System książeczek mieszkaniowych, czyli gromadzenia wkładu własnego na mieszkanie, wprowadzony został w latach 50. – przypomina "Gazeta Wyborcza". Zakładali je rodzice dzieciom, młodzi małżonkowie, a nawet starsi.
Miały być pewną inwestycją w przyszłość. Okazały się - jak mówi "Wyborczej" Andrzej Kubasiak, prezes Krajowego Stowarzyszenia Posiadaczy Książeczek Mieszkaniowych PKO BP – największym przekrętem w historii Polski.
Sam jest posiadaczem 3 książeczek. Wpłacił na nie w sumie około 210 tys. zł. Dziś PKO BP wyliczył, że jego wkład we własną książeczkę wart jest 6,23 zł, a córek odpowiednio 6,21 zł i 6,19 zł – czytamy w dzienniku.
Winna temu była inflacja pod koniec lat 80. Jak pisze "Wyborcza", waloryzacja depozytów bankowych nie objęła książeczek mieszkaniowych w PKO. Ich właściciele zyskali jedynie prawo do rekompensat w postaci premii gwarancyjnej. A i tu nie każdy ma możliwość jej otrzymania, bo pieniądze mogą jedynie być wykorzystane na ściśle określone inwestycje - jest ich 12 - o czym więcej przeczytasz w money.pl.
Jeszcze w 2015 r. PiS obiecywał oddanie pieniędzy posiadaczom książeczek. Złożył nawet do TK wniosek, ale po wygranych wyborach go wycofał – wskazuje "Wyborcza". Jak pisaliśmy w money.pl, u premiera obiecał interweniować rzecznik Praw Obywatelskich.
Obecnie, tuż przed jesiennymi wyborami rząd znów wraca do kwestii książeczek, ale zmiany dotyczą jedynie rozszerzenia listy inwestycji, na które może być wypłacana premia gwarancyjna – czytamy w dzienniku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl