Na poniedziałek 18 stycznia zapowiadany był wielki bunt przedsiębiorców. Otworzyć miały się setki, a może nawet i tysiące barów i restauracji w Polsce. Ostatecznie wielu z przedsiębiorców jednak odpuściło. Być może w obawie przed karami. Byli jednak i tacy, którzy nie odpuścili.
Na mapie otwartych lokali znalazła się restauracja serwująca burgery, która mieści się na warszawskiej Saskiej Kępie. Lokal ogłosił na swoim Facebooku, że od poniedziałku 18 stycznia zaprasza swoich klientów na "płatne testowanie burgerów".
Krótko po opublikowaniu informacji o otwarciu, pojawił się kolejny post restauracji. "Dzisiaj od rana mieliśmy wizytę straży pożarnej, dzielnicowego policji i kilkakrotnie straży miejskiej. Jutro spodziewamy się nalotu sanepidu, może urzędu skarbowego, celnego, może brygady antyterrorystycznej.... Co robić?" - pytali restauratorzy. Komentujący prosili, aby właściciele się nie poddawali i prowadzili lokal, tak jak wcześniej zapowiedzieli. I tak też się stało.
Kara od sanepidu
Poniedziałek wieczór. Restauracja nie jest wielka, znajduje się w niej dosłownie kilka stolików. Zajęta jest większość, ale nie wszystkie. Udaje mi się usiąść, ale osoby wchodzące po mnie muszą poczekać, aż zwolni się miejsce.
Mimo złamanego zakazu otwierania restauracji właściciele próbują zachować przynajmniej część zaleceń sanepidu. Tę, którą znamy z czasów, gdy rząd dopuszczał prowadzenie takich biznesów. Pomiędzy stolikami jest zachowana odległość ok. 1,5 m, więc nie wszystkie mogą być zajęte. Przy wejściu na gości czeka oczywiście płyn do dezynfekcji. Oprócz tego obsługa czyści stoliki po kolejnych gościach.
Podchodzę do kasy i pytam, jak wyglądał pierwszy dzień, w którym lokal został otwarty, mimo obowiązujących obostrzeń.
- Gości było i cały czas jest mnóstwo. Co chwilę ktoś przychodzi, a ja muszę ludzi wstrzymywać, żeby nie zrobiło się tłoczno. Sprzątaliśmy dziś do rana. Spałam tylko 3 godziny, a w południe przyszedł sanepid i dostaliśmy ogromną karę. Na podłodze leżało pudełko, którego nie zdążyliśmy sprzątnąć i oprócz tego kontrolerzy zobaczyli jakąś plamę na blacie i za to ta kara - opowiada pracownica lokalu.
Czytaj też: Otworzył pub mimo lockdownu. "Nie wiem, co będzie za tydzień. Może pójdę do więzienia za długi"
Kobieta mówi, że kwota, jaką mają zapłacić, jest tak duża, że przeszła im przez głowę myśl, że może jednak zamknąć lokal i się nie narażać, ale jednak tego nie zrobili. - Jutro też będzie otwarte – komentuje kobieta.
"Przecież ich nie wygonię"
Jedzenie podawane jest w papierowej torbie na wynos. Obsługa nie podaje talerzy ani sztućców. - Wydajemy jedzenie w formie na wynos, a że ludzie siadają przy stolikach i jedzą, to ich sprawa. Ja przecież ich nie wygonię – mówi z delikatnym przekąsem kobieta pracująca w lokalu.
Odwiedzający lokal klienci to przede wszystkim ludzie młodzi. W ciągu 45 minut restaurację odwiedziło ok. 30 osób. Na moje oko średnia wieku wynosiła 25-35 lat. - Dziękujemy za gościnę i życzymy wszystkiego dobrego – takimi słowami żegnała się z obsługą większość klientów.
Mimo tego, że goście zdejmowali maseczki, dopiero gdy usiedli przy stoliku, nie zauważyłam na ich twarzach niepokoju związanego z łamaniem przepisów, ewentualną kontrolą i karami. Raczej coś w rodzaju ulgi. Ludzie dyskutowali między sobą, że cieszą się, że tu są i kibicują otwierającym się lokalom. - Przyszliśmy tu, żeby was wspierać - słychać z ust jednego klienta.
Ostrzeżenia sanepidu
Główny Inspektorat Sanitarny ostrzega przedsiębiorców, że w przypadku stwierdzenia naruszeń obowiązujących przepisów, przedstawiciele GIS-u mogą nakładać kary administracyjne w wysokości do 30 tys. zł. Dodatkowo informuje, że kto utrudnia lub udaremnia działalność organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, podlega karze aresztu do 30 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny.
Ograniczenia w działalności wielu biznesów - m.in. gastronomii - obowiązują do 31 stycznia i mogą zostać przedłużone.