Zapisany w konstytucji limit zadłużenia państwa to 60 proc. PKB. Według szacunków resortu finansów na koniec tego roku dług ma wynieść 50,5 proc. PKB, a w przyszłym roku 52,9 proc. PKB.
Do konstytucyjnej granicy sporo brakuje, ale jest pewien haczyk.
Granica zapisana w polskiej ustawie zasadniczej dotyczy tylko budżetu centralnego. Nie są nią objęte np. Tarcza Finansowa PFR, czy fundusz "anty-COVID" w Banku Gospodarstwa Krajowego.
Gdyby tak było, zadłużenie państwa przekroczyłoby 60 proc. zarówno w tym, jak i w przyszłym roku.
Dlatego politycy coraz częściej mówią o potrzebie zniesienia, lub przynajmniej zwiększenia limitu zadłużenia.
"Jestem zwolennikiem tego, żeby nie robić sobie sztucznych barier, a to jest sztuczna bariera" - powiedział minister Tadeusz Kościński w rozmowie z Interia.pl.
"Naszą wiarygodność buduje to, że jesteśmy członkiem Wspólnoty europejskiej, że finanse publiczne są stabilne, a nasze PKB urosło wielokrotnie w porównaniu z latami 90., a także, że nasze zadłużenie w relacji do PKB w ostatnich latach spadało. Dziś pożyczamy bardzo duże pieniądze i w żaden sposób tej wiarygodności nie tracimy - zapewnił wiceszef resortu finansów" - powiedział wiceszef resortu finansów Piotr Patkowski w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Zdaniem niektórych ekonomistów próba zniesienia limitu to krok w kierunku katastrofy.
"To tak, jakby szef drogówki powiedział, że ograniczenie prędkości w mieście do 50 km/h to sztuczna bariera, bo jego szwagier jeździ 100 km/h i nigdy nie spowodował wypadku" - pisze w swoim komentarzu główny ekonomista Pracodawców RP dr Sławomir Dudek.
Próbę zniesienia limitu nazywa "kursem na górę lodową", która zdestabilizuje finanse publiczne. Bo gdyby nie ograniczenia, budżet państwa zostałby "rozdrapany".
"Gdyby nie te zabezpieczenia, budżet zostałby ogołocony, a następnie zadłużony po uszy, byleby tylko zdobyć głosy wyborców. Nic dziwnego, że te „sztuczne bariery” politykom przeszkadzają. Źle jednak, że minister finansów mówi jak polityk. On powinien strzec tych reguł. Finanse publiczne trzeba planować na dekady, na pokolenia. A nie patrzeć na nie z perspektywy wyborczego kalendarza" - pisze dr Dudek.