Pod koniec września Wielka Brytania zaczęła zmagać się z kolejnym uderzeniem koronawirusa. Jednego dnia notowano nawet powyżej 6 tys. nowych przypadków COVID-19.
Czytaj też: Syn Banasia w NIK. Tworzy "grupę wpływów"
Premier Boris Johnson poinformował o powrocie kolejnych obostrzeń, zastrzegając, że władze zrobią wszystko, by nie doszło do kolejnego zamrożenia gospodarki. Zareagowały też sklepy - wprowadzając limity sprzedaży papieru toaletowego, środków czystości i żywności.
Jak informował PAP za brytyjskimi mediami, Tesco od piątku przywróciło limity na mąkę, makaron, papier toaletowy, chusteczki antybakteryjne oraz dla niemowląt. Z kolei dzień wcześniej sieć Morrisons wprowadziła limity na papier toaletowy czy środki dezynfekujące.
Czytając takie doniesienia można w głowie wysnuć obraz dramatu znanego z marca, gdy cały świat się zatrzymał, a każdy zamknął w domu. Chwilę wcześniej wykupując towary pierwszej potrzeby.
Rozmawiamy z mieszkańcami Londynu, pytając, czy to prawdziwy obraz. Pierwsze co słyszymy to: "bez przesady, nie ma dramatu, informacje medialne są nieco podkręcone".
Nie można udawać, że nic się nie dzieje. Mieszkańcy Wielkiej Brytanii ponownie żyją koronawirusem, prawie tak intensywnie jak na początku roku. Jednak doniesienia o znikającym papierze ze sklepowych półek są przesadzone.
- Sieci handlowe wykonują raczej krok do przodu. W obawie przed powtórką scenariusza z marca. Na zaś wprowadzają limity, ale i tak prawie nikt nie chce kupować więcej niż owe limity przewidują - mówi nam Michał, od dekady mieszkający w Londynie.
Jak dodaje, daleko do paniki, robienia kompulsywnych zakupów przed ewentualnym lockdownem. Ludzie oswoili się z pandemią i - jego zdaniem - sytuacja z marca się nie powtórzy.
Wtóruje mu Natalia, jednak dodając ze smutkiem, że wiele osób, co widać również wśród polskiej społeczności, bagatelizuje restrykcje oraz istnienie samej pandemii.
- Niektórzy wchodzą do sklepu bez maseczki, a zarażeń mamy mnóstwo. To prawda, że w sklepach nie ma dramatu i wszystko jest dostępne, ale to się może zmienić, jeśli będzie więcej takich lekkoduchów - stwierdza Polka mieszkająca w stolicy Wielkiej Brytanii.
I to widać w działaniach rządu, który coraz śmielej stara się odizolować od siebie obywateli, by wirus nie rozprzestrzeniał się tak dynamicznie jak teraz.
W poniedziałek wprowadzono zaostrzone restrykcje epidemiczne w północno-wschodniej Anglii . - Niestety, liczba przypadków wciąż gwałtownie rośnie. Dlatego wprowadzamy ograniczenia dotyczące spotykania się osób z różnych gospodarstw domowych - powiedział brytyjski minister zdrowia Matt Hancock.
Tydzień wcześniej premier Boris Johnson zalecił każdemu kto może powrót do pracy zdalnej i unikanie skupisk. Do tego formalnie wprowadzono w Anglii nakaz zamykania wszystkich barów, pubów i restauracji o 22:00. Do tego zostanie wprowadzony nakaz obsługi klientów jedynie przy stolikach.
Czytaj także: Będzie rejestr umów o dzieło. A później kontrole
Liczba gości na weselach została ograniczona do 15, a od 1 października nie będzie można organizować targów, konferencji czy wystaw. Imprezy sportowe ponownie będą się odbywały bez publiczności. Jednak edukacja pozostaje otwarta i prowadzona w trybie stacjonarnym.
Podając za PAP, całkowity bilans ofiar śmiertelnych epidemii na Wyspach przekracza już 42 tys., z czego ponad 37 tys. osób zmarło w Anglii, 2,5 tys. - w Szkocji, 1,6 tys. - w Walii, a blisko 600 - w Irlandii Północnej.
Pod względem liczby zgonów Wielka Brytania zajmuje 5. miejsce na świecie - za Stanami Zjednoczonymi, Brazylią, Indiami i Meksykiem.