Wybory samorządowe, które powinny być świetną przestrzenią dla lokalnych komitetów i przeróżnych spraw dnia codziennego, potwierdziły raczej siłę duopolu. W dużym uproszczeniu KO wygrywa miasta, PiS wygrywa sejmiki wojewódzkie. Dla mniejszych partii wyniki są raczej okazją do refleksji przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, które kończą ten maraton wyborczy.
Nie da się ukryć, że największym przegranym tych wyborów jest Nowa Lewica. Wynik 6,8 proc. w skali kraju to ostatni sygnał po słabym wyniku jesienią: drastyczna zmiana albo spadnięcie pod próg. Dlaczego, mimo odstawienia na półkę rządu Zjednoczonej Prawicy, to nie Lewica zbiera owoce?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Otóż KO już dawno wzięła progresywizm na miarę oczekiwań wyborców, czyli zieleń, usługi publiczne i prawa kobiet/LGBT. Bardziej w warstwie retorycznej i planów odsuwanych na święte "po wyborach", ale dla wielu Polaków samo odejście od "szajby" na punkcie "ideologii" LGBT i genderowego wroga władzy jest - jak widać - wystarczające. Trzeba też przyznać KO, że podejmuje zauważalne działania: to właśnie posłanki KO zawarły "okresową koalicję" na rzecz ustawy o menstruacji. Marzena Okła-Drewnowicz wzięła na siebie politykę senioralną, a Aleksandra Gajewska żłobki.
Kampanie KO w dużych miastach były zorientowane wokół zieleni, transportu publicznego, edukacji, targowisk. Trudno nazwać je klasycznie liberalnymi – to raczej sojusz liberalizmu z egalitaryzmem, czyli postępowy centrolew. W połączeniu ze sztafażem władzy i wsparciem przychylnych mediów taka oferta trafiła do wyborcy wielkomiejskiego, wyedukowanego, lewicowego bardziej z empatii do innych niż własnych problemów i interesów klasowych.
Z kolei klasyczny wyborca SLD odszedł do PiS, szczególnie zachęcony przez rebranding odcinający korzenie, albo całkiem na tamten świat. W niektórych okręgach startowały komitety wprost odwołujące się do nazwy SLD, np. w formie Stowarzyszenia (nie Sojuszu!) Lewicy Demokratycznej. Dla tej grupy polityk nie ma być uśmiechnięty, tylko skuteczny. Ma pilnować zasad, wartości i reguł przed zagrożeniem, a nie naiwnie otwierać zawsze ramiona.
Ludzie z naszego świata?
Pierwszy klucz do zrozumienia sytuacji Lewicy jest klasowy. Nieistotne, że na jej programie skorzystaliby pracownicy, gorzej sytuowane osoby czy ubodzy studenci. Program komunikuje narracja, czyli zestaw opowieści o świecie wyjaśniający, dlaczego jeden podatek jest niezbędny, ale inny już absolutnie nie; co robić, by odnieść sukces; kto odpowiada za porażki wspólnoty; jaka będzie przyszłość.
Najgorszy program wygra, jeśli opowiadają go ciekawe osobowości (przypadek Mentzena). Najlepszy program przepadnie, jeśli firmują go ludzie "nie z naszego świata", którzy opowiadają o czymś sobie obcym, albo gorzej – powtarzają cudze narracje.
Zasadnicze pytanie, jakie zadałem sobie, idąc zagłosować, to czym właściwie różni się Lewica od KO czy PiS. Jeśli miałbym spojrzeć na liderów takich jak Trela, Gawkowski czy Biedroń, to są retorycznie nieodróżnialni od Platformy, a do tego mniej skuteczni niczym kolejna odbitka ksero. Z kolei patrząc szerzej, dostrzega się różnicę na niekorzyść Lewicy, czyli skład klasowy i estetyka kasty brahmińskiej. A nie da się wiarygodnie komunikować egalitaryzmu – serca polityki lewicowej – jeśli się spogląda na wyborcę z wyższością moralną.
Jeszcze gdyby stały za tym konkretne wielkie sukcesy, dowody sprawczości, to można by skinąć głową z uznaniem. Ale czy liderzy Lewicy mają na swoim koncie sukcesy z działalności pozapolitycznej, a jeśli mają, to czy je komunikują? Czy chciałbym tym ludziom powierzać władzę, czy tak jak konfederatów trzymać tylko dla zabarwienia dyskusji? Pojedynczy sprawni samorządowcy jak Krzysztof Kukucki odnoszą sukcesy, więc o sens istnienia Lewicy w Polsce nie trzeba się martwić. Za to o autentyczną ciężką pracę – tak.
Lekcja z PiS nieodrobiona
Ale żeby nie szukać daleko w innych krajach, przepis na wygraną pokazał PiS. Słusznie Marcin Giełzak, przedsiębiorca, pisarz i autor podcastu "Dwie Lewe Ręce", zauważa, że dwóch kadencji PiS nigdy by nie było bez Radia Maryja, Klubów "Gazety Polskiej", Solidarnych 2010 czy Kongresu Polska Wielki Projekt. 500 plus nie wzięło się z powietrza, ale z debat na takich wydarzeniach, z wykuwania postulatów w debacie, z otwartego szukania sojuszników i dawania im przestrzeni.
Jak się w tym odnajduje Lewica? Otóż nie ma żadnych własnych mediów, nie inwestuje w żadne nowe. A nie trzeba dużo, bo przecież TVN24 czy Polityka nie są startupami KO, ale dzięki dbaniu o relacje i wzajemne interesy obie strony grają na siebie i jest to chyba dość jasne i czytelne. Ale skoro Lewica takich przychylnych mediów nie ma, to posłowie dosłownie uczą się, "o czym mówi ulica" z setek TVN24. Innymi słowy – stają się powielaczami, a nie kreatorami narracji. W kampanii parlamentarnej Lewica skopiowała (albo wymyśliła jako pierwsza, bez znaczenia dla narracji) serduszko KO, dodając hasło "serce mam po lewej". Używając frazy powszechnej na azjatyckich bazarach: "same same but different".
Przypomina mi się, jak argumentowałem przewodniczącym Biedroniowi i Czarzastemu podczas spotkania latem 2020 r., że Lewica musi zbudować swój Plan Morawieckiego (SOR), swoją politykę przemysłową, propozycje projektów infrastrukturalnych. Mieć odpowiedź na potrzebę zmiany modelu rozwojowego Polski z montowni i kraju pół-peryferyjnego na kraj innowacyjny, Polskę wysokich pensji i produktywności dzięki lepszej organizacji i automatyzacji pracy.
Więcej takich rozmów nie było.
Relacje feudalne z ekosystemem
Publikujący na platformie X ekspert "bebinson" trafnie zauważa, że "partia od dawna ma relacje feudalne z resztą ekosystemu". Lewica brała niegdyś swoją siłę ze środowisk robotniczych i chłopskich, czyli związkowych i spółdzielczych. To jakie dziś są relacje Lewicy z branżą rolno-spożywczą, znajomość bolączek, zrozumienie krytyki Zielonego Ładu? Pamiętam, jak na moją współpracę z Michałem Kołodziejczakiem reagowano wstrętem, no bo jak to tak z wichrzycielami-Lepperami.
W spółdzielczości nie lepiej - pół roku Sejmu mija, a do dziś 0 (słownie: zero) posłów Lewicy zainteresowało się trwającym odrodzeniem spółdzielczości, które przetacza się przez cała Polskę wzdłuż i wszerz. A może listy były pełne kandydatów związkowych? Otóż nie bardziej, a nawet mniej niż listy KO i Trzeciej Drogi, jak wnioskuję po "ściągawce" do głosowania na Mazowszu największej centrali związkowej OPZZ.
Wygląda na to, że headhunting leży na całego. A inne partie aktywnie szukają dobrze zapowiadających się osób i negocjują, żeby mieć najlepszych graczy na poziomie ekstraklasy. Bo partia nie jest dla partyjnych - jest platformą (nomen omen) dla ruchów społecznych i liderów organizacji obywatelskich. Może dlatego Magda Biejat i Jan Mencwel, przewodząc sojuszowi Lewicy, Razem i ruchu Miasto Jest Nasze, wykręcili 15 proc. w jednym tylko mieście, zgarniając blisko połowę głosów, które w ostatnich wyborach prezydenckich w całej Polsce pozyskał Robert Biedroń.
Jeśli "Nowa Lewica" zapomina, że ma reprezentować pracowników, idee egalitarne, zwalczać dominację kapitału (w tym zagranicznego) nad człowiekiem i spełniać aspiracje wspólnoty narodowej - to po prostu nie będzie więcej zasiadać w ławach. Bo Lewica to nie ta czy inna partia, ale stronnictwo idei tak stare jak demokracje.
Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii i dyrektor zarządzający CoopTech Hub. Wykładowca, doktorant Akademii Leona Koźmińskiego