Nie wiadomo o niej wiele, poza tym, że jest Koreanką. W raporcie medyków określa się ją jako "pacjentkę 31". Kobieta trafiła do szpitala z urazami po wypadku samochodowym. W trakcie leczenia dwa razy wyszła na nabożeństwa do pobliskiego kościoła. Okazało się, że kobieta jest zarażona koronawirusem, a przez jej zachowanie wirus przeniósł się na ponad 1000 osób.
Dziś mieszkańcy miasta Daegu w Korei Południowej, w którym doszło do rozprzestrzenienia się wirusa, wiedzą, gdzie była chora, z jak wieloma osobami się kontaktowała, które miejsca zostały objęte kwarantanną, których lepiej unikać. W skrócie: wiedzą więcej - dla własnego bezpieczeństwa.
Podobnie zaczyna dziać się w Polsce (nie licząc falstartu z szefową słubickiego sanepidu, która zrelacjonowała sytuację rodzinną "pacjenta 0"; więcej o tym pisaliśmy tu)
. Prezes UODO wysłał komunikat, w którym przekonuje, że ochrona danych osobowych nie może utrudniać realizacji działań związanych z walką z koronawirusem.
"Kwestie związane z przetwarzaniem danych dotyczących zdrowia na skutek działań zapobiegających rozprzestrzenianiu się wirusa COVID-19 regulowane są w przepisach szczególnych, w tym przede wszystkim w tzw. specustawie" – czytamy w komunikacie.
Ze specustawy możemy wyczytać, że Główny Inspektor Sanitarny lub działający z jego upoważnienia państwowy wojewódzki inspektor sanitarny może "wydawać pracodawcom m. in. decyzje nakładające obowiązek podjęcia określonych czynności zapobiegawczych lub kontrolnych i współdziałania z innymi organami administracji publicznej oraz organami Państwowej Inspekcji Sanitarnej".
Czy to oznacza, że pracodawcom i organom wolno teraz więcej? Według dr. Macieja Kaweckiego, rektora Wyższej Szkoły Bankowej, wszystko zależy od tego, jak duże jest prawdopodobieństwo zarażenia wirusem.
- W normalnej sytuacji byłoby to nie do pomyślenia. Natomiast dziś uważam, że należałoby zalegalizować publiczne udostępnienie lokalizacji, które są objęte kwarantanną. Nie mówimy na przykład, że pan X jest chory i leży na terenie objętym kwarantanną, ale że taki obszar występuje – tłumaczy ekspert.
Jak dodaje, upublicznienie takich danych powinno jednak dotyczyć ściśle określonych terenów. Po pierwsze, takich, gdzie odbywa się kwarantanna, a po drugie – miejsc odwiedzanych przez listonoszy, kurierów czy inne osoby uprawiające zawody, które wymagają bezpośredniego kontaktu.
- Przychodzi listonosz, który wręcza list. Wcześniej odwiedził kilkanaście innych miejsc, być może także takie, które są objęte kwarantanną. Ludzie czasem ukrywają to, że chorują. W ten sposób listonosz może roznieść wirusa do wielu innych osób – komentuje dr Maciej Kawecki.
Dr Kawecki precyzuje też, że krajowe służby mogą pozyskiwać więcej danych o obywatelach w sytuacji, gdyby na jakimś terenie zdiagnozowano szczególną liczbę zakażeń. Co więcej, takie działanie dopuszcza RODO.
- Artykuły 6. i 9. mówią o możliwości przetwarzania danych z uwagi na zdrowie i bezpieczeństwo obywateli. Mówimy o stanie wyższej konieczności, a za taki można uznać ogłoszoną przez WHO pandemie - dodaje.
To jednak są przykłady działań, które GIS lub wojewódzka inspekcja mogłyby podjąć samodzielnie. A co z obowiązkami dla pracodawców? Okazuje się, że w krytycznych momentach mogą oni zbierać więcej informacji o swoich pracownikach.
- Chodzi np. o mierzenie przez pracodawców temperatury ciała czy pogłębiony wywiad. Pracodawca może też zakazać kontaktowania się podwładnym. Szef ma także możliwość pozyskania informacji, gdzie spędzam urlop i sprawdzenia, czy na danym terenie występują zarażenia - puentuje ekspert.
W tym momencie już działają systemy linii lotniczych, autokarowych i kolejowych, które umożliwiają pobieranie od pasażerów kart lokalizacyjnych. Koperty z kartami są przekazywane do urzędów wojewódzkich. Zebrane dane mają być wykorzystywane przez służby sanitarne do kontaktu z pasażerami w przypadku stwierdzenia ryzyka zarażenia koronawirusem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl