Cofnijmy się o rok. Mamy kwiecień 2020 r., wokół szaleje pandemia, a Polacy zachodzą w głowę: co z tymi wyborami? Właśnie wtedy Ministerstwo Aktywów Państwowych, kierowane przez Jacka Sasina, zarządziło przygotowanie głosowania korespondencyjnego na 10 maja, choć decyzja ta nie była umocowana żadną ustawą.
W rolę Państwowej Komisji Wyborczej wcieliła się wówczas Poczta Polska. Biuro analiz operacyjnych spółki przygotowało plan rozmieszczenia w całym kraju mobilnych urn wyborczych, do których głosujący mogliby wrzucać koperty z oddanym głosem. Urny miały być przenoszone przez pocztowców.
Jak dowiedział się money.pl, pocztowy operator wyznaczył setki punktów w całym kraju, w których miały stanąć mobilne urny wyborcze. Na liście najczęściej wybieranych miejsc znalazły się kościoły, stacje Orlen, ale również parkingi przy dyskontach.
Plan, do którego dotarł money.pl, dotyczy 4 województw, w których miało powstać 138 mobilnych punktów, a wśród nich 65 przy stacjach Orlenu i 24 na terenach parafii lub kościelnych parkingach (blisko co piąta urna). Nasi rozmówcy podają, że takie plany zostały przygotowane dla wszystkich województw.
Sytuacja na Podlasiu. 23 mobilne urny, w tym pięć przy parafiach. Sporo, zważywszy na to, że od lat region uchodzi za bastion wyborców Prawa i Sprawiedliwości, którym z założenia bliżej do Kościoła niż np. zwolennikom Lewicy. Nieco inaczej wyglądała sytuacja na Mazowszu. Na 58 urn aż 49 z nich miało znaleźć się na stacjach Orlenu, spółki zarządzanej przez Daniela Obajtka.
PiS chciał dotrzeć do swoich wyborców?
- Skojarzenia są jednoznaczne - mówi money.pl Wojciech Hermeliński, były szef Państwowej Komisji Wyborczej. - Ciężko też nie odnieść wrażenia, że skupiamy się na wyborcach konkretnej frakcji - dodaje. Jego zdaniem mobilne urny niosą za sobą duże ryzyko fałszowania wyborów. - Gdy kontrolę nad nimi przekazujemy organom innym od PKW, wtedy mamy już prosty przepis na katastrofę - podkreśla.
- Głosy powinny być oddawane tam, gdzie są obecni członkowie komisji. A mobilne punkty? Ktoś nawet dla głupiego żartu mógłby ingerować w zawartość takiej urny i bez trudności zniszczyć część głosów - komentuje.
Podobnego zdania jest Piotr Moniuszko, szef Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty, były pracownik PP. Uważa, że mobilne punkty byłyby używane z myślą o ułatwieniu głosowania wyborcom konkretnej partii. - Widać, że te wybory były ustawiane, a rola wyłonionego wówczas prezesa (Tomasza Zdzikota, byłego sekretarza stanu w MON - red.) ograniczała się do wykonywania woli politycznej przełożonych z resortu aktywów - komentuje.
O wpływ tego rodzaju rozwiązania na wynik wyborów zapytaliśmy także prof. Rafała Chwedoruka, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspert ocenił, że lokowanie części punktów w pobliżu kościołów w sposób oczywisty sprzyja rządzącemu Prawu i Sprawiedliwości. - Częstotliwość udziału w praktykach religijnych i mapa polskiej religijności wskazuje, że wśród wierzących PiS jest nadreprezentowany. Nawet niewielka liczba takich punktów mogłaby przełożyć się na wynik głosowania - wskazał.
Sytuacja nie jest już tak oczywista w przypadku urn na stacjach Orlenu. - Umówmy się, że samochodami jeżdżą wyborcy wszystkich partii - spuentował.
O komentarz do sprawy poprosiliśmy we wtorek biuro prasowe Poczty Polskiej. Rzeczniczka spółki podkreśliła w odpowiedzi, że Poczta nie ujawnia informacji związanych z realizacją decyzji Prezesa Rady Ministrów z 16 kwietnia 2020 roku, ponieważ stanowią one "tajemnicę chronioną prawem".
Przypomnijmy, że w kwietniu ubr. Poczta Polska próbowała przejąć urny wyborcze od samorządów. Między innymi prezydenci Ciechanowa i Warszawy dostali od operatora pocztowego pisma z prośbą o wydanie urn oraz wskazanie miejsc, w których urny miały być wystawione w dniu głosowania.
Już przed tygodniem o sprawie ponownie zrobiło się głośno za sprawą ustaleń NIK. Raport, do którego dotarł Onet, potwierdza przypuszczenia, że za zlecenie organizacji wyborów korespondencyjnych odpowiadał premier Mateusz Morawiecki i minister Michał Dworczyk. Jacek Sasin, szef resortu aktywów państwowych, był zaś wykonawcą polecenia.
Organizacja kopertowych wyborów prezydenckich miała pochłonąć niemal 700 mln zł. To dwa razy tyle, co koszt tradycyjnej formy elekcji. Choć ostatecznie w wyniku kontrowersji, jakie wywołał ten pomysł, wybory się nie odbyły 10 maja, to koszty zostały poniesione (Poczta Polska wydrukowała pakiety wyborcze) i wyniosły 66,9 mln zł.