Inflacja w sierpniu wynosiła 2,9 proc. i jest to najwyższy wzrost cen od października 2012 roku. W porównaniu z lipcem ceny się właściwie nie zmieniły. Szczegóły danych GUS wskazują, że głównym motorem utrzymania wysokiej inflacji w sierpniu były usługi transportowe.
Ostatnio kilka miast podwyższało ceny biletów, więc to co zaoszczędziliśmy na np. warzywach, oddajemy miastom kupując bilety. Zresztą nie tylko komunikacja miejska drożeje. Przypomnijmy, że wzrosły też mocno koszty wywozu śmieci.
Zobacz też: Opłaty za wywóz śmieci spadną za kilka miesięcy. Ważna deklaracja ministra
Decyzje podwyżkowe podjęły w tym roku m.in. Kraków, Rzeszów, Płock i Tarnów. Podwyżek nie wykluczają też władze Warszawy i Lublina. Rzutem na taśmę odwołano podwyżki w Kielcach. Argumenty? A to wzrost cen prądu, a to paliw.
Samorządy przy tym płaczą, że muszą do transportu miejskiego dokładać. Dla przykładu Warszawa informuje, że bilety pokrywają zaledwie 30,7 proc. utrzymania sieci transportu miejskiego. Na stronie urzędu miejskiego pokazano nawet infografikę, na której widać, że przy bilecie 20-minutowym, który kosztuje 3,40 zł, miasto dopłaca 7,67 zł. Innymi słowy oszacowano, że prawdziwy koszt jednorazowego biletu to 11,07 zł. Aż tyle?
Uber byłby tańszy
Gdyby tę kwotę wziąć na poważnie, to wychodzi na to, że miastu równie dobrze opłaca się każdemu mieszkańcowi zafundować… przejazdy Uberem. Wystarczą dwie-trzy osoby do jednego Ubera i przy cenie 11 zł za osobę wyszłoby 22-33 zł za przejazd. Za tę drugą kwotę można przejechać Uberem z jednego na drugi koniec Warszawy, a nie tylko zapłacić za 20 minut przyjemności przejazdu zatłoczonym w godzinach szczytu autobusem na odległość około 7 km.
Czytaj też: Transport miejski. Katowice będą jak Dubaj?
Z danych warszawskiego MZA wynika, że za przejechany kilometr biorą od miasta około 10 zł 20 gr. Prywatna firma Mobilis w przetargu z listopada ubiegłego roku zgodziła się na nieco ponad 10 zł. Michalczewski, której 146 autobusów miejskich wozi pasażerów w Warszawie, Wrocławiu i Radomiu dostaje około za wozokilometr średnio około 13 zł 40 gr - wynika z prostego podzielenia przychodów przez liczbę wozokilometrów.
Przejazd autobusu na odległość 7 km kosztuje więc miasto około 70-80 zł, czyli przy cenie 3,40 zł za 20-minutowy bilet wystarczy, żeby jechało nim średnio 20-25 osób, a przejazd już będzie rentowny. Problem jest więc w tym, żeby tak skonstruować rozkład jazdy, by co najmniej tyle właśnie osób jeździło średnio na całej trasie i już cały biznes się zgadza.
Zestawiając podany przez Warszawę koszt 11,07 zł biletu 20-minutowego, co pozwala na przejechanie około 7 km, ze stawką przewoźników ponad 10 zł za kilometr (ta pozwala zbilansować się MZA) można dojść do wniosku, że średnio w czasie przejazdu jeździ w Warszawie autobusem nie więcej niż siedem osób. Chyba zdecydowanie za często wożone jest powietrze, albo… pieniądze za bardzo rozchodzą się na administrację systemu i koszty poboczne.
Jednocześnie duże miasta nie chcą się pozbyć transportu miejskiego ze swoich rąk. Zamiast na przykład sprzedać poszczególne linie na licytacji, wybierają opcję wiecznych dotacji z zebranych od mieszkańców podatków.
Tramwaje i metro o 40 proc. droższe od autobusów
Co ciekawe, dużo więcej niż autobusy pobierają Tramwaje Warszawskie. Teoretycznie dostają 13,30 zł za przejechany kilometr, ale dodatkowo regularnie otrzymują dotację około 67 mln zł rocznie. To realnie zwiększa stawkę do 14,14 zł za kilometr.
To nieco tylko mniej niż w przypadku Metra Warszawskiego, który razem z dotacją bierze 14,20 zł za przejechany kilometr.
Łącznie warszawskie spółki miejskie, obsługujące tramwaje, metro i autobusy osiągnęły w ubiegłym roku przychody 2,1 mld zł plus 79 mln zł dotacji. Z trzech spółek transportowych dotacji nie pobierało tylko MZA. Miasto wydało na usługi transportu łącznie 2,7 mld zł. To jedna czwarta budżetu. Wpływy z biletów wyniosły 835 mln zł.
Krakowianie płacą już tyle co warszawianie
W marcu miejscy radni w Krakowie przegłosowali, że ceny biletów wzrosną o nawet 20 proc. - najbardziej tych jednorazowych. 20-minutowy zdrożał do 3,40 zł, czyli do takiej samej kwoty, jak obecnie obowiązująca w Warszawie. Dużo tańsze niż w obecnej stolicy są za to bilety okresowe kupowane z Kartą Krakowską.
W samej Warszawie temat podwyżek na razie zarzucono, choć prezydent Trzaskowski w grudniu ubiegłego roku informował, że nie wyklucza wzrostu cen "przez nieodpowiedzialną politykę energetyczną PiS". Chodzi o wzrost cen energii. Z podwyżek energii spółki komunalne - w tym również m.in. Metro Warszawskie i Tramwaje Warszawskie - zostały jednak wyłączone. Temat chwilowo nie wraca.
Podobnie plan podwyżek znikł w Kielcach. W czerwcu spadł z porządku obrad w radzie miejskiej.
Podwyższono za to ceny w Rzeszowie. Jednorazowy bilet kosztuje tam już 3,60 zł, czyli więcej niż w Warszawie i Krakowie. - Podwyżki muszą nastąpić. To nie nasza wina, że idą w górę ceny paliwa i prądu. Od 2015 r. nie było podwyżek, a do komunikacji miasto musi coraz więcej pieniędzy dopłacać - mówiła w czerwcu Anna Kowalska, dyrektor ZTM.
Podrożał też przejazd autobusem miejskim w Płocku. 15 marca ratusz ogłosił, że planuje podnieść ceny biletów. Podwyżkę argumentował wzrostem komfortu oferowanych usług, dłuższymi trasami i częstszymi kursami. Cena biletu normalnego od maja wzrosła o 40 groszy z 2,80 zł na 3,20 zł.
Zdrożały też w tym roku bilety jednorazowe w Tarnowie (o 80 gr do 3,20 zł), Piotrkowie Trybunalskim (o 40 gr do 2,60 zł), Krośnie (o 30 gr do 1,80 zł).
O ponad 50-procentowej podwyżce poważnie myślą w Gorlicach. Na droższe przejazdy muszą się też szykować w Białej Podlaskiej. Poważnie rozważał je też prezydent Lublina w związku z oczekiwanym wzrostem cen prądu dla trolejbusów.
Plany podwyżkowe są też w Białej Podlaskiej. Miejskie przedsiębiorstwo wykazało stratę i szuka pieniędzy w kieszeniach mieszkańców. Ceny biletów za przejazdy miejską komunikacją nie wzrosły od 2013 roku.
- Wtedy koszty były niższe - zauważył Bogdan Kozioł, były prezes MZK wywiadzie dla majowego "Słowa Podlasia". - Dopiero ostatni rok przyniósł deficyt, który spowodowany był wzrostem wynagrodzeń i kosztami amortyzacji nowo zakupionych autobusów. Nie podnieśliśmy jednak cen biletów, bo ówczesny prezydent zdecydował się zwiększyć rekompensatę dla spółki - tłumaczył. Wcześniej były plany darmowej komunikacji dla uczniów, z których już zrezygnowano.
PIT na długiej liście powodów
Na liście podawanych przez samorządy powodów podwyżek są jak widać wyżej: ceny energii i paliw, koszty pracownicze, czy koszt zakupu autobusów. Więcej kupuje się tych ekologicznych, które mimo dotacji są jednak droższe.
Czytaj też: Kierowcy autobusów i motorniczowie potrzebni w całej Polsce. Tylko w Łodzi ponad 100 wakatów
Oficjalnie samorządy tego nie przyznają, ale prawdopodobnym powodem podwyżek są też najprawdopodobniej obniżki PIT. W ich wyniku budżety samorządów doznają poważnego uszczerbku.
Obniżenie pierwszej stawki PIT z 18 do 17 proc. ma zredukować roczne wpływy z tego podatku o 9,7 mld zł. Gminy dostają 39,94 proc. podatku PIT osób mieszkających na ich terytorium, powiaty 10,25 proc., a województwa 1,6 proc. Razem 51,2 proc. naszego PIT trafia właśnie do samorządów.
Ubytek 9,7 mld zł PIT obniży dochody samorządów o prawie 5 mld zł. Jak niedawno wyliczyliśmy Warszawa straci około 400 mln zł, Kraków 110 mln zł, a Wrocław 100 mln zł. Co w tej sytuacji robić? Można ciąć wydatki, ale można też podwyższyć ceny biletów komunikacji miejskiej. I na to ostatnie decyduje się część miast.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl