Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W ostatnich tygodniach jednym z najgorętszych ekonomicznych tematów są szalone ceny masła. W listopadzie produkt ten podrożał średnio ponad o 32 proc. rok do roku. Podwyżki nie były takie same we wszystkich miejscach. O ile na przykład w sklepach convenience (niewielkie sklepy typu Żabka, czy ABC) za masło płaciliśmy o 15 proc. więcej niż przed rokiem, o tyle już w dyskontach o ponad jedną czwartą, a w hipermarketach - średnio - ponad 43 proc. więcej. Wzrostom cen postanowił położyć kres rząd, który zdecydował się na interwencyjną sprzedaż tego produktu. Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych, aby ustabilizować ceny, sprzeda około 1000 ton tego produktu.
Interwencyjny skup masła był konieczny?
"RARS dba o zapewnienie strategicznych rezerw produktów żywnościowych, medycznych i technicznych oraz zapasów paliw nie tylko w czasie pokoju, ale przede wszystkim na wypadek konfliktu zbrojnego, zagrożenia zdrowia publicznego, klęski żywiołowej lub innej sytuacji kryzysowej" - czytamy na stronie agencji. Można oczywiście utyskiwać na wysokie ceny masła, ale czy naprawdę mamy do czynienia z sytuacją tak krytyczną, że państwo powinno sięgać do tego typu zasobów?
Sytuacja nieco przypomina tę, która miała miejsce przed wyborami w 2023 na stacjach paliw. Wtedy, mimo z jednej strony wzrostu cen ropy na rynkach światowych, a z drugiej słabnącej złotówki, w Polsce kierowcy za tankowanie płacili coraz mniej. Dlaczego? Pojawiło się sporo głosów, które mówiły, że Orlen wykorzystuje ten właśnie fortel - zalewa rynek tanim paliwem z rezerw strategicznych, aby pomóc PiS-owi wygrać wybory parlamentarne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Koncern korzysta ze strategicznych rezerw paliw, by utrzymać niski poziom cen na stacjach. Chce ograniczyć inflację i wspomóc PiS w wyborach" - pisał wtedy na Twitterze Paweł Wojciechowski, były minister finansów, odnosząc się do raportu Polityki Insight. Na "anomalię" na polskim rynku paliwowym wskazywał między innymi bank Goldman Sachs, który zauważył, że choć w Czechach i na Węgrzech ceny ropy poszły w górę, u nas nic takiego się nie stało.
Mechanizm znany z historii
Jedną z oznak tego, że na rynku paliw dzieje się coś dziwnego, był zalew zdjęć przedstawiających nieczynne dystrybutory na stacjach Orlenu. Warto jednak podkreślić, że w owym czasie Ministerstwo Klimatu i Środowiska oraz Orlen S.A. kategorycznie zaprzeczały, że wykorzystują wspomniane zasoby.
W sferze publicznej pojawiło się również wiele informacji o tym, że rychło po wyborach ceny na stacjach dość szybko podskoczą. Wtedy to Daniel Obajtek, ówczesny szef Orlenu mówił, że "rozsiewanie takich niesprawdzonych informacji, to czysto polityczne działanie i próba rozchwiania sytuacji w kraju obliczona na wywołanie paniki". Być może nie wszyscy pamiętają, ale zaledwie kilka dni po wyborach ceny paliwa... zaczęły rosnąć.
Skok cen masła. Powody
Wróćmy jednak do cen masła. Dlaczego właściwie ten produkt tak drożeje? Złożyło się na to kilka rzeczy. Jak zaznacza w swojej analizie na platformie Subiektywnie o Finansach Michał Wachowski, ceny masła we wrześniu na giełdach światowych przekroczyły 8 tys. euro za tonę, przebijając tym samym rekordowe notowania z początku wojny w Ukrainie. Dla szerszego kontekstu - na początku bieżącego roku wynosiły one około 5,5 tys. euro za tonę. Skąd więc takie cenowe szaleństwo?
Jak zazwyczaj w takich sytuacjach (podobnie było w przypadku podwyżek cen kakao sprzed kilkunastu miesięcy) mieliśmy do czynienia z rodzajem zjawiska "perfect storm". Najważniejszą wymienianą przez Wachowskiego przyczyną zwyżek były - jak coraz częściej w przypadku płodów rolnych - zmiany klimatu. Coraz dłuższe okresy susz przeplatane nawalnymi deszczami i coraz wyższe temperatury powodują, że krowy produkują mniej mleka. Mamy więc ograniczenie podaży.
Po drugie w Europie mieliśmy do czynienia z chorobami krów. Choć nie stanowi ona zagrożenia dla ludzi, to powoduje - podobnie jak ekstremalne zjawiska pogodowe - zmniejszenie ilości dostarczanego mleka.
Do tego dołożyły się decyzje producentów, którzy w ramach rozchwianej przez rosyjską agresję na Ukrainę sytuacji na rynku rolnym przerzucili się z produkcji mleka na wytwarzanie innych, bardziej opłacalnych produktów. Na to nałożył się wzrost cen energii, który - jak zwykle - musiał, przynajmniej częściowo, odbić się na ostatecznych konsumentach.
A co o podwyżkach sądzą Polacy? Zdradza to tytuł artykułu w "Rzeczpospolitej", która cytuje wyniki sondażu na temat przyczyn drożyzny: "Kto odpowiada za wzrost cen masła? Ponad połowa Polaków: Wina Tuska". Do tego wątku jeszcze wrócimy.
Masło obchodzi Polaków szczególnie
Pozostaje jeszcze jedno pytanie. Dlaczego właściwie temat masła jest tak gorący? Tak, to fakt, że podrożało, ale przecież wcale nie stanowi ono wielkiego udziału w naszych koszykach zakupowych. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego "przeciętny Kowalski" rocznie spożywa około 6 kg masła. Oznacza to pół kilograma miesięcznie - 2-3 kostki. Przyjmując, że od początku 2023 roku masło kosztowało średnio około 6 zł za kostkę (dane agregowane przez portal DlaHandlu.pl), a obecnie kosztuje niecałe 9, to oznacza miesięczny dodatkowy wydatek na poziomie... 6-9 zł. Przypomnijmy, że medianowe wynagrodzenie w Polsce to około 6500 zł brutto, czyli niecałe 4800 zł na rękę.
Masło nie jest, nigdy nie było i nigdy nie będzie znaczącym wydatkiem dla ogromnej większości z nas. Jednak z punktu widzenia psychologii inflacji ma ono znaczenie. Tego zakupu dokonujemy cyklicznie, a więc znamy jego cenę i konceptualizacja tej ceny zajmuje sporo miejsca w naszej "zakupowej" pamięci. Po drugie jako ludzie mamy tę przypadłość, że zawsze widzimy towary, które drożeją, a zapominamy o tych, których ceny stoją w miejscu albo tanieją.
Właśnie dlatego w momentach niskiej inflacji część z nas uważa, że jest drożyzna. Po prostu czasem jest tak, że w naszym koszyku zakupowym drożeją dwa lub trzy produkty, które kupujemy często. I nawet jeśli miesięczne środki przeznaczane na nie stanowią lichy kawałek wszystkich naszych wydatków, to wydaje nam się, że naprawdę zbiednieliśmy. Chociaż wcale tak być nie musiało. Bo - na przykład - równocześnie staniało wiele innych produktów, czego nie zauważyliśmy.
Broń ciężkiego kalibru
Dlaczego więc potrzebne jest uruchomienie rezerw strategicznych? Ludzie przeceniają wagę poszczególnych składowych ich koszyków zakupowych. Zwłaszcza, kiedy te drożeją. To dość naturalne psychologiczne zjawisko jest pompowane przez opozycję. Na końcu tego procesu mamy obwinianie obecnego rządu o drożyznę.
Rząd więc zdecydował się po kowbojsku rozwiązać problem, używając do tego interwencyjnej broni ciężkiego kalibru. Przy okazji czyniąc kolejny polityczny precedens, w którym rezerwy strategiczne traktuje się jak coś trochę "na niby", czym można gasić PR-owe pożary. Być może w sondażach rząd zapunktuje, ale patrząc na to z nieco szerszej perspektywy niż tylko pompowanie poparcia przed nadchodzącymi wyborami - bardzo delikatnie mówiąc - nie wystawia to dobrego świadectwa o państwie.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"