Elektrownia jądrowa Hinkley Point C (dwa reaktory), która powstaje w hrabstwie Somerset w Wielkiej Brytanii, ma kosztować ok. 22-23 mld funtów, czyli ok. 120 mld zł. Nowy reaktor francuskiej elektrowni Flamanville pochłonie 12,7 mld euro, czyli ok. 58 mld zł. Elektrownia Barakah budowana w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (cztery reaktory) ma kosztować 32 mld dol. – ok. 127 mld zł.
W tym momencie – gdy wciąż nie wiemy nawet, kto wybuduje taki obiekt w Polsce – trudno przewidzieć, ile nas będzie kosztować ta inwestycja. O szacunek pokusił się jednak w ubiegłym roku Polski Instytut Ekonomiczny, który wskazał na kwotę 105 mld zł. Eksperci zalecają jednak podchodzić do wszelkich prognoz z dystansem – zbyt wiele elementów ma tutaj znaczenie, a dodatkowo trudno przewidzieć, czy nie będzie nieplanowanych opóźnień, o czym przekonało się przecież wiele krajów i wykonawców.
Jedno jest jednak pewne – to nie będzie tania inwestycja i musimy liczyć się z tym, że pochłonie grube miliardy. Koszt to zawsze kluczowy – obok bezpieczeństwa i wpływu na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych – element dyskusji o rozwoju energetyki jądrowej. Dlaczego w latach 20. XXI w. budowa tych obiektów jest nadal tak droga? I czy na pewno patrzymy na ten koszt z właściwej perspektywy?
Eksperci, z którymi rozmawiał money.pl, zwracają uwagę, że mówiąc o kosztach takiej inwestycji, trzeba spojrzeć na kilka elementów, wśród których jeden ma wyjątkowo duże znaczenie.
Koszt budowy elektrowni jądrowej. Wszystkie elementy są ważne
Adam Rajewski z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej, gdy słyszy o wspomnianych 105 mld zł, które mielibyśmy zapłacić za elektrownię jądrową w Polsce, nie czuje się przekonany.
– Zobaczymy, jaki ten koszt naprawdę będzie, bo jak pokazują doświadczenia światowe, rozbieżności potrafią być tutaj dość potężne. To wynika z bardzo wielu czynników, w tym z tego, jak zaplanowana jest sama budowa i jak ma wyglądać finansowanie. To ma bardzo duże znaczenie, bo mówimy o kapitałochłonnej inwestycji, gdzie kapitał wykłada się już na samym początku. Koszt tego kapitału odgrywa kolosalną rolę. Tutaj ważna jest kwestia gwarancji państwowych, ile w tym projekcie jest rynku, czy jego elementem jest kontrakt długoterminowy – tłumaczy Rajewski.
Dodaje, że modele biznesowe, które można zastosować przy tej inwestycji, są przeróżne – takie, które lepiej lub gorzej zabezpieczają inwestora i wykonawcę – i już sam ten model może wpłynąć w naprawdę dużym stopniu na to, ile taka elektrownia będzie faktycznie kosztować.
Andrzej Strupczewski, prof. Narodowego Centrum Badań Jądrowych, również zwraca uwagę na to, że niezwykle ważne jest, w jaki sposób zorganizujemy kapitał i przypomina, że w dyskusji o kosztach, należy wziąć pod uwagę też to, ile kosztować będzie wytwarzany przez taką elektrownię prąd.
– Spójrzmy na składowe kosztów energii elektrycznej wytwarzanej przez 60 lat przez elektrownię jądrową Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii. Cena równowagi została ustalona po negocjacjach pomiędzy EDF a rządem brytyjskim na 113 euro za MWh – strasznie dużo. A koszt budowy to 17 euro za MWh. Paliwo kosztować będzie 6 euro za MWh, eksploatacja 10 euro za MWh, unieszkodliwianie odpadów 2 euro za MWh i likwidacja elektrowni – 3 euro za MWh. A ogromna suma – 75 euro za MWh – to odsetki od pożyczki zaciągniętej na budowę tej elektrowni – tłumaczy Strupczewski.
Jak się okazuje, w zależności od kosztu kapitału mamy bardzo zmienne łączne koszty produkcji energii elektrycznej. Przy koszcie kapitału 5 proc. średni koszt produkcji energii elektrycznej wyniesie ok. 62 dol. za MWh, a przy koszcie kapitału 9 proc. to już ponad 100 dol. za MWh. Rozkład kosztowy dla elektrowni jądrowych w innych krajach jest mniej więcej taki sam. Czyli ogromną część kosztu, który będziemy ponosili jako odbiorcy energii, będziemy dawali na spłacenie kapitału, włożonego w budowę elektrowni – dodaje.
Wróćmy do samego obiektu i technologii, na jakiej bazuje.
– Trzeba zacząć od tego, że sama technologia z obiegiem parowym, wykorzystywana w tego typu obiektach, jest kosztowna i nie ma tu znaczenia, czy mówimy o elektrowniach jądrowych, czy węglowych. To jest po prostu relatywnie drogie. W budowie tych obiektów używa się dużo betonu i dużo ciężkiego metalu. To kosztuje – podkreśla Adam Rajewski.
Nie możemy tu nie wspomnieć o drugim kluczowym elemencie w dyskusjach o energetyce jądrowej – bezpieczeństwie. Jak mówi nasz rozmówca, w elektrowniach jądrowych mamy do czynienia z bardzo, ale to bardzo restrykcyjnym porządkiem regulacyjnym.
Powoduje on, że produkcja urządzeń dla takich obiektów jest nie tyle skomplikowana technologicznie, co skomplikowana jeśli chodzi o organizację całego procesu. Musi być on bardzo ściśle nadzorowany – przestrzenie do produkcji muszą być specjalnie wydzielone, wszystko trzeba dokumentować – wyjaśnia Rajewski.
Wśród specjalistów w branży krążą nawet o tym dowcipy. Jeden mówi, że gdy dostarcza się urządzenie do elektrowni jądrowej, to wraz z nim dostarcza się dokumentację ważącą tyle samo, co to urządzenie. A drugi, że trzeba dokumentować historię materiałów aż do Wielkiego Wybuchu. Te restrykcyjne wymogi podnoszą koszty – tłumaczy ekspert.
Dzisiejsze elektrownie jądrowe mają takie systemy bezpieczeństwa, które zabezpieczają obiekt nawet na wypadek ataku terrorystycznego z wykorzystaniem samolotu. Elementów takiego systemu jest wiele i każdy jest w stanie zapewnić ochronę na takim samym poziomie, niezależnie od wszystkich pozostałych.
Systemy bezpieczeństwa kosztują
W trakcie budowy wykonawca musi zadbać o to, by nie zostały zanieczyszczone materiały, by wszystkie połączenia spawane były prawidłowo wykonane. – Weryfikacji i kontroli poddaje się też te najbardziej newralgiczne elementy – sprawdza się wszystkie spoiny, a nie – tak jak na standardowej budowie – tylko co którąś – podaje przykład Adam Rajewski.
Podkreśla, że przepisy dotyczące bezpieczeństwa jądrowego na całym świecie są niemal bez przerwy zaostrzane i to nie sprzyja obniżaniu kosztów, a wręcz przeciwnie. Współczesne elektrownie jądrowe mają więcej systemów bezpieczeństwa niż te, które budowano w przeszłości.
– To jest kosztowna inwestycja, nie ma wątpliwości. Ale budujemy coś, co jest drogie po to, żeby potem było tanio i stabilnie. Elektrownie jądrowe to instalacja, która na etapie projektu ma wytrzymywać 60 lat, a być może będzie działała dłużej. W USA są elektrownie, które były projektowane na 40 lat, a już w tej chwili mają wydłużoną eksploatację do 80 lat – przypomina Rajewski.
"Nieprawdą jest, że elektrownie jądrowe są strasznie drogie inwestycyjnie"
Na koszt takiej inwestycji można jednak patrzeć znacznie szerzej. Na co namawia Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Przekonuje, że nie tylko stać nas na budowę elektrowni jądrowej, ale że elektrownia jądrowa jest zdecydowanie tańsza – jeśli przyjmie się właśnie szerszą perspektywę.
– Nakłady inwestycyjne to to, co musimy wydać w trakcie budowy obiektu, a kosztami inwestycyjnymi nazywamy spłaty, których musimy dokonywać potem rok po roku w czasie eksploatacji elektrowni, by te nakłady inwestycyjne się zwróciły – zaczyna prof. NCBJ. Następnie wskazuje na raport OECD, zgodnie z którym dla elektrowni jądrowych nakłady inwestycyjne wynoszą ok. 6 tys. dol. za kW (kilowat) mocy nominalnej, a dla morskich farm wiatrowych to 2,8 tys. dol.
– Ale elektrownie jądrowe pracują ze współczynnikiem wykorzystania mocy zainstalowanej średnio 90 proc. rocznie, a morskie farmy wiatrowe ze współczynnikiem 40-45 proc. Dlatego w przeliczeniu na moc średnią nakłady inwestycyjne na morskie farmy wiatrowe są bliskie nakładom na elektrownie jądrowe – przekonuje Andrzej Strupczewski. I podaje dane: w przypadku elektrowni jądrowych za kW mocy średniej (w ciągu roku) musimy zapłacić ok. 26 tys. zł, w przypadku farm wiatrowych – 25,6 tys. zł.
Czyli elektrownia jądrowa jest troszkę droższa w przeliczeniu na kW mocy średniej, ale nie musimy mieć dla niej systemu rezerwowego, zabezpieczającego dostawy energii elektrycznej, gdy wiatr nie wieje. Do tego dochodzi fakt, że elektrownia jądrowa pracuje przez 60 lat, a wiele bloków dostało już pozwolenie na pracę przez 80 lat – wskazuje ekspert.
– Natomiast dla farm wiatrowych przewidywany czas pracy to 20 lat lub w optymistycznym scenariuszu 25 lat. Nieprawdą jest więc, że elektrownie jądrowe są strasznie drogie inwestycyjnie. Jeżeli stać nas na farmy wiatrowe, a wymagają one jeszcze całego rezerwowego systemu, to na pewno stać nas na budowę elektrowni jądrowej, która takiego systemu nie wymaga – podkreśla prof. Strupczewski.
Zwraca uwagę na koszty eksploatacji. I tu znów przytacza ciekawe dane.
– Koszty eksploatacji morskiej elektrowni wiatrowej to ok. 25 dol. za MWh, a koszty eksploatacji elektrowni jądrowej, łącznie z kosztami paliwa, to również 25 dol. za MWh – ku zdziwieniu wszystkich. Skąd takie wartości? Bo temat eksploatacji elektrowni jądrowej mamy już bardzo dobrze opanowany, a eksploatacja farm wiatrowych – także na morzu – nie jest łatwa – przekonuje prof. Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
– Z punktu widzenia kosztów dla odbiorcy, który musi pokryć nakłady inwestycyjne oraz koszty eksploatacji w ciągu 60-80 lat elektrownia jądrowa jest zdecydowanie tańsza – ocenia Andrzej Strupczewski.
Czy czeka nas renesans energetyki jądrowej?
Adam Rajewski zwraca uwagę na kilka innych elementów. Jak zaznacza, ważne jest to, jak dobrze skorzystamy z tego kosztu, a to nie jest oczywiste.
– Dlatego, że elektrownie jądrowe mogą funkcjonować w bardzo różnych warunkach, zarówno rynkowych, jak i prawno-organizacyjnych. I to, w jaki sposób zorganizowany jest akcjonariat, czy elektrownia sprzedaje energię na giełdzie, czy jej właścicielem jest inwestor, który chce się odkuć i mieć zysk w perspektywie 20 lat, czy też właścicielem jest spółdzielnia jak np. w Finlandii – mówi nasz rozmówca.
Jego zdaniem, potencjał do tego, by nastąpił renesans energetyki jądrowej, jest. Ale to "naprawdę ostatni dzwonek, by się to wydarzyło, bo w przeciwnym wypadku stare elektrownie zaczną wychodzić z eksploatacji i nie będziemy w stanie budować nowych wystarczająco szybko".
– W tej chwili energetyka jądrowa nadal jest najważniejszym źródłem bezemisyjnej energii w UE. Podobnie jest w Stanach Zjednoczonych. Jest to więc bardzo ważny element już istniejących systemów energetycznych – mówi Rajewski w rozmowie z money.pl. Natomiast, choć takie elektrownie okazują się doskonale podatne na wydłużanie eksploatacji, to kiedyś te istniejące trzeba będzie jednak wyłączyć i je zastąpić – wskazuje.
– Jeżeli nie zmotywujemy się jako ludzkość, by zacząć je realnie budować, to zaraz się okaże, że nie będziemy mogli zastąpić tych istniejących nowymi. Efekt będzie taki, że będziemy budować coraz więcej odnawialnych źródeł energii, ale zamiast wykorzystywać je do redukcji emisji, będziemy używać ich do zastępowania innych bezemisyjnych źródeł. To byłby wielki zmarnowany potencjał – podkreśla Adam Rajewski.