Elżbieta Bieńkowska miała być reformatorką, wizjonerką i w ogóle lekiem na całe zło. Gdy Donald Tusk mianował ją panią wicepremier i szefem nowego, ogromnego resortu infrastruktury i rozwoju, decyzję chwaliły i media, i opozycja. To na jej ręce wkrótce trafią miliardy euro z Unii na budowę nowych dróg i modernizację kolei, które w ciągu najbliższych sześciu lat będzie musiała skutecznie rozdysponować. Niestety, superminister właśnie po cichu przyznała, że z kolejowym molochem o nazwie PKP nie da sobie rady.
Unia na lata 2014-2020 daje sto miliardów złotych i chce, żeby sześćdziesiąt poszło na kolej (przy czym zakupy pociągów odpadają, chodzi tylko o infrastrukturę), a czterdzieści na drogi. Bieńkowska, jak to u niej zwykle bywa, z rozbrajającą szczerością przyznaje, że tak tych pieniędzy na pewno wykorzystać się nie da.
Jeśli chodzi o kolej, pani minister twierdzi, że_ w _ _ Polsce nie będzie potencjału do wzięcia tych pieniędzy. _Za to na drogi ekspresowe - jak najbardziej tak. Dlatego zamierza odwrócić proporcje. Czyli przeznaczyć na kolej nie sześćdziesiąt, a czterdzieści miliardów złotych. To i tak suma olbrzymia, dwa razy większa od tej, którą dostaliśmy w latach 2007-2013 i której do dzisiaj nie jesteśmy w stanie w całości wydać.
Trwoga, jak zagospodarować aż czterdzieści miliardów złotych, musi być w resorcie Bieńkowskiej ogromna. Bo choć pani minister może mieć dobre pomysły na inwestycje, to na drodze do ich realizacji ma jednego, potężnego przeciwnika - PKP PLK, zarządcę wszystkich linii kolejowych w Polsce, który odpowiada za remonty i budowę nowej infrastruktury.
To ociężały i przerośnięty moloch rodem z PRL, w którym pracuje czterdzieści tysięcy osób. Mimo że zarządza nimi ponad dwustu wszelkiej maści dyrektorów, firma nie wyrabia z robotą. Naczelna Izba Kontroli nie zostawia na niej suchej nitki - ponad połowa inwestycji ma opóźnienia, nawet rzędu 29 miesięcy, brakuje rzetelnie przygotowanych projektów, nawet przetargi nie są organizowane na czas. Nic więc dziwnego, że Bieńkowska chce dać tak dysfunkcyjnemu tworowi jak najmniej. Być może - przy odpowiedniej dozie szczęścia - z czterdziestoma miliardami złotych PKP PLK jakoś sobie poradzą.
Rozwiązanie tego problemu wydaje się proste - przewrócić molocha do góry nogami, porządnie potrząsnąć i postawić z powrotem na ziemię. Jednak na razie nie ma na niego mocnych. Kolejni śmiałkowie stają do walki, ale z mizernym skutkiem. Z tą misją nie poradził sobie już Sławomir Nowak, który tak jak Bieńkowska, miał być kolejowym reformatorem, teraz wygląda na to, że pani superminister też składa broń. I choć dziennikarzom mówi: _ czterdzieści miliardów wystarczy, więcej nie potrzebujemy _, to pewnie myśli: _ sześćdziesiąt byłoby lepsze, ale nie uda się ich wykorzystać. Sorry, taką mamy kolej _.
Autor felietonu jest dziennikarzem portalu Money.pl
Czytaj więcej w Money.pl