Jeśli wierzyć deklaracjom Polaków, które składali ankieterom Głównego Urzędu Statystycznego przy okazji Badania Aktywności Ekonomicznej Polaków (BAEL), zdecydowana większość, która utraciła w tym roku pracę, nie szukała aktywnie już nowej. Takich osób w drugim kwartale tego roku przybyło 211 tysięcy. To najwięcej w historii tego badania, które przeprowadza się w Polsce od 1992 r.
Dlaczego ludzie, którzy tracą pracę, nie szukają nowej? Powodów jest kilka. Ekonomiści i eksperci rynku pracy najczęściej wymieniają wyższe świadczenia socjalne.
"Przyczyn takiego zaskakującego zachowania wśród osób tracących pracę można szukać w dodatku solidarnościowym. Zachęcał on ludzi do rejestracji w systemie jako bezrobotnych, ale w żaden sposób nie wymuszał poszukiwania nowego zajęcia" – pisze główny ekonomista Pracodawców RP dr Sławomir Dudek.
Z opinią tą zgadza się socjolog i ekspert rynku pracy Łukasz Komuda. - Podniesienie wysokości świadczeń dla bezrobotnych ma bez wątpienia wpływ na odsuwanie decyzji o poszukiwaniu pracy w czasie. Środki finansowe dają możliwość odroczenia na jakiś czas poszukiwań – ocenia Komuda.
Dodaje, że dotyczy to głównie ludzi z małych miast i miasteczek, gdzie pracy albo nie ma, albo oferty są, ale już za dużo niższe wynagrodzenie niż przed kryzysem.
Osoby te są świadome, że i tak nie dostaną dobrej pracy w okolicy swojego zamieszkania, więc jej nie szukają.
Katarzyna Lorenc, ekspert rynku pracy w BCC, mówi wprost: - W Polsce pracują obecnie tylko ci, którzy muszą. Praca nie jest wartością, u nas pracuje się po to, by przeżyć. Mamy to zakorzenione głęboko w naszej kulturze. Jeśli więc państwo oferuje wsparcie w postaci 500 plus i wyższych zasiłków dla bezrobotnych, to ludzie z tego korzystają i przestają poszukiwać źródła utrzymania - uważa ekonomistka.
Zasiłki to jednak nie wszystko
Osób, które mogą żyć z zasiłków dla bezrobotnych, jest jednak niewiele. Jak pokazują statystyki urzędów pracy, prawo do nich ma tylko co piąty bezrobotny. Nie tłumaczy to więc całkowicie masowego ubywania Polaków z rynku pracy, które trwa już od 10 lat, a w tym roku osiągnęło swój historyczny szczyt.
- Polacy dezaktywują się, bo przechodzą też na emerytury tak szybko, jak tylko nabywają do tego świadczenia uprawnień. W ubiegłym roku z rynku pracy odeszło 550 tys. pracowników, a przybyło 400 tys. osób. Deficyt wyniósł więc 150 tys. I tak jest już od 10 lat – przypomina Łukasz Komuda.
Dodaje, że nie jesteśmy w stanie tego trendu demograficznego już odwrócić. Więcej osób z rynku będzie schodzić, niż na niego wchodzić. Wskaźniki bierności zawodowej będą więc wysokie.
Do tego należy dodać, że w Polsce pracuje jedynie 5 proc. emerytów.
Monika Fedorczuk, ekspert rynku pracy z Konfederacji Lewiatan, wskazuje, że rząd wysyła do społeczeństwa sprzeczne komunikaty. Z jednej strony zachęca do pozostawania jak najdłużej na rynku pracy, a z drugiej zniechęca ekonomicznie do tego.
Przykładem mogą być zapisy w tarczach antykryzysowych, które dają możliwość pracodawcom obniżenia wysokości odprawy emerytalnej.
- To niewątpliwie przyspieszyło podejmowanie decyzji o dezaktywacji zawodowej części starszych pracowników, szczególnie w administracji publicznej – uważa ekspertka.
Przypomina też, że w drugim kwartale wielu pracowników korzystało ze zwolnień w związku ze sprawowaniem opieki na dzieckiem. Korzystanie z dodatkowego zasiłku opiekuńczego było możliwe dzięki rozwiązaniom wprowadzonym w ustawie antycovidowej. Obecnie to rozwiązanie nie jest kontynuowane, co - w połączeniu z ponownym uruchomieniem żłobków i przedszkoli – spowodowało powrót rodziców do pracy.
Nie tylko emeryci i matki opiekujące się dziećmi odchodziły w czasie kryzysu z rynku pracy. Wielu młodych ludzi nie weszło na niego wcale.
Co się dzieje z młodymi?
Według danych Eurostatu ponad 16 proc. Polaków w wieku 20-34 lata nie pracuje i nie uczy się. - Młodzi ludzie mieszkają z rodzicami i są na ich utrzymaniu przez długi czas. To powoduje, że późno wchodzą na rynek pracy. Kryzys to zjawisko tylko pogłębi – uważa Katarzyna Lorenc.
Prof. Jacek Męcina, były wiceminister pracy oraz wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, zwraca uwagę na jeszcze jedno nowe zjawisko związane z kryzysem wywołanym COVID-19. Dotyczy ono rodziny i poczucia bezpieczeństwa - czyli wartości, które dla Polaków są najważniejsze.
– Wiele osób ma pod opieką w domach osoby starsze, schorowane. Słysząc o wzroście zakażeń, osoby te decydowały się, często kosztem pogorszenia warunków życia, na bierność zawodową. Wszystko po to, by chronić swoich bliskich i się nimi zajmować. Ta grupa osób może być większa, niż się nam to wydaje – uważa prof. Męcina.