Na początek krótka opinia jednego z naszych czytelników, który napisał do redakcji zdenerwowany po wizycie na Orlenie w Zgierzu:
Byłem dzisiaj na stacji Orlen w Zgierzu - brak diesla. Na dystrybutorach oczywiście kartki o uszkodzonych dystrybutorach. Pytałem panią na stacji, czy jest diesel. Odpowiedziała, że brak. Zadzwoniłem na infolinię i zadałem konsultantce kilka pytań: dlaczego brakuje paliwa na stacji w Zgierzu i to kolejny raz (mimo że prezes twierdzi, że paliwa nie brakuje). Kiedy będzie paliwo? Dlaczego okłamują klientów, umieszczając kartki na dystrybutorach z nieprawdziwą informacją? Pani konsultant stwierdziła, że nie zna problemu, nie wie, kiedy będzie paliwo na stacji, a dystrybutory możliwe, że są uszkodzone. Poprosiłem ja o kontakt do osoby, która będzie mi w stanie odpowiedzieć na te pytania. Pani konsultant odpowiedziała, że nie wie, kto by mi mógł odpowiedzieć. W dalszej części poprosiłem o podanie mi kontaktu do miejsca, gdzie będę mógł złożyć skargę na panią konsultant. Pani powiedziała, że musiałaby sama na siebie przyjąć skargę.
Ewidentnie Polacy są już wkurzeni obecną sytuacją na stacjach paliw. Takich głosów dostajemy coraz więcej. Władza przekonuje, że "są to przejściowe problemy techniczne". Niestety, stacji, na których klienci są odprawiani z kwitkiem, przybywa, a nie ubywa. Tak oto polityka dobrej zmiany na rynku paliw przelała się do codzienności zwykłego człowieka. Kierowcy widzą na własne oczy, do czego może doprowadzić ręcznie sterowanie cenami w kraju a la PRL. Patrząc na to czysto politycznie, zdjęcia kolejek na stacjach i rozgoryczony elektorat to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje PiS przed wyborami. Money.pl ostrzegało przed takim scenariuszem od pierwszego tekstu na ten temat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Orlen i PiS mają poważny problem z paliwami. Znaleźli się w sytuacji bez wyjścia
Dla Zjednoczonej Prawicy problem braku dostępności paliw jest jak gorący kartofel, z którym jeszcze przez tydzień nie ma za bardzo, co zrobić. Z jednej strony Orlen nie może podnieść cen w kluczowym momencie kampanii wyborczej. Z drugiej kłopoty zaczęli zauważać rolnicy, którzy obecnie potrzebują setek, jak nie tysięcy litrów diesla. Wszystko przez jesienne prace na polach.
- Jedziemy na styk. Kolega spod Hrubieszowa wciąż czeka na paliwo. Wykonuje tylko najważniejsze prace, a pozostałe wstrzymuje - mówił money.pl Wiesław Gryn, rolnik ze Stowarzyszenia "Oszukana Wieś".
Wieś jest dla PiS-u kluczowa. Dlatego też Daniel Obajtek, widząc, że problem się rozlewa, poprosił o pomoc wojsko. To krzyk rozpaczy szefa Orlenu. Szczególnie że chwilowy oddech na rynku ropy naftowej został przerwany przez wojnę w Izraelu. W poniedziałek rano ceny czarnego surowca znów ruszyły w górę, a inwestorzy uciekli do "bezpiecznych przystani" - wzrosły ceny złota, umocnił się japoński jen i amerykański dolar, w którym kupujemy ropę na zagranicznych rynkach. Otoczenie jest na razie wybitnie niesprzyjające jakiekolwiek stabilizacji.
- Jestem jedynym prezesem Orlenu, który wprost mówi: tak, jestem członkiem Prawa i Sprawiedliwości - mówił w maju tego roku w wywiadzie dla money.pl Daniel Obajtek. Na nasze pytanie, czy będzie w takim razie pomagał partii w wyborach, odpowiedział: a dlaczego miałbym wspierać?
Była to jednak kokieteria. Na niecały tydzień przed 15 października widać wyraźnie, że PiS postanowił użyć wszelkich dostępnych środków, aby zapudrować rzeczywistość. Na nieszczęście partii Jarosława Kaczyńskiego kij w szprychy narracji o kraju wiecznej szczęśliwości może wsadzić sam GUS. I to już w najbliższy piątek.
Inflacja, atak prof. Glapińskiego i nieco prawdy o sukcesie walki ze wzrostem cen
Wtedy to bowiem dowiemy się, co dokładnie stało za spadkiem inflacji z 10,1 proc. w sierpniu do 8,2 proc. we wrześniu. Rząd i NBP zgodnie z przewidywaniami już odtrąbili sukces walki ze wzrostem cen. Prof. Glapiński na czwartkowej konferencji mówił o szczęśliwej wiadomości i rugał ekonomistów oraz media, które nie podzielają jego poglądu.
Sytuacja jest jednak znacznie bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Oddajmy głos ekonomistom Santander Bank Polska, którzy przekonują, że szczegółowy odczyt spadku inflacji we wrześniu będzie ważny z punktu widzenia tego, co wydarzy się później.
"Ze wstępnych danych wiemy już, że za 1,2 pkt proc ze spadku wynoszącego 1,9 pkt proc. odpowiadały składniki niebazowe (żywność, paliwa, energia). Z kolei inflacja bazowa, cofająca się wg naszych szacunków z 10,0 proc. rok do roku do 8,5-8,6 proc., spadała z powodu mieszanki czynników koniunkturalnych, pogodowych (opóźnione wejście nowej kolekcji odzieży i obuwia) i dyskrecjonalnych (np. zmiany w zakresie dostępu do darmowych leków). Ustalenie, które z nich zadziałały najsilniej, będzie ważne dla określenia perspektyw dalszego spadku inflacji" - wskazują ekonomiści Santandera.
Niestety, nie brakuje specjalistów uważających, że w drugiej połowie 2024 r. ceny znów przyspieszą i czekają nas większe podwyżki w sklepach. Ma być to skutek błędnej polityki pieniężnej prowadzonej przez NBP oraz gospodarczej prowadzonej przez PiS. Najnowszą taką opinię przedstawił Marcin Mrowiec, wcześniej główny ekonomista Banku Pekao, a obecnie pracujący w Grant Thornton.
Jego zdaniem w drugiej połowie 2024 r. gospodarka odczuwać będzie skutki:
- ekspansywnej polityki fiskalnej (bardzo wysoki deficyt budżetu, szczególnie jeśli uwzględnić, że rząd zakłada wzrost gospodarki w tempie 3 proc. rok do roku),
- "luźnej" polityki monetarnej (stopy procentowe będą zbyt nisko względem inflacji),
- napiętej sytuacji na rynku pracy ("brak pracowników", znaczny wzrost płacy minimalnej od początku 2024 r.)
- wysokich cen energii.
- To "miks" przynoszący znaczne ryzyko tego, że inflacja znów zaskakiwać nas będzie w górę - twierdzi Mrowiec. Taki scenariusz byłby fatalny dla portfeli milionów Polaków.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl