski, jeden z założycieli Solidarnej Polski. Jest ekonomistą, wcześniej pracował m.in. w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Z końmi miał niewiele wspólnego. Odszedł ze stanowiska po kilku miesiącach, gdy w stadninie padły dwa konie. Przyczynąa ich śmierci był skręt kiszek. Sprawa okazała się skandalem, bo zwierzęta należały do Shirley Watts, żony perkusisty The Rolling Stones.
Po tych wydarzeniach gwiazda zabrała swoje konie z Janowa.
W tym samym roku na stanowisko prezesa wybrano dr. hab. Sławomira Pietrzaka. W 2018 roku został odwołany. Oficjalnych przyczyn nie podano, ale zorganizowane za jego rządów aukcje koni okazały się finansowymi klapami.
Następnym prezesem był Wojciech Czochański. Wytrzymał 2 lata. W rozpisanym w lutym 2020 konkursie postanowił nie brać udziału.
W kwietniu tego roku konkurs rozstrzygnięto. Szefem stadniny został Marek Gawlik, który funkcję zamierza sprawować społecznie. Jest też szefem Polsko-Saudyjskiej Rady Biznesu i, jak przekonuje, czynnym jeźdźcem.
Od momentu odwołania Marka Treli przychody stadniny stale spadają. W 2018 roku strata wyniosła 3,273 mln zł. W 2017 roku sprzedano zaledwie 6 koni za w sumie ok. 400 tys. euro. Rok później sprzedano zaledwie trzy, za 259 tys. euro.
- "Pride" to po angielsku "duma", co nie? - pyta pan Jacek, którego spotykam w janowskim sklepie. - No to teraz powinni nazwę zmienić na "wstyd".
Ostatnia aukcja, z 2019 roku, wyglądała już nieco lepiej. Choć do czasów świetności stadniny nadal sporo brakuje, to zysk ze sprzedaży koni doszedł do 1,4 mln euro.
Sam Marek Trela, po odwołaniu ze stanowiska, przez jakiś czas pracował przy hodowli koni w Arabii Saudyjskiej. Obecnie kieruje azylem dla dzikich kotów, na zlecenie księżniczki Jordanii.
Koń klasy premium
Konie arabskie, w których specjalizuje się stadnina w Janowie, nawet dla laika wyglądają szczególnie. Mają smukłe, długie szyje, stąpają lekko, jakby unosiły się w powietrzu.
Są też szybkie i wytrzymałe.
Ich wytrzymałość ma jednak swoje granice. Według rozmaitych kontroli, jakie przeprowadzono w stadninie, sytuacja zwierząt jest zła, a "konie klasy premium", z których słynęła stadnina, przebywają w warunkach od tego "premium" bardzo dalekich.
Jak donosiły posłanki PO, które pojechały do Janowa z interwencją poselską, "koniom, które jeszcze kilka lat temu wygrywały czempionaty, nie ma kto wynieść obornika".
Stwierdzono też, że konie karmiono niskiej jakości paszą. Nie miały też zapewnionej odpowiedniej opieki kowalskiej.
W jeszcze gorszej sytuacji miały być krowy, które od pewnego czasu hoduje się w janowskiej stadninie, by podnieść jej rentowność.
"Wszystko jest w porządku"
Na ustalenia, o których mówiły posłanki PO, a wcześniej Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa (który pisał o "dramatycznie złych warunkach", w jakich których trzymano krowy) odpowiedział minister rolnictwa, przytaczając list Przyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Rolnictwa w Janowie.
“Pokazywanie negatywnych wydarzeń w stadninie jest wykorzystywane do zwalczania się partyjnych ugrupowań. Zawsze na wiosnę konie wyglądają gorzej., Faktem jest, że część zebranego siana była zlej jakości, a słaby odrost traw na pastwiskach z powodu zimnych dni i suszy spowodował przedłużające się przebywanie koni w stajniach i konieczność dłuższego karmienia ich sianem, co odbiło się na ich kondycji" - przyznają związkowcy.
"Także kłopoty z powodu braku własnego podkuwacza i braku możliwości z przyczyny koronawirusa zatrudnienia podkuwaczy z zewnątrz poskutkowało brakiem bieżącej pielęgnacji kopyt u części koni. Fakty te zostały skrzętnie wykorzystane przez polityków do pokazania stadniny w złym świetle. Apelujemy do opozycji i mediów o opamiętanie się i nieniszczenie ludzi, w tym przypadku ciężko pracującej załogi stadni w Janowie" - czytamy w liście.
Jednocześnie sama stadnina, pod wodzą nowego prezesa, próbuje się rozwijać. Nowy szef wielokrotnie mówił w mediach o tym, że oprócz hodowli koni chce inwestować w turystykę.
Na drodze stanął mu jednak koronawirus.
Wycieczka na zamówienie
Od maja stadnina była nieczynna dla zwiedzających. W lipcu już można do niej wejść, ale tylko w zorganizowanych grupach.
- Najbliższy termin mam na poniedziałek - słyszę w słuchawce, gdy próbuję się umówić na wycieczkę. Jest czwartek.
Chętnych na to, by zobaczyć janowską stadninę jest wielu. Stojący przed bramą ochroniarz jest jednak bezlitosny. Co chwilę spod szlabanu zawracają samochody pełne turystów, którzy liczyli na to, że uda im się zobaczyć chociaż część "polskiej dumy".
- Akurat przejeżdżaliśmy, pomyśleliśmy, że wejdziemy - mówi starszy mężczyzna w terenowym samochodzie. Na siedzeniu pasażera siedzi jego żona, z tyłu wnuki. Z tyłu, na bagażniku, dwa rowery.
Zawrócona pod szlabanem zostaje też nasza ekipa. Ochroniarz robi jednak wyjątek. Pozwala nam wjechać za szlaban i zawrócić. Droga prowadząca do stadniny jest wąska, a służbowe auto ma swoje gabaryty.
Nie tylko konie
Koronawirus stanął na drodze nie tylko stadninie. Boryka się z nim cały region, w tym sam Janów Podlaski. Który co prawda z koniem się kojarzy, ale w żadnym wypadku na koniach się nie kończy.
- Janów Podlaski kojarzy się wszystkim z końmi i cieszę się z tego bardzo, bo to jest nasza wizytówka znana na całym świecie. Ale jesteśmy miejscowością, która w ogóle nie ma długów, więc oprócz tej stadniny dochody mamy - mówi wójt gminy Janów, Leszek Chwedczuk. - Sporo się w Janowie dzieje, w tej chwili trwa m.in. remont skweru, budujemy drogi. Podpisaliśmy niedawno umowę w sprawie doprowadzenia do miejscowości gazu.
Wśród najważniejszych pracodawców w regionie wójt wymienia przedsiębiorstwa turystyczne. Tych, jak na tak niewielką miejscowość, jest całkiem sporo.
- Trudno policzyć ilu turystów rocznie nas odwiedza, myślę, że to jest kilka tysięcy - mówi Renata Kaczmarek. - Jest ok. 400 miejsc noclegowych. Bardzo wielu turystów zatrzymuje się w Janowie przejazdem, bo przechodzą tutaj szlaki piesze i rowerowe, więc oni wpadają i wypadają. Ale jest też spora grupa turystów, którzy przyjeżdżają do Janowa co roku.
Co Janów ma do zaoferowania poza końmi? Ciszę. Bo choć w mieście jest przemysł, i to wcale niemały, bo swoją przetwórnie ma tutaj m.in. Bakaland, to praktycznie go nie widać.
Miasteczko jest ciche, spokojne i zielone.
- To jest miejsce, do którego ludzie przyjeżdżają się zresetować - mówi Renata Kaczmarek. - Mamy piękne tereny, jest to podlaski przełom Bugu, park krajobrazowy z endemiczną roślinnością i gatunkami zwierząt, których nie spotyka się w innych rejonach. Jeśli chodzi o warunki krajoznawczo-przyrodnicze, to jest tu bardzo różnorodnie.
"Byliście w zamku?"
O atrakcje turystyczne, które nie są janowską stadniną, pytam miejscowych. Każda osoba, którą spotkam, odpowiada bez wahania: - byliście w zamku?
Zamek to pozostałości po XVIII wiecznej historii Janowa, w którym rezydowali biskupi łuccy. To właśnie ich rezydencję nazywa się "zamkiem", choć architektonicznie bliżej jej raczej do pałacu.
Właśnie tutaj mieszkał biskup Adam Naruszewicz, który by współtwórcą tez Konstytucji 3-maja. Podobno zresztą tutaj je napisał, choć nie w samym pałacu.
Pracować biskup wolał w ogrodzie, w specjalnie do tego celu zbudowanej grocie, którą można zobaczyć również dziś.
Przez wiele lat budynek był ruiną. Po II Wojnie Światowej przeszedł na własność Skarbu Państwa, po czym został przekazany janowskiej stadninie.
Od początku lat 90-tych nie był restaurowany i niszczał. Aż w końcu, 4 lata temu, został odrestaurowany.
Dziś w zamku biskupim mieści się 4-gwiazdkowy hotel. I choć zaczął działać dokładnie wtedy, kiedy wybuchł kryzys w stadninie, a teraz, jakby tego było mało, dopadł go niszczący całą branżę koronawirus, jakoś sobie radzi.
- Staramy się budować swoją markę w oparciu o wypoczynek rodzinny, i to się sprawdza - mówi Grzegorz Orzełowski, dyrektor hotelu. - Choć od początku założenie było takie, żeby była możliwość robienia dużych konferencji i zapraszania klientów biznesowych.
Kryzys w stadninie, jak mówi szef hotelu, nie odbił się negatywnie na zyskach zamku.
- Oczywiście, gdyby stadnina funkcjonowała świetnie, to na pewno byłoby dla nas lepiej. Ale myślę, że ten hotel się obronił. Wiele rzeczy dzieje się w zamku w Janowie Podlaskim, nie do końca związanych z wydarzeniami w samej stadninie - mówi Grzegorz Orzełowski.
I zapewnia, że gdy stadnina znów "stanie się perłą", zamek chętnie będzie z nią współpracował.
"Stadnina nie upadnie"
Co do tego, że stadnina wróci do dawnej świetności, nikt nie ma wątpliwości.
- Ona przetrwała 200 lat, dwie wojny. To niemożliwe, żeby stadnina padła - mówi wójt Janowa Podlaskiego.
Prawdziwy test czeka ją pomiędzy 7 a dziesiątym10 sierpnia. To wtedy w Janowie będzie się odbywała tegoroczna edycja Pride of Poland.
Nie wiadomo jeszcze jak będzie wyglądała z powodu obostrzeń wprowadzonych na czas pandemii. Wiadomo jednak, że się odbędzie.
- Prowadzimy już rozmowy ze stadniną, będziemy przyjmować gości aukcji - mówi Grzegorz Orzełowski. - Życzę stadninie tego, żeby jej świetność się odbudowywała niezależnie od tego, kto tam rządzi.
JEDZIEMYWPOLSKĘ
Jeśli w Twojej miejscowości dzieje się coś ważnego, ciekawego, poruszającego - zgłoś się do nas za pośrednictwem platformy dziejesie.wp.pl