- - Szczycimy się tym, że Europa jest nadal jednym z najbogatszych regionów świata. Jednocześnie mamy system handlu uprawnieniami do emisji (ETS), wysokie ceny paliw i energii i duże koszty pracy. Rosnące szybko koszty energii powodują, że firmy w UE produkują coraz drożej, a w konsekwencji do UE trafia coraz więcej tanich towarów i wyrobów z innych regionów świata - zaznacza w rozmowie z money.pl Henryk Kaliś, prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii* oraz prezes Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu**.
- Jego zdaniem transformacja energetyczna w przemyśle to za mało. - Polska gospodarka wymaga transformacji technologicznej i energetycznej - przekonuje.
- - Obecnie w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym mamy ok. 30 000 MW mocy zainstalowanej w źródłach pogodozależnych. Z analiz wynika, że przy poziomie 55 000 MW możliwy koszt związany z koniecznością płacenia odszkodowań za nieodebraną energię będzie wynosił około 6 mld zł rocznie - dodaje nasz rozmówca.
- Kaliś uważa, że bez darmowych uprawnień do emisji, energochłonnych branż w UE i w Polsce już by nie było.
- - Skala inwestycji, niezbędnych do zbudowania zeroemisyjnych instalacji, przekracza możliwości finansowe najbogatszych firm - twierdzi Kaliś.
Agnieszka Zielińska, money.pl: Dlaczego hurtowe ceny energii w Polsce są jednymi z najwyższych w całej Unii Europejskiej?
Henryk Kaliś, prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii oraz prezes Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu: To wynika przede wszystkim z naszego miksu energetycznego, który opiera się na węglu. Jednak odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, bo nie można jednoznacznie stwierdzić, że rozwój źródeł odnawialnych, to gwarancja niższych kosztów energii. Prawdą jest, że przy obecnie stosowanym mechanizmie wyceny energii elektrycznej na rynku hurtowym energia pochodząca ze źródeł odnawialnych obniża godzinowe i średnie dobowe ceny energii elektrycznej notowane na Towarowej Giełdzie Energii (TGE). Nikt jednocześnie nie chce mówić o zagrożeniach, jakie OZE generują dla bezpieczeństwa krajowego systemu elektroenergetycznego, ani dodatkowych kosztach, jakie powodują dla odbiorców końcowych (czyli gospodarstw domowych - przyp. red).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z czym związane jest to zagrożenie?
Przez rozwój energetyki odnawialnej powszechnie rozumie się wzrost mocy OZE w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym (KSE). Paradoksalnie jednak wzrost ten powoduje obniżenie mocy, jakimi dysponują Polskie Sieci Energetyczne (PSE), zarządzające bezpieczeństwem KSE. Niekoordynowany rozwój odnawialnych źródeł energii, które są zależne od pogody, jest powodem wzrostu kosztów potrzebnych dla zapewnienia bezpieczeństwa funkcjonowania KSE i parametrów jego pracy. Jeśli odnawialna energetyka ma w przyszłości zastąpić źródła wytwórcze oparte o paliwa kopalne, to musi przejąć także odpowiedzialność zarówno za zapewnienie ciągłości dostaw energii elektrycznej do gospodarstw domowych, jak i utrzymanie konkurencyjności polskiego przemysłu.
Z naszego punktu widzenia istotne jest więc, aby proces wymiany źródeł wytwórczych w KSE nie stanowił zagrożenia dla bezpieczeństwa energetycznego Polski i nie spowodował wzrostu cen energii elektrycznej. Kolejnym problemem jest również wzrost kosztów przesyłu i dystrybucji, wraz z rozwojem tych źródeł, co jest także skutkiem rosnących problemów z utrzymaniem parametrów jakościowych w KSE.
Polska ma problem z nadwyżkami energii pochodzącej z OZE. Gdy mocno świeci słońce lub wieje nie jesteśmy w stanie jej zużyć, ani zmagazynować. Jakie jest wyjście z tej sytuacji?
Obecnie mamy w KSE ok. 30 000 MW mocy zainstalowanej w źródłach pogodozależnych. Przypomnę, że do 2030 r. może ich być 55 000 MW, a docelowo mówi się nawet o poziomie 90 000 MW. Z analiz wynika, że przy poziomie 55 000 MW możliwy koszt związany z koniecznością płacenia odszkodowań za nieodebraną energię, pochodzącą z pogodozależnych źródeł, będzie wynosił około 6 mld zł rocznie, a przy poziomie 65 000 MW będzie to już 11 mld zł. To dwukrotnie więcej, niż wynosi obecnie koszt rynku mocy (rynek mocy to mechanizm zapewniający ciągłość dostaw prądu do wszystkich odbiorców - przyp. red).
Dlatego apelujemy o to, aby rozwój OZE był skoordynowany. To o tyle ważne, że wciąż słyszymy narzekania branży OZE na problemy z realizacją przyłączeń do sieci KSE nowych źródeł. Brakuje natomiast refleksji nad możliwością odbioru i zużywania produkowanej w tych źródłach energii. Nikt nie chce także mówić o tym, że w KSE brakuje również mocy przyłączeniowych dla nowych energochłonnych zakładów przemysłowych, które tę produkowaną w nadmiarze energię odnawialną mogłyby zużywać.
Wróćmy do cen energii. Powiedział pan niedawno, że jeśli Europa, w tym Polska nie poradzi sobie ze stabilizacją cen na poziomie 60 euro za megawatogodzinę, to przemysłu w Europie nie będzie. Co to w praktyce oznacza?
Szczycimy się tym, że Europa jest nadal jednym z najbogatszych regionów świata, co ma również konsekwencje dla gospodarki - pracownicy chcą tutaj dobrze zarabiać. Jednocześnie mamy system handlu uprawnieniami do emisji (ETS), wysokie ceny paliw i energii i duże koszty pracy. Rosnące szybko koszty energii powodują, że firmy w UE produkują coraz drożej a w konsekwencji, mimo że mamy potencjał na pokrywanie europejskiego zapotrzebowania na produkty przemysłowe produkcją własną, do UE trafia coraz więcej tanich towarów i wyrobów z innych regionów świata.
Dlaczego tak się dzieje?
Moim zdaniem to skutek tego, że Europa nigdy nie miała, i nadal nie ma własnej polityki przemysłowej. Ma za to politykę klimatyczną i energetyczną i to dobrze, że ją ma. Trzeba jednak chronić klimat i jednocześnie zadbać o zachowanie bezpieczeństwa gospodarczego i militarnego Europy. Nie wyobrażam sobie, aby w obliczu konfliktu na Ukrainie, czy na Bliskim Wschodzie, Europa mogła sobie pozwolić na uzależnienie się od dostaw surowców, materiałów czy wyrobów przemysłowych np. z Chin. Konkurencyjność przemysłu europejskiego w stosunku do przemysłów funkcjonujących w innych regionach świata musi być zachowana. Trzeba jednocześnie mocno podkreślić, że dotyczy to firm, które funkcjonują na rynkach globalnych.
Co stanie się z pozostałymi?
Firmy, które funkcjonują na rynkach lokalnych i nie są zagrożone światową konkurencją, mogą przenosić zwiększone koszty produkcji na odbiorców. Zakłady energochłonne, które funkcjonują na rynkach globalnych, takich możliwości nie mają. Jeśli ich koszt produkcji jest wyższy, niż wycena produktu na światowych giełdach, nie sprzedają swoich wyrobów i zmuszone są do ograniczenia lub likwidacji swojej działalności. Mają jeszcze jedną możliwość - mogą przenieść swoją działalność tam, gdzie koszty produkcji (głównie energii) będą niższe.
Przemysł od jakiegoś czasu oswaja się z unijnymi celami, w tym z wymogiem zeroemisyjności gospodarki. Czy nie zwiększa to kosztów produkcji przemysłowej? Skąd wziąć na to pieniądze?
Cały czas zwracamy na to uwagę. Przypomnijmy, że na początku, gdy pojawił się Europejski System Handlu Emisjami (ETS), nie był on dla gospodarek krajów członkowskich uciążliwy. Ceny uprawnień do emisji były niskie, a darmowe ich przydziały dla przemysłu często przekraczały zapotrzebowanie zakładów produkcyjnych. Jednak już od lat ETS to znaczący koszt.
W wyrównywaniu różnic związanych z wyceną emisji gazów cieplarnianych, przy produkcji towarów w krajach trzecich ma służyć podatek graniczny CBAM (ang. Carbon Border Adjustment Mechanism), który ma wejść w życie w 2026 roku. Czy poprawi warunki konkurencyjności dla firm z UE?
Mechanizm CBAM ma zwiększyć ceny produktów pochodzących spoza UE, co najmniej do poziomu kosztów ich produkcji na obszarze UE (zwiększonych przez system ETS). Jest to nowe rozwiązanie, które nie było stosowane w UE. Oczekiwanym efektem wprowadzenia CBAM ma być motywowanie krajów trzecich do podjęcia działań ograniczających emisje, w celu uzyskania do roku 2050 na obszarze UE neutralności klimatycznej. Pośrednio wprowadzenie CBAM ma pozwolić na uniknięcie zjawiska "ucieczki emisji" (przenoszenia produkcji przemysłowej poza UE).
Jakie to będzie mieć skutki?
Na pewno skutkiem będzie drastyczny wzrost cen wszystkich produktów przemysłowych, które przed jego wprowadzeniem korzystały z redukcji kosztów ETS. Rezultatem tego będą także ograniczenia w imporcie niektórych produktów. Oznacza to również ryzyko kar dla firm z UE, które będą sprowadzały surowce i materiały do produkcji własnej spoza UE. Ten podatek będzie dotyczyć również milionów produktów, które trafiają do UE z różnych części świata. Każda firma, kupując jakikolwiek komponent do swej produkcji poza obszarem europejskiej wspólnoty, będzie musiała wycenić różnicę pomiędzy kosztami jego produkcji na rynku europejskim i na rynkach światowych, i zapłacić cło. Jeśli tego nie zrobi, będzie ukarana. Trudno być przekonanym, aby tak skomplikowany mechanizm, spełnił oczekiwania europejskich producentów przemysłowych i zapewnił im ochronę przed nieuczciwą globalną konkurencją.
Są branże przemysłu, dla których nie ma jednak zeroemisyjnych alternatyw. Do takich należy m.in. sektor cementu, dla którego jedyną opcją jest wychwytywanie i składowanie CO2.
Na pewno nie jest to technologia ani tania, ani łatwa do zastosowania. Wymaga dużo energii elektrycznej, zwiększając jej zużycie, w stosunku do technologii stosowanych obecnie, trzy lub nawet pięciokrotnie. Drastycznie zwiększa także koszty produkcji, wymaga też budowy potężnych instalacji, które mogą być trzy razy większe niż istniejące instalacje technologiczne. A co najważniejsze ich zastosowanie na skalę przemysłową musi poprzedzić budowa magazynów CO2 oraz sieci rurociągów, a te wymagają realizacji programów rządowych. Jedynie pilotażowo można wozić dwutlenek węgla pociągami nad morze, by następnie statkami transportować go do miejsc składowania. Dlatego polski przemysł nie może pozostać w rozwiązywaniu problemów zeroemisyjnej transformacji technologicznej osamotniony i powinien uzyskać wielopoziomowe wsparcie zarówno od polskiego rządu, jak i instytucji UE.
Nie ma innych sposobów pozbycia się CO2?
Można dwutlenek węgla wychwytywać, zatłaczać, transportować i składować, ale można także poszukiwać technologii wykorzystywania go w produkcji. Wychwytywanie i składowanie CO2 to CCS (ang. Carbon Capture and Storage). Z kolei stosowanie dwutlenku węgla w różnych procesach produkcyjnych to CCU (Carbon Capture and Utilisation - przyp. red). Ta druga opcja jest z pewnością korzystniejsza. Jednak do tej pory nie wymyślono produktu, który byłby w stanie absorbować dwutlenek węgla na skalę przemysłową, a jednocześnie byłby "sprzedawalny". Niemniej jednak na pewno trwające obecnie poszukiwania należy kontynuować.
Skąd firmy z sektora przemysłu wezmą na to wszystko pieniądze?
Od wielu lat słyszymy, że energetyka potrzebuje środków na przeprowadzenie transformacji energetycznej i rozwój sieci, a także budowę magazynów energii. O potrzebach polskiego przemysłu nie mówi nikt. A skala inwestycji, niezbędnych do zbudowania zero emisyjnych instalacji technologicznych, przekracza możliwości finansowe nawet najbogatszego zakładu przemysłowego. Warto więc zadać pytanie, jaką korzyść będzie mieć Polska z tego, że energetyka przeprowadzi niskoemisyjną transformację, jeśli do tego czasu energochłonne branże polskiego przemysłu zostaną zlikwidowane, lub przeniosą swoją produkcję poza obszar UE?
Niemcy już to zrozumieli. Wprowadzili m.in. system wsparcia dla dekarbonizacji technologii przemysłowych.
To prawda. W marcu Federalne Ministerstwo Gospodarki i Ochrony Klimatu rozpoczęło nabór wniosków o dofinansowanie projektów dekarbonizacyjnych w przemyśle w ramach nowego instrumentu – tzw. kontraktów różnicowych (ang. Carbon Contract for Difference). Podczas aukcji firmy będą rywalizować o subwencje, wskazując, jak wysokiego wsparcia, w przeliczeniu na każdą niewyemitowaną tonę CO2 potrzebują, aby zastąpić produkcję bazującą na konwencjonalnych technologiach wykorzystujących paliwa kopalne.
Kontrakt różnicowy ma obowiązywać przez 15 lat i obejmować dofinansowanie w nowe instalacje wytwórcze i bieżące koszty operacyjne. Dopóki tradycyjne metody produkcji będą bardziej opłacalne, dopóty niemieckie państwo będzie dopłacać producentowi różnicę. Według zapowiedzi wicekanclerza i ministra gospodarki i ochrony klimatu Roberta Habecka rząd Niemiec chce przeznaczyć na ten cel kilkadziesiąt miliardów euro. Pozwolą one obniżyć emisję gazów cieplarnianych w niemieckim przemyśle o 350 mln ton do 2045 r.
Czy nie jest tak, że w Europie to nie firmy przemysłowe walczą o rynek, ale rządy poszczególnych krajów?
Nikt nie zwolni kadr zarządzających zakładami przemysłowymi z odpowiedzialności za uzyskiwane wyniki, ale trudno zaprzeczyć, iż w znacznym stopniu zależą one od warunków, w jakich przyszło im funkcjonować, a te zależą od europejskich i krajowych regulacji, i działań podejmowanych przez rządy. Faktycznie zakłady przemysłowe prowadzące działalność produkcyjną w większości krajów europejskich otaczane są specjalną troską, a warunki do prowadzenia przez nie działalności zapewniają z własnej inicjatywy rządy. W Polsce staramy się artykułować swoje oczekiwania i znajdujemy zrozumienie w Ministerstwie Rozwoju i Technologii. Cały czas przekonujemy jednocześnie, że nie wystarczy przeprowadzenie transformacji energetyki. Polska gospodarka wymaga też transformacji technologicznej i energetycznej w przemyśle.
Paulina Hennig-Kloska, szefowa resortu klimatu i środowiska, kilkukrotnie zapowiadała, że całość środków pochodzących ze sprzedaży przez Polskę uprawnień do emisji zostanie przeznaczona głównie na finansowanie transformacji energetyki.
W tym momencie trudno nie zadać pytania, skąd będą pochodzić środki na finansowanie "Systemu rekompensat pośrednich kosztów emisji", z których od 2019 r. finansowane są w Polsce kolejne budżety tego systemu, i bez których szereg firm energochłonnych w polskich warunkach nie będzie w stanie funkcjonować.
Jakie są wasze najważniejsze postulaty?
Przede wszystkim proponujemy przygotowanie dokumentu pt. Polityka Przemysłowa Polski, którego dotąd nie było. Nigdy również nie sformułowano takiego dokumentu na poziomie UE. To niezrozumiałe, że przez tyle lat, nikt się o to nie pokusił. Równolegle niezbędne jest przygotowanie nowej Polityki Energetycznej Polski do roku 2040. Mamy swoje przemyślenia na ten temat i jesteśmy w stanie włożyć wkład merytoryczny w przygotowanie tych dokumentów.
Czy przemysł ciężki w Europie przetrwa?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę się cofnąć w przeszłość. W 2002 r. prowadziliśmy analizy, z których wynikało, że jeżeli nie zostaną szybko wprowadzone mechanizmy redukujące koszty energii elektrycznej, to firmy energochłonne nie przetrwają. Od tego czasu przez 22 lata przemysł polski, ale i europejski, walczy o to przetrwanie w różny sposób, jak na razie z dobrym skutkiem. To zasługa profesjonalnego zarządzania zakładami produkcyjnymi, konsolidacji i koordynacji działań całego środowiska, ale i zrozumienia problemów i woli ich rozwiązywania ze strony kolejnych rządów. Jeżeli więc w obecnej sytuacji, uda się uzyskać odrobinę troski i życzliwości ze strony polityków, to po raz kolejny powinno się udać.
Trzeba jednocześnie pamiętać, że nasz główny problem to rosnąca presja globalnej konkurencji i wzrost kosztów produkcji przemysłowej, w szczególności energii. Aby to zneutralizować, Europa musi więc znaleźć sposób na zapewnienie branżom energochłonnym cen energii na poziomie do 60 euro za megawatogodzinę. Może więc raczej należałoby odwrócić to pytanie. Czy polska gospodarka, w tym polska energetyka, może funkcjonować bez energochłonnych branż przemysłu? Moja odpowiedź w tej kwestii brzmi, że bez wątpienia - nie.
Rozmawiała Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl
***
* Izba Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii jest organizacją zrzeszającą podmioty związane z wytwarzaniem, przesyłem, obrotem i odbiorem energii elektrycznej oraz cieplnej.
** Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu (FOEEiG) jest federacją, której członkami są izby gospodarcze, związki pracodawców, stowarzyszenia i fundacje zrzeszające przemysłowych odbiorców paliw i energii w Polsce.