Premier Mateusz Morawiecki był w czwartek w Spale na XXXI Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ "Solidarność". Mówił tam wiele o zagrożeniach - jego zdaniem - "federalizacji" Europy, utraty suwerenności i wszystkich hasłach, które znamy z kampanii PiS. Posunął się jednak w swoim wystąpieniu jeszcze dalej, co musiało wywołać niemałą konsternację, szczególnie wśród pracodawców.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Premier Morawiecki maluje trawę na zielono
- "Solidarność" jest matką naszej wolności, matką naszej niepodległości. Później nadeszły lata Polski, która nie do końca, mówiąc bardzo delikatnie, realizowała ideały Solidarności i NSZZ "Solidarność" szedł zawsze z duchem czasu i walczył zarówno o prawa pracownicze, ale walczył też cały czas o lepszy ustrój, o politykę społeczną z prawdziwego zdarzenia, aż wreszcie taki czas nadszedł - mówił premier Morawiecki.
Jak zaznaczył, cezurą był 2015 r., od którego zaczęła się właśnie polityka społeczna z prawdziwego zdarzenia, "od którego zaczął się dialog pomiędzy pracodawcami, pracownikami z udziałem strony rządowej".
Niestety, jest to fałsz. Bo przez całe rządy PiS to właśnie dialog był najbardziej deficytowym towarem w Polsce.
List do prezydenta
Już w 2018 r., niecałe trzy lata po rozpoczęciu rządów PiS, największe organizacje pracodawców w naszym kraju - BCC, Konfederacja Lewiatan, Pracodawcy RP i Związek Rzemiosła Polskiego - wystosowały list do prezydenta Andrzeja Dudy, w którym ostro skrytykowały podejście rządu do Rady Dialogu Społecznego (RDS). To ona - w założeniu - służy wypracowywaniu wspólnych rozwiązań między pracownikami, przedsiębiorcami oraz właśnie stroną rządową.
Według nich "wielu uczestników dialogu społecznego po stronie rządowej traktuje go (RDS - przyp. red.) jako rzadko respektowany uciążliwy obowiązek ustawowy, a nie realne narzędzie wypracowania porozumień w kluczowych sprawach".
Ale to nie wszystko. Przedstawiciele firm narzekali także na sposób uchwalania nowego prawa przez władzę Zjednoczonej Prawicy. Chodziło przede wszystkim o ważne projekty zgłaszane w trybie poselskim, który wyklucza konsultacje społeczne.
Istotne akty prawne nie są zgłaszane do konsultacji i są procedowane w trybie tzw. poselskim. Sposób i tempo procedowania projektów aktów prawnych zbyt często narusza podstawowe zasady i standardy dialogu społecznego. Przykładów jest wiele - projekt ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej, ustawa znosząca górny limit podstawy składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe, projekt zmiany ustawy o prawie oświatowym, gdzie partnerzy społeczni reprezentowani w Radzie Dialogu Społecznego nie mieli realnych szans wypowiedzenia się na temat projektu ustawy zmieniającej w wersji przekazanej do czytania w Sejmie RP" - twierdził polski biznes w liście do prezydenta Dudy.
Jedna wielka niepewność
Raporty niezależnych instytucji, m.in. Grand Thornton, wskazywały także na mizerną jakość stanowionego prawa, która szła pod rękę z degradacją roli Sejmu w Polsce, gdzie Sejm stał się organem bez wielkiego znaczenia, nie toczyła się tam żadna debata, nie ścierały interesy. Słowem, został zamieniony w maszynkę do głosowania. Nierzadko w nocy.
Takie podejście skutkowało fatalnymi ustawami pełnymi błędów, które później zaskakiwały firmy, bądź były jawnie wrogie wobec poszczególnych sektorów gospodarki (patrz: ustawa wiatrakowa z 2016 r., która na lata pogrzebała ten biznes). W takim otoczeniu nie można było przewidzieć, co będzie jutro, więc część firm zaciskała zęby i chciała przeczekać.
Arkadiusz Pączka z Pracodawców RP mówił swojego czasu w "Rzeczpospolitej", że "lekceważenie dialogu społecznego i osłabianie pozycji Rady Dialogu Społecznego poprzez ignorowanie konsultacji powoduje, że rząd właściwie nie słucha głosu biznesu".
- A liczne nowe ustawy i nowelizacje istniejących przepisów skutkują niepewnością prawną - podkreślał ekspert Pracodawców RP.
Im mniej konsultacji, tym lepiej
Co więcej, na sposób stanowienia prawa i brak dialogu pomstują także ekonomiści FOR. Według nich wprowadzaniu nowych regulacji przez PiS towarzyszyło pospieszne uchwalanie ważnych aktów prawnych, nadużywanie ścieżki poselskiej, dla której nie ma obowiązku sporządzania oceny skutków regulacji i przeprowadzania konsultacji, a w przypadku formalnie rządowych projektów - nierzetelne sporządzanie ocen skutków regulacji oraz nieuzasadnione skracanie czasu trwania i fasadowość konsultacji publicznych.
Duży problem z brakiem dialogu był np. przy ustawach samorządowych, które PiS dopychał kolanem na początku swojej pierwszej kadencji, nie rozmawiając z samorządowcami na ich temat.
"Od listopada 2015 r. trwa nieprzerwany proces demontażu samorządności terytorialnej i ponownej centralizacji państwa. Sukces ostatnich 30 lat, podczas których dokonano olbrzymiego postępu na drodze do przekazywania obywatelom prawa do decydowania o swoich 'małych ojczyznach', jest obecnie zaprzepaszczany" - pisali w 2018 r. analitycy FOR i wymieniali 11 aktów prawnych przeforsowanych przez władzę PiS, które zabierały wolność samorządom.
Co więcej, kto z nas pamięta zamieszanie z dniem wolnym 12 listopada 2018 r.? Pamiętają państwo ten chaos? Pomysł pojawił się w ciągu kilku dni, był głosowany bez żadnych konsultacji, wprowadzał zmianę dość kosztowną, choć nie była ona pilna i konieczna, a pomysł można było rozważyć znacznie wcześniej. Mając w głębokim poważaniu dialog, teraz premier chce wykoślawić rzeczywistość. Niestety, fakty przeczą jego słowom, a ostatnie osiem lat jest zbyt świeże, aby to przemilczeć.
Damian Szymański, wiceszef money.pl