14 grudnia, poniedziałek rano. Do siedziby właściciela Biedronki Jeronimo Martins w Warszawie wchodzi przedstawiciel Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Wręcza decyzję o nałożeniu kary. Kwota jest niebagatelna – ponad 723 mln zł. Recepcja szybko przekazuje pismo do kierownictwa.
Po parunastu minutach informacja jest już jednak publiczna. Zanim zapozna się z nią szefostwo Biedronki, news obiega Polskę, bo UOKiK informuje o karze na swojej stronie internetowej.
Według naszych ustaleń sieci pierwszy raz wręczono decyzję przez pracownika urzędu. Dotąd był to kurier. Tym razem chwilę po wręczeniu decyzji pracownik urzędu, jeszcze w siedzibie sieci sklepów, miał wyciągnąć telefon i dzwonić do centrali. Chwilę później informacja obiegła już media.
UOKiK tłumaczy, że praktyka z wysyłaniem swojego pracownika zamiast kuriera to rzeczywiście nowość. Wynika jednak z tego, że część przedsiębiorców robi wszystko, by pism od urzędu nie przyjąć: udaje, że to nie ta spółka albo siedziba, odmawia złożenia poświadczenia przyjęcia korespondencji.
"W przypadku decyzji ws. Biedronki dzięki doręczeniu osobistemu zniwelowane zostało ryzyko opóźnień związanych z okresem świątecznym i COVID-19" - napisał nam urząd.
Kwota 723 mln zł nie robi jednak wrażenia na inwestorach Biedronki. Kurs akcji nawet nie drgnął, choć kwota jest gigantyczna nawet jak na tę firmę. To jedna trzecia jej zysku z 2019 roku.
- To jest wyrok polityczny. Czas publikacji po negocjacjach z Unią nie jest przypadkowy. To wszystko jest tylko pod publikę, by pokazać, jak państwo wspaniale sobie radzi. Tam przegraliśmy, to niedobrym i złym zagranicznym sklepom pokażemy, kto rządzi – mówi nam osoba z branży.
Przykładem politycznego działania UOKiK-u ma być kara dla francuskiej Veolii, która sprzedaje ciepło w Warszawie. Choć firma jasno komunikowała już kilka lat temu, że współpracuje z państwową PGNiG, to dopiero teraz nałożono na nią karę finansową – ok. 120 mln zł.
Problem w tym, że kary nie otrzymał PGNiG. Tajemnicą poliszynela jest, że państwowy koncern od dłuższego czasu stara się o zakup Veolii. Dotąd bez skutku.
Wsteczny rappel extra
Co było powodem nałożenia kary w przypadku Biedronki? UOKiK twierdzi, że wykorzystywanie przewagi kontraktowej, czyli wymuszania dodatkowych rabatów w nieuczciwy i niezgodny z obyczajami sposób. W tym wypadku - wg urzędu - rabat miał być rozliczany na długo po sprzedaży produktu. Biedronka miała zapłacić za produkt X na przykład 2 zł, ale koniec końców dała kontrahentowi za niego 1,8 zł.
Z części dokumentacji, do której dotarł money.pl, wynika jednak, że dowodów na tego typu działania urząd nie ma zbyt wiele. Główny zarzut? Przewaga kontraktowa nad ponad 250 firmami z branży spożywczej. Zaskoczeniem to nie jest. Biedronka to drugie co do wielkości przedsiębiorstwo w Polsce. Z około 60 mld zł przychodów ustępuje tylko Orlenowi.
Jak miało dochodzić do wykorzystywania przewagi? Z naszych informacji wynika, że chodzi o tzw. wsteczny rappel extra. To wewnętrzna nazwa stosowana przez pracowników sieci na rodzaj rabatu naliczany już po zakończeniu sprzedaży. Przykładowo, Biedronka wprowadza do systemu kiwi od dostawcy. Nie wiadomo jednak, czy klienci kupią go 1 tonę, czy 3 tony.
Biedronka więc mówi: przy sprzedaży jednej tony cena za kilogram to 2 zł, przy 2 tonach 1,9 zł, a po przebiciu trzech ton to 1,8 zł. Zdaniem sieci handlowej zapisy o takich warunkach są wpisane do umowy z dostawcą. I są normalną praktyką rynkową stosowaną przez sklepy na całym świecie.
Wsteczny rabat, czyli płać i płacz
UOKiK twierdzi jednak, że sprawa wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim rappel extra nie był wpisany do umów, a sieć stosowała rabat wsteczny. Jak wyglądał? "Choć umawialiśmy się na 2 zł, to jednak zapłacimy wam tylko 1,7 zł. A jak się wam nie podoba, to więcej od was nic nie kupimy".
"Prezes UOKiK określił jako wsteczny rappel extra takie rabaty, których Jeronimo Martins Polska wymagało od dostawców już po zapoznaniu się z wynikami sprzedaży produktów za określony czas - zwykle miesiąc. Nie były one przewidziane we wcześniejszych umowach o współpracę czy umowach dostawy, ani też porozumieniach poprzedzających okres objęty rabatem, a zatem dostawcy przed nawiązaniem współpracy nie byli o nich poinformowani” - poinformowało nas biuro prasowe UOKiK.
Urząd twierdzi też, że posiada dokumentację udowadniającą stosowanie niezapisanych nigdzie rabatów. Skąd pochodzi? UOKiK w odpowiedzi dla money.pl ujawnia, że w ramach badania sprawy Biedronki doszło do przeszukania jej siedziby.
"Prezes UOKiK zebrał wszelkie dokumenty związane z wstecznymi rabatami extra. Są to głównie pisemne zobowiązania dostawców do udzielenia wstecznego rappelu extra i wystawienia faktury korekty pod rygorem zapłaty kary umownej w wysokości 110 proc. tego rabatu" - czytamy w odpowiedzi na nasze pytania.
Problem Biedronki? Nie, to problem całej branży
W dokumentacji nie ma oczywiście informacji o tym, jaka firma zgłaszała uwagi do współpracy z Biedronką. Jej ujawnienie skończyłoby się dla niej oczywiście zerwaniem kontraktów. Money.pl rozmawiał jednak z kilkoma prezesami i członkami zarządów największych polskich firm z branży spożywczej. Wszyscy są zgodni: nasz rynek to wolna amerykanka, ale nie tylko dla Biedronki, a każdej działającej u nas sieci handlowej.
- Nie mieliśmy do czynienia z tym rappel extra, ale rabaty posprzedażowe to norma na rynku. To stosuje każdy. Zazwyczaj to zapisy umowne, tylko co z tego, jak każdy musi się na nie godzić. Inaczej na półkach w sklepach się nie pojawia - mówi jeden z nich.
- We Francji czy Niemczech to jest nie do pomyślenia. Gdyby tamtejsze urzędy dostały takie umowy, jak my mamy z polskimi sieciami, to nie byłyby to kary liczone w milionach, a raczej w miliardach - stwierdza.
- Każde negocjacje to szantaż. Z Biedronką zasada jest prosta: albo akceptuje się ich warunki, albo nawet nie siadają do stołu do rozmów. Pole negocjacji jest niewielkie. To jednak praktyka coraz częstsza na rynku - opowiada kolejny.
Rozmawialiśmy też z wysoko postawionym menadżerem jednej z polskich sieci handlowych. On Biedronki bronić nie chce, jednak stwierdza też, że i producenci przesadzają.
- Upadła Alma, Piotr i Paweł, nie ma praktycznie Tesco, swoje problemy ma większość sieci handlowych. Zarabiają w zasadzie tylko dyskonty, ale one dają dostawcom gigantyczne obroty. Producent może narzekać, że marża jest tam minimalna, ale zaczyna sprzedawać za dziesiątki milionów złotych, także na eksport - stwierdza.
Sprawa kary dla Biedronki będzie się jeszcze ciągnęła. Sieć nie musi płacić ponad 720 mln zł, bo może się odwoływać do sądu. Pierwszy wyrok zapadnie zapewne za 3-4 lata, odwołanie po kolejnym roku, może dwóch.
- Badamy aktualnie wszystkie sieci handlowe pod kątem wymagania rabatów i stosowania opłat tzw. półkowych w stosunku do dostawców – deklaruje natomiast UOKiK.
Jeronimo Martins nie odpowiedziało na nasze pytania. Już po publikacji decyzji UOKiK-u opublikowało oświadczenie, w którym krytykuje gigantyczną karę. Przed świętami ulotki z jego treścią pojawiły się przy kasach Biedronki zaraz obok gazetek.
"Jerónimo Martins Polska stanowczo sprzeciwia się stronniczej, pozbawionej podstaw prawnych i faktycznych decyzji nałożonej przez UOKiK, a tym samym uważa ją za niesprawiedliwą i niezasłużoną. Co więcej, UOKiK podjął tę decyzję, nie przestrzegając należytych procedur prawnych, nawet nie wysłuchując dostawców" - czytamy w stanowisku.