Port w Gdańsku pracuje pełną parą. Pracownicy w rozmowie z dziennikarzem tygodnika mówią, że statki z węglem z importu wpływają jeden po drugim.
Totalne wariactwo. Pracujemy siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę, wspomagamy się firmami zewnętrznymi, które są w stanie dać nam ludzi - opowiada.
"W dłoniach zostaje mi błoto"
Problem jednak w tym, że węgiel, który dociera do Polski, ma postać kleistego miału, który w niczym nie przypomina rud sprzedawanych w składach. - Gdy biorę do ręki węgiel z jednej hałdy i ściskam, w dłoniach zostaje mi błoto - relacjonuje dziennikarz "Newsweeka".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pracownicy portu dodają, że zamiast węgla przypływa muł, który służy do utwardzenia gruntów pod hałdy węglowe. - Kierowcy dzwonią i mówią, że z samochodów leje się woda - przyznaje anonimowo rozmówczyni, która od lat zarządza dużą firmą handlującą węglem.
Z informacji tygodnika wynika, że Polska sprowadza węgiel z 14 państw. Oprócz Indonezji, Kolumbii, RPA czy Australii są to m.in. Chiny, Kazachstan, Mozambik czy Tanzania. Duża część surowca jest jednak złej jakości i nie nadaje się do użytku w gospodarstwach domowych.
Spółki nie chcą pokazać badań jakości węgla
"Newsweek" spytał o jakość węgla z importu Węglokoks i PGE Paliwa. Spółki jednak nie chcą pokazać badań, zasłaniając się tajemnicą handlową. Węgiel najgorszej jakości trafi do elektrowni. Związkowcy mają nieoficjalny zakaz mówienia o jakości węgla. Ci którzy ten zakaz złamią, muszą liczyć się z konsekwencjami - czytamy w tygodniu.
Przedstawiciele rządu od kilku miesięcy zapewniają, że "węgla w Polsce nie zabraknie". W połowie września minister klimatu Anna Moskwa apelowała do Polaków, by "wstrzymali się z dużymi zakupami".
- Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość, bo ten węgiel sukcesywnie będzie się pojawiał - zapewniła minister. - Rozumiemy, że każdy chce się zaopatrzyć w polski, tańszy węgiel, ale nie ma takiej możliwości, żeby zaopatrzyć się w niego z zapasem i kupić już we wrześniu na całą zimę albo na dwie.