Choć wszystkie znaki na polskiej ziemi i niebie wskazywały, świat 21 grudnia 2012 nam się nie skończył. Cóż więc, żyć trzeba dalej i z otwartymi rękami powitać Nowy 2013. Tylko jak, kiedy wszystko już się wydarzyło, a balon absurdów choć skrupulatnie dmuchany przez cały rok wcale nie pękł z hukiem, a jedynie sflaczał? Czym będziemy żyć w postapokaliptycznej Polsce 2013 roku?
Poprzednio było łatwiej. Rok 2011 żegnaliśmy z honorami, pogodzeni z losem, gotowi na ostateczne, ale i z dreszczykiem oczekiwanych emocji. Bo przecież, choć minister Rostowski jeszcze w listopadzie owego roku, śmiertelnie poważnie, prorokował gospodarce załamanie, które miało skutkować nadwiślańską wojną totalną, to po drodze czekało nas jeszcze piłkarskie święto - upragnione Euro 2012.
Tymczasem świat się nam staczał powoli, acz systematycznie i rytmicznie. Nie niepokojąc obywateli tym, że coś może pójść nie tak i będzie trzeba martwić się tym, co za rok. Styczniowy protest pieczątkowy utwierdził nas, że w służbie zdrowia żadnych rewelacji, wszystko po staremu, czyli będzie tylko gorzej. W lutym wybuchła sprawa matki Madzi dowodząc podłości ludzkiej natury, a zaraz w marcu rany przyszło nam jeszcze posypać solą - i to tą przemysłową.
Pierwszy kwartał polskiej katastrofy roku 2012 ugruntował problem Telewizji Trwam. To, że KRRiT nie przyznała tej stacji miejsca na multipleksie cyfrowym, utwierdziło wszystkich, że świat się ostatecznie kończy. Bo kto widział, by w 95 procentach katolickie społeczeństwo pozbawiać w tym trudnym czasie pociechy duchowej ojca dyrektora?! A już zwłaszcza w momencie, gdy chwiejący się w posadach świat nagle, niebezpiecznie złapał równowagę.
Bo wbrew wszelkim oczekiwaniom zdążyliśmy na Euro - zarówno ze stadionami, częścią kluczowych dróg jak i hotelami. Mistrzostwa się odbyły i to nawet sprawnie. Na chwilę zapomnieliśmy o polskim piekiełku i rozbudziliśmy w narodzie płonną nadzieję, że może jeszcze wszystko będzie jednak dobrze.
Szczęściem już po wakacjach wróciliśmy na znaną i bezpieczną drogę zagłady. Związkowcy zablokowali Sejm, na oczach niereagującej policji okładając kijami, każdego, kto próbował się z niego wydostać. Spokój ofiar katastrofy smoleńskiej zakłóciły ekshumacje i tragiczne zamiany ciał. Prezes Kaczyński mianował pewnego profesora nowym premierem, totalnie ignorując niezakończone rządy dotychczasowego. U salezjanów dzieci lizały kolana księdza dyrektora, a za sprawą dachu nad Narodowym zyskaliśmy światową sławę
i nowy obiekt pływacki ochrzczony mianem basu narodowego.
Potem poszło już jak z płatka: tajemniczy trotyl na Tupolewie, jawne i bezpośrednie oskarżenia o zbrodnię, marsze w obronie utraconej wolności i demokracji. W końcu Brunon K. i zamach na Sejm i prezydenta Komorowskiego... I co? No właśnie nic!
Zegar Majów się wyzerował, a świat się nie przekręcił. 21 grudnia minął, minęły święta, politycy wcale nie przemówili ludzkim głosem. Więc co? Od jutra na nowo dmuchamy balon roku z pechową 13 w dacie. Tylko premier na koniec tego szalonego Starego jeszcze nam zaćwierkał, w tym postapokaliptycznym świecie, głosząc na Twitterze dobrą nowinę. Aż chce się mu zawtórować: _ Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie _... Parafrazując jednak premiera, to nie są moje prognozy, ale życzenia noworoczne.
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
300 mld zł dla Polski? Tak chcemy się o nie bić -_ Nie wyrazimy zgody na nic niekorzystnego dla Polski _ - zapewnia premier. | |
Kaczyński rozlicza Tuska. Co mu radzi? - _ Nie mogą naprawiać sytuacji gospodarczej ci, którzy ją popsuli. Nie mogą, bo są niewiarygodni _ - uważa prezes PiS. | |
Polacy o politykach: Komorowski najlepszy Jarosław Kaczyński z Januszem Palikotem są również liderami, ale zupełnie innego rankingu. |
Autor felietonu jest dziennikarzem Money.pl i redaktorem prowadzącym serwis MenStream.pl.