W drukarni działającej przy Ministerstwie Pracy, pracy nie ma i nie będzie. Mowa tu o Zakładzie Wydawniczo-Poligraficznym (ZWP) przy ul. Usypiskowej 2 w Warszawie.
23 pracowników firmy, która działa na rynku blisko od 50 lat i jest wysoko wyspecjalizowana w usługach drukarskich i poligraficznych, z końcem sierpnia wyląduje na bruku. 1 czerwca br. w życie weszło rozporządzenie wydane przez Jarosław Gowina o likwidacji zakładu.
Drukarnia już nie jest potrzebna?
– Nikt nie uzgadniał tej likwidacji ze związkami zawodowymi, które są w zakładzie, a taki obowiązek prawny przecież istnieje. Nie było też zawiadomienia o zwolnieniach grupowych urzędu pracy – wylicza Czesława Sońta, przewodnicząca Związku Zawodowego Poligrafów.
Pracownicy drukarni nie bawią się w dyplomację. - Potraktowali nas jak gówniarzy, a my już w życiu swoje przeszliśmy i trzeba z nami rozmawiać, jak z dorosłymi ludźmi – uważa pani Agnieszka, pracownica administracji w drukarni (prawdziwe imię i nazwisko do wiadomości redakcji). Kobieta obawia się ujawnić swoje dane, gdyż boi się, że zostanie wyrzucona bez należnej jej odprawy.
Agnieszka ma za sobą już 37 lat pracy i jest w okresie ochronnym. Do emerytury brakuje jej tylko kilku lat. – Kto mnie przyjmie teraz do pracy w takim wieku? Całe dorosłe życie tu przepracowałam. Przyszłam tu zaraz po maturze. Robiłam dosłownie wszystko – opowiada. Średnia wieku w ich zakładzie to 54 lata.
Jak twierdzą pracownicy, ich zakład robił dosłownie wszystko. U poprzedniego pracodawcy, minister rodziny Marleny Maląg, której podlegali do końca ubiegłego roku, drukowali materiały informacyjno-promocyjne dla sztandarowych projektów rządu, takich jak: Rodzina 500+, Dobry start, Maluch+, Senior+ oraz Kartę Dużej Rodziny.
Ktoś wprowadził Gowina w błąd?
- Główny powód likwidacji zakładu, to według urzędników resortu rozwoju i pracy, któremu teraz podlegamy, jego nierentowność i wysokie koszty utrzymania. Resort uważa, że taniej będzie usługi drukarskie i poligraficzne zlecać na zewnątrz, niż utrzymywać własną drukarnię – informuje Agnieszka.
Agnieszka świetnie orientuje się w kwestiach finansowych drukarni, pytamy ją czy argumenty urzędników są prawdziwe?
Ile zarabia drukarnia?
- Jesteśmy jednostką budżetową i nie wolno nam przyjmować zleceń komercyjnych. Możemy wykonywać tylko prace zlecone przez Skarb Państwa. Nie możemy sobie więc "dorobić" na rynku – zaznacza na wstępie nasza rozmówczyni.
Dodaje, że dysponują rocznym budżetem ok. 3 mln zł. Z tego koszty utrzymania to zaledwie 315 tys. zł (wynajem i media), a pozostały budżet pozostaje do dyspozycji ministerstwa na ich obsługę wydawniczo-poligraficzną (wynagrodzenia oraz koszty rzeczowe realizacji zleceń).
W ciągu ostatnich dwóch lat zakład został poważnie zmodernizowany. Inwestycje w nowy park maszynowy i programy komputerowe kosztowały budżet państwa ok. 2 mln zł. – W ubiegłym roku zamówiliśmy specjalny program do obsługi maszyn za 300 tys. zł. Tego programu, poza nami, nikt na rynku raczej już nie wykorzysta, bo był dla nas specjalnie pisany. Pieniądze pójdą w błoto – podaje przykład Iwona.
Według pracowników, ich ocena rentowności została przeprowadzona nierzetelnie. Dotarli oni do raportu przygotowanego na zlecenie resortu rozwoju i pracy i jeszcze raz wystąpili o wycenę pracy do tych firm, które są w raporcie wymienione.
– Okazało się, że wycena tych firm wykonana dla nas i dla ministerstwa różnią się. Ten, kto przygotował ten raport dla ministerstwa, po prostu nie podał wszystkich parametrów niezbędnych do uczciwego wycenienia zlecenia – kwituje Iwona.
Ludzie od pół roku nie dostają zleceń
Dziś zakład stoi. Od pół roku ich nowy pracodawca, czyli resort Gowina, nie zlecił im żadnej pracy, chociaż zamówienia na druk wychodziły, tyle że były adresowane do firm działających na rynku.
Pracownicy codziennie przychodzą do pracy. – Przykre to jest bardzo, bo to są wysokiej próby drukarze. Aby zamknąć usta pracownikom i wyciszyć emocje, likwidator obiecuje, że załatwi zatrudnienie w ministerstwie, ale wszyscy wiemy, że to bajki – mówi jedna z pracownic działu produkcji i dodaje, że składane propozycje nie zawierają żadnych konkretów.
- Likwidator mówi nam, że ktoś kiedyś zadzwoni, przedstawi jakąś propozycję. Pracownicy odbierają to jako ewidentną manipulację. Jakie Skarb Państwa osiągnie oszczędności likwidując nasz zakład i tworząc sztuczne miejsca pracy w ministerstwie? To jest nie logiczne, jaka to oszczędność? - zastanawia się Iwona.
Nawet tu nie zajrzał, by się przywitać
Pracowników drukarni najbardziej boli to, że ich nowy szef, Jarosław Gowin przez pół roku nie miał dla nich nawet chwili czasu. – Jeździ po Polsce i namawia pracodawców, by nie zwalniali ludzi z pracy, a sam co robi? Nawet tu nie zajrzał, by się przywitać, jak obejmował swoje stanowisko, a inni ministrowie do nas przyjeżdżali. Mieli czas by poznać swoich podwładnych – denerwuje się Agnieszka.
Również Czesława Sońta nie przebiera w słowach. – Drukarnia przetrwała 50 lat i różne rządy. Ten rząd twierdzi, że jest otwarty na dialog z pracownikami. Napisaliśmy więc list otwarty do premiera, który został odesłany z powrotem do Gowina. Pisaliśmy wszędzie: do Kaczyńskiego, do minister rodziny Marleny Maląg, do wiceminister pracy Iwony Michałek. Nikt nie chciał nam pomóc. Jesteśmy całkowicie ignorowani – skarży się Sońta.
W odpowiedzi na nasze pytania resort rozwoju napisał, że "działania dotyczące zamknięcia Zakładu Wydawniczo-Poligraficznego zostały poprzedzone wieloaspektową i szczegółową analizą jego działalności". Wynika z niej, że zapotrzebowanie na druk i dystrybucję materiałów istotnie maleje, szczególnie teraz, w dobie pandemii, gdy równocześnie mamy do czynienia z postępującą cyfryzacją administracji publicznej.
"Pragniemy jednocześnie podkreślić, że wszelkie działania związane z Zakładem będą prowadzone ze szczególnym poszanowaniem praw pracowniczych oraz z uwzględnieniem indywidualnych uwarunkowań dotyczących poszczególnych pracowników" - czytamy w komunikacie prasowym.