Marcin Walków, money.pl: Jak zaprojektować zestaw klocków, który trafia do sprzedaży, nie będąc projektantem LEGO?
Jan Woźnica: To nie był cel, który mi przyświecał. Budowałem te modele jako ozdobę na półkę do mojego pokoju, szczególnie pierwszy. Dopiero gdy miałem już trzy, uznałem, że są na tyle dobre, że warto spróbować swoich sił, bo a nuż się uda.
I pokazał je pan na platformie LEGO Ideas.
Tak. Projekt wrzuciłem w listopadzie lub grudniu 2021 roku, a komplet 10 tys. głosów miałem już w marcu. Trzy razy w roku oceniane są te pomysły, które uzyskały 10 tys. głosów internautów. Przegląd, w którym mój projekt był brany pod uwagę, odbył się w maju 2022 roku. W październiku była decyzja, że LEGO wprowadzi mój zestaw do sprzedaży.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wróćmy do początku. Skąd pomysł na akurat taki zestaw?
Temat chodził za mną od wielu lat. Jestem wielkim fanem fantastyki naukowej, lubię estetykę minimalizmu i futuryzmu, różne szkoły plakatu i minimalistyczne okładki książek. Pomysł na pierwszy obrazek, ten z rakietą, miałem od dawna. Na platformie ogłoszono konkurs na mały model nie z tego świata. I to wznieciło iskrę, która skłoniła mnie, żeby wziąć do ręki klocki i zbudować to, co chodzi mi po głowie. Konkursu nie wygrałem, zdobyłem wyróżnienie. Praca na tyle spodobała się społeczności, że skłoniła mnie do tworzenia kolejnych scenek w tym samym formacie.
Mając trzy obrazki, spróbował pan sił w głosowaniu.
Tak. I udało się.
Jak długo to wszystko trwało?
Od pierwszego połączenia dwóch klocków ze sobą, dziś mijają dwa lata i jeden miesiąc, z dokładnością do tygodnia.
Ile musiał pan zainwestować w klocki?
Pierwszy prototyp staram się budować z tych klocków, które już mam pod ręką. Często zastępuję braki kolorystyczne innymi kolorami, dlatego pierwowzór trudno byłoby rozpoznać, stawiając obok gotowy zestaw. On nie kosztował mnie nic.
Potem przeszedłem do projektowania cyfrowego. Jest program Studio, wydawany przez platformę BrickLink, należącą do Grupy LEGO, pozwalający wirtualnie budować ze wszystkich dostępnych klocków. W nim pracowałem nad bardziej rozbudowaną wersją, bardzo podobną do tego, co później było efektem końcowym. Takie podejście ma tę zaletę, że łatwo mogę eksperymentować z różnymi wariantami kolorystycznymi. Wystarczy zaznaczyć szereg klocków i jednym kliknięciem zmienić kolor. Tak staram się prototypować modele, które w dużej mierze bazują na kolorach.
Kiedy przychodzi czas na fizyczne składanie modelu?
Gdy już mam projekt i wiem, ile klocków będę potrzebować, to je zamawiam. W przypadku pierwszego obrazka były dwa zamówienia, na łączną kwotę 100 zł, nie więcej. I to jeszcze z klockami zamówionymi na zapas. Każdy kolejny obrazek zamknął się w podobnej kwocie.
Nie bez powodu pytam, ile trzeba zainwestować w taki projekt, bo ciekawi mnie, jak szybko się to panu zwróci. Wygrana to nie tylko splendor, ale i pieniądze.
Tak jest. Każdy zwycięzca otrzymuje 10 egzemplarzy autorskiego zestawu oraz 1 proc. przychodu z jego sprzedaży.
To niedużo, zwłaszcza że pana zestaw w katalogu wyceniono na 249 zł.
Ale na pewno moja inwestycja się zwróci.
Zresztą, nie o pieniądze tu chodziło.
Zdecydowanie.
Wygrana to przepustka do pracy w LEGO?
Z tego, co wiem, żaden ze zwycięzców z platformy Ideas, nie otrzymał propozycji pracy w LEGO, a było ich blisko 40.
Już chciałem pytać, kiedy pasja zmienia się w pracę…
Trudno powiedzieć, czy gdyby moje hobby stało się etatową pracą, nadal byłoby hobby. Oczywiście, zastanawiałem się, jakby to było zostać projektantem LEGO. Chciałem spróbować i teraz trochę ten świat poznałem. Również ograniczenia, które mają projektanci.
Dlatego nie wiem, czy, gdybym zajmował się tym na co dzień, mógłbym odłożyć na miesiąc projekt, by dojrzewał w mojej głowie, bo przecież byłby określony deadline oraz czy nadal byłoby to moje hobby. A bardzo pilnuję tego, by właśnie w takich kategoriach traktować składanie klocków. Nawet gdy przyjmuję jakieś zlecenia.
Gdy zapadła decyzja, że pana zestaw trafi do sprzedaży, co działo się dalej?
Były regularne spotkania z zespołem projektowym, w sumie pięć lub sześć. Omawialiśmy kolejne warianty, dyskutowaliśmy o poprawkach. Część moich uwag była brana pod uwagę, a w przypadku innych projektanci wyjaśniali mi, dlaczego moje pomysły są poza zasięgiem. Bo taki zestaw, który trafia do produkcji i sprzedaży ma sporo ograniczeń.
Jakich?
Przede wszystkim chodzi o kolory i elementy. Trzeba wziąć pod uwagę, jakie kolory i klocki są w produkcji i ile nowych można wprowadzić na potrzeby danego zestawu. To dość ścisłe ograniczenie. W przypadku mojego modelu chodziło o zawieszkę na ścianie. W prototypach wykorzystałem dziurkę w nieprzeznaczonym do tego elemencie, a LEGO ma specjalny klocek-zawieszkę. Jest jednak dość spory, przez co gwiazdy, które miały wystawać z tyłu, nie mieściły się. I musiały zostać zrobione inną techniką. Tak powstały nadruki na kafelkach 1x1.
Pisaliśmy w money.pl, że klocki LEGO muszą znieść naprawdę wiele - są zrzucane z wysokości, trafiają do piekarnika albo są smarowane masłem. Co pan robi z nimi najdziwniejszego, tworząc swoje autorskie konstrukcje?
Zdarza mi się je malować, ale ograniczam się do palety kolorów dostępnej w LEGO i nie wychodzić poza nią.
Na co dzień pracuje pan w IT. Skąd w ogóle pomysł na składanie klocków LEGO?
Klocki bardzo szybko stały się moją ulubioną zabawką. Pierwszy zestaw, wiaderko klocków 2x4 bez instrukcji, dostałem w wieku trzech lat. Potem większość prezentów na różne okazje to były właśnie klocki. W okresie licealnym aspekt zabawy zszedł na drugi plan, ale wciąż wymyślałem różne konstrukcje. Z kolei na studiach odkryłem społeczność AFOL-i, czyli dorosłych fanów LEGO. I zaczęliśmy się nawzajem inspirować, wymieniać radami i pomysłami. Wiadomo, że nic tak nie robi autorskiemu zestawowi, jak krytyka ze strony innych fanów. Od tamtej pory to moje główne kreatywne hobby.
Sam też składam klocki, ale według instrukcji, krok po kroku, od początku wiedząc, jaki będzie finalny efekt. Pan nie ma instrukcji, a jedynie pomysł i wizję.
Myślę, że to moje budowanie można porównać do modelarstwa redukcyjnego, czyli kitbashingu. Modelarze z części różnych modeli starają się stworzyć zupełnie nową rzecz lub odwzorować coś istniejącego. Staram się rozpoznawać "klockowe" kształty w rzeczywistych elementach. Przechodzę koło jakiegoś samochodu albo kamienicy i widzę interesujący detal architektoniczny lub szczegół nadwozia, myśląc: o, tu idealnie pasowałby ten klocek. I od tego się zaczyna później budowanie. Tak było z moim Land Roverem. Wymyśliłem, jak zrobić charakterystyczną maskę. Kształt pozornie prosty, ale w tej konkretnej skali ten konkretny klocek narzucił całość wymiarów i innych rozwiązań.
Swoimi projektami dzieli się pan m.in. na Instagramie. Z którego jest pan najbardziej dumny?
Jednym z najciekawszych jest model latającej wyspy przykutej do Ziemi łańcuchami. To dość popularny temat, ale wyspy najczęściej opierają się na przezroczystych filarach albo chmurach. Myślę, że w moim ten efekt lewitacji jest dużo bardziej przekonujący.
Jest też praca, przedstawiająca w makroskali klocek zjadany przez robaki. Te zbudowałem z separatorów, czyli pomarańczowych klocków, których używamy do rozdzielania elementów od siebie. To było moje jedyne podejście do powiększania i byłem bardzo zadowolony.
To teraz proszę sobie wyobrazić, że może pan zbudować z LEGO dowolną rzecz. Nie ma ograniczeń, deadline'ów, budżet jest nieskończony, a zapasy klocków nieprzebrane. Co by to było?
Marzy mi się graffiti na całą ścianę zbudowane z klocków. Ale nie jako mozaika, tylko w podobnym stylu jak moje obrazki.
Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl