Ministerstwo rozwoju wydało wojnę patodeweloperce w ubiegłym roku. Efektem jest m.in. zmiana przepisów, która ma wejść w życie już we wrześniu.
Resort na tym jednak nie poprzestał. Waldemar Buda postanowił samodzielnie skontrolować jeden z placów budowy. W tym celu odwiedził nową inwestycję na warszawskich Stegnach. Rezultatem kontroli jest wniosek o wstrzymanie prac.
W trakcie kontroli okazało się, że deweloper m.in. sztucznie "rozmnożył" liczbę mieszkań w inwestycji, wykorzystując komórki lokatorskie. Jeden z lokali powstał np. z aż 11 komórek lokatorskich. Tymczasem w dokumentacji technicznej budynku mieszkanie zostało opisane, jako "pomieszczenie rezerwowe".
Minister Buda: Wstrzymujemy budowę i zgłaszamy sprawę do UOKiK
Mieszkania na warszawskich Stegnach zostały zbudowane obok domów w zabudowie willowej. Budynki są tak blisko siebie, że balkony wielorodzinnego budynku niemal stykają się ze ścianą sąsiedniego domu. Mimo odmowy stołecznego ratusza, pozwolenie na budowę zostało wydane, bo deweloper odwołał się do wojewody mazowieckiego.
Nie trzeba być ekspertem budownictwa, aby stwierdzić, że ta inwestycja jest prowadzona wbrew zasadom zdrowego rozsądku. Będziemy wnioskować o ukaranie projektanta. Wstrzymujemy budowę i wnioskujemy do PINB Warszawa o wszczęcie postępowania naprawczego. Zgłaszamy też sprawę do UOKiK o podejrzeniu stosowania nieuczciwych praktyk wobec klientów - powiedział minister.
Dorota Cabańska, Główny Inspektor Nadzoru Budowlanego, która uczestniczyła w kontroli, skwitowała ją krótko - To sygnał dla nas, że takie inwestycje powinny podlegać naszemu szczególnemu zainteresowaniu - stwierdziła.
"Pojedynczy show niczego nie zmieni, tu potrzeba działań systemowych"
Czy kontrola ministra Budy na stołecznej budowie sprawi, że będzie powstawało w przyszłości mniej architektonicznych "koszmarków"? Zapytaliśmy ekspertów. Dr hab. Jakub Szlachetko, przewodniczący Rady Instytutu Metropolitalnego i pracownik naukowy Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, ma duże wątpliwości.
- Pojedynczy show niczego nie zmieni, tu potrzeba działań systemowych - mówi. Dodaje, że jest wiele przyczyn problemu, którego skutkiem jest tzw. patodeweloperka i przede wszystkim tkwią one w naszym systemie prawnym. Ponadto naszą przestrzeń trapi wiele patologii, których skutkiem jest powszechny chaos architektoniczny i planistyczny.
Patodeweloperka korzysta z luk regulacyjnych oraz niedoskonałości prawnych, ale jest także odzwierciedleniem głębszych uwarunkowań, kultury i mentalności. Natomiast system naszego planowania przestrzennego jest nieszczelny, więc to zjawisko eskaluje - podkreśla.
Dodaje, że trzeba o tym mówić. - Poza tzw. patodeweloperką, wskazałbym wiele patologii, które można długo wymieniać, począwszy od niekontrolowanej, "dzikiej" suburbanizacji, czyli tzw. urbanistyki łanowej i rozlewaniu się miast, po tzw. betonozę przestrzeni publicznych. Nie mam jednocześnie wątpliwości, że reforma systemu planowania przestrzennego jest pilnie potrzeba - ocenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Mleko już się rozlało, pytanie, kto je wypije"
Paweł Śliwowski, p.o. zastępcy dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) i współautor raportu instytutu "Społeczno-gospodarcze skutki chaosu przestrzennego", nie ma wątpliwości, że zjawisko określane mianem patodeweloperki, to nie tylko aspekty estetyczne.
To jeden z przejawów szerszego problemu, jakim jest brak planów miejscowych i wadliwy system planowania, który potęguje skutki chaosu przestrzennego. To naprawdę realny problem, ale można powiedzieć, że mleko się już rozlało - mówi.
Jak zauważa Śliwowski, z roku na rok coraz więcej osób buduje się w szczerym polu pod miastem, co generuje duże koszty związane z budową dróg, żłobków, przedszkoli, sklepów i infrastruktury. - Z tym problemem będziemy się borykać przez pokolenia. Patodeweloperka jest więc tylko częścią problemu, o wiele poważniejszą kwestią jest brak odpowiedniego planowania - podkreśla.
Z wyliczeń Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że roczne koszty chaosu przestrzennego w Polsce wynoszą aż 84,3 mld zł. W przeliczeniu na każdego mieszkańca Polski to 2,2 tys. zł. Gdyby ograniczyć zjawisko chaosu przestrzennego, polskie gminy zaoszczędziłyby rocznie co najmniej 5,8 mld zł.
Według danych PIE tylko same koszty nadmiarowych dojazdów do pracy będące skutkiem zjawiska "rozlewania się miast", czyli fachowo mówiąc tzw. eksurbanizacji, wynoszą przynajmniej 25,9 mld zł rocznie.
Z kolei z ostatniego raportu NIK wynika, że plany miejscowe pokrywają zaledwie jedną trzecią Polski. Skutkiem tego jest realizowanie inwestycji na podstawie warunków zabudowy. Zdaniem NIK sprzyja to inwestorom i w efekcie umożliwia budowę całych osiedli mieszkaniowych na terenach, gdzie nie ma kanalizacji, dróg i komunikacji publicznej, co generuje ogromne koszty dla samorządów.
W dyskusji o planowaniu przestrzennym warto znaleźć złoty środek
Łukasz Zaborowski, ekspert w dziedzinie transportu i rozwoju regionalnego w Instytucie Sobieskiego, uważa, że w dyskusji o jakości naszej przestrzeni warto jednak znaleźć tzw. złoty środek. Z jednej strony nie należy więc dopuszczać do sytuacji nadmiernego rozpraszania zabudowy, co nie jest korzystne dla samorządów, bo będą musiały ponosić większe koszty - z drugiej strony nadmierne zagęszczenie zabudowy w miastach również może przynieść negatywne skutki, poprzez np. pogorszenie warunków mieszkaniowych osób mieszkających w metropoliach.
- Gminy mają odpowiednie narzędzia, aby optymalnie gospodarować swoją przestrzenią. Problem pojawia się wtedy, gdy podchodzą do tego nieodpowiedzialnie i widzą głównie interes w uwalnianiu jak największej liczby gruntów pod zabudowę. W tym wypadku warto byłoby wzorować się na niemieckich rozwiązaniach. Tam prawo jest bardziej restrykcyjne. Niemieckie przepisy zasadniczo dążą także do koncentracji zabudowy. Uwalnianie gruntów pod zabudowę mieszkaniową jest z kolei obwarowane wieloma warunkami - mówi.
Dopóki jest klient na takie projekty, to będzie taki towar
Tomasz Błeszyński, ekspert rynku nieruchomości zwraca z kolei uwagę na inną ważną kwestię, jaką jest edukowanie kupujących. - Wciąż dziwę się, że wiele osób inwestuje dorobek życia w nieprzemyślane projekty. W efekcie często kupują ciasne, nieustawne mieszkania w kiepskich lokalizacjach i płacą za to duże pieniądze, często posiłkując się kredytem. Tymczasem na rynku nieruchomości reguły są proste. Dopóki jest klient na takie projekty, to będzie taki towar — mówi.
Jego zdaniem brakuje też odpowiedniego nadzoru budowlanego nad takimi inwestycjami, ale nie tylko to jest problemem. Coraz częściej za budowanie mieszkań i domów biorą się osoby bez doświadczenia, szukające sposobu optymalizacji swoich zysków. Jego zdaniem efektem jest wysyp takich projektów w ostatnich latach.
Inwestorzy nowicjusze zlecają często wykonanie budowy niedoświadczonym budowlańcom. Wiąże się to także z tzw. wyciskaniem PUM-u, czyli uzyskiwaniem jak największej powierzchni mieszkalnej z metra kwadratowego. Rezultatem są prawdziwe architektoniczne koszmarki. Najgorsze jest jednak to, że dopóki jest popyt na takie projekty, to one będą powstawać - podsumowuje nasz rozmówca.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl