Zaczęło się trzy miesiące temu, na początku września. Wtedy to profile firmy Brand24 oraz prywatny jej prezesa Michała Sadowskiego na Facebooku i Instagramie zostały zablokowane. Był to efekt publikacji dziennikarskiej, w której zasugerowano, że startup pozyskiwał dane do swojej usługi w sposób niezgodny z regulaminem.
Jednocześnie Brand24 stracił dostęp do danych z Facebooka.
- Brand24 to narzędzie monitorujące internet, wychwytujące publiczne wzmianki na temat marek. Jeśli ktokolwiek, gdziekolwiek coś powie, np. o tym programie czy o Wirtualnej Polsce, to my to wychwycimy – tłumaczy Sadowski w programie „Biznes Mówi”. Dlatego odcięcie od danych z tak ważnego wycinka internetu odbiło się na jakości produktu firmy.
To była bolesna strata
- Szczęśliwie wszystkie wskaźniki wracają do normy, sprzedaż jest na bardzo fajnym poziomie. Już po tym kryzysie sprzedaliśmy łącznie ponad sześćset abonamentów. To są bardzo dobre wskaźniki i pokazują, że wartość produktu jest znacznie szersza niż tylko monitoring Facebooka – opowiada Sadowski. - Rzeczywiście, strata Facebooka jest bolesna, ale wartość poza tym Facebookiem nadal jest tak duża, że klienci uznają, że warto płacić abonament – przyznaje.
Przyznaje, że Facebook jest ważny, ale podkreśla że nie jest całym internetem. - To medium już bardzo mocno ograniczało dostęp do danych na przestrzeni ostatnich kilku lat – przypomina. - Jeszcze kilka miesięcy temu, przed blokadą, myśmy mieli jak większość narzędzi monitoringu internetu bardzo skromny wycinek tego, co się na Facebooku dzieje. Teraz tego wycinka nie ma, ale jego brak nie stanowi już jakiejś istotnej różnicy patrząc na ilość wyników, które łącznie są zbierane przez Brand24 – dodaje.
Zapewnia, że jako największy indywidualny udziałowiec spółki jest najbardziej zainteresowany tym, by firma się rozwijała. - Cały dorobek życia mam w Brand24. Nie mam nic innego – mówi.
Do tego dochodzi wycena giełdowa. W ciągu roku akcje firmy straciły 40 proc. wartości, a spółka, która w szczytowym momencie była wyceniana na ponad 110 mln zł dziś jest wyceniana na ułamek tej wartości.
- To jest bolesne. Ale traktuję to jako coś przejściowego. Przyda się kiedyś do prezentacji motywacyjnej, jak było ciężko, ale wyszliśmy z tego obronną ręką – uśmiecha się.
Przeczesujemy sieć za swoich klientów
Niezależnie od perturbacji z Facebookiem, Brand24 jest już biznesem globalnym.
- W tej chwili mamy klientów z ponad setki krajów. Interfejs mamy wyłącznie po angielsku i to jest ciekawe, że globalna ekspansja może być realizowana wyłącznie przez pryzmat tylko i wyłącznie anglojęzycznego produktu. Nie mamy wersji językowych na kraje hiszpańskojęzyczne czy portugalskojęzyczne, a mimo to konwersja w tych krajach jest wyższa niż w anglojęzycznych – mówi Sadowski.
Na razie głównymi klientami są firmy technologiczne, ale prezes przewiduje, że w bliskiej przyszłości coraz częściej po usługi Brand24 będą sięgać mniejsze podmioty, jak choćby hotele czy restauracje.
- Jeśli o jakimś hotelu pisze na przykład „Dziennik Ziemi Sudeckiej”, to ma to zupełnie inny zasięg i znaczenie, niż jak taka wzmianka pojawi się na money.pl. Analizujemy te dane, żeby klient już nie musiał tego robić, a dostawał na codziennie na biurko kompletną prasówkę – wskazuje Michał Sadowski.
Sam jest fanem internetu i sieci społecznościowych. Aktywnie się w nich udziela. Do tego stopnia, że jest nazywany ekshibicjonistą internetowym, internetowym celebrytą. Śmieją, że strach otworzyć lodówkę, bo z niej wyskoczy. – Tak, mam nawet gifa, na którym wyskakuję z lodówki. Trochę się w photoshopie nasiedziałem, by go zrobić – śmieje się.
Ale deklaruje, że najbardziej czuje się przedsiębiorcą. - Chciałbym, żeby na nagrobku napisano mi "przedsiębiorca". Tuż obok: "mówiłem, że się źle czuję" – zaznacza.